Legendarna "Jaskółka" znów będzie szybować po polskim niebie?
Grupie pasjonatów udało się kupić „Jaskółkę”, jeden z ostatnich egzemplarzy legendarnego polskiego szybowca z lat 50. ubiegłego wieku. Szybownicy zbierają pieniądze na remont drewnianego skarbu. W sumie niewiele trzeba, aby „Jaskółka” znów pojawiła się na polskim niebie.
Kiedyś mówiło się, że Polak rodzi się na koniu. Odkąd jednak Polacy dostali skrzydeł, konie musiały pogodzić się z konkurencją. Przestworza podbijaliśmy przed wojną, doskonałych lotników i konstruktorów mieliśmy także później. Nawet żelazna kurtyna nie była w stanie zatrzymać sławy jaką cieszyły się budowane w kraju szybowce. "Patyki", jak o drewnianych konstrukcjach z lat 50. i 60. mówią ci, którzy mieli szczęście się z nimi zetknąć, nie miały sobie równych. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę zarówno szybownicy znad Wisły, jak i ci ze Stanów Zjednoczonych, Ameryki Południowej czy Australii. Królową tego doborowego towarzystwa była „Jaskółka”. Zaprojektowana w 1950 roku w Bielsku-Białej przez zespół pod przewodem Tadeusza Kostii, stała się prawdziwą legendą. Ludziom, którzy siedzieli za jej sterami udało się pobić w sumie 17 rekordów świata. Podczas zawodów zorganizowanych w 1954 roku w Lesznie piloci w „Jaskółkach” zdobyli siedem pierwszych miejsc.
To były piękne czasy, ale niestety już minęły. Ze 135 zbudowanych „Jaskółek”, na świecie zachowało się tylko kilka. W Polsce w tej chwili nie ma ani jednego egzemplarza zdolnego do lotu. Na początku stulecia Zbigniew Jezierski, pasjonat starych szybowców, sprowadził do kraju jedną nieco przebudowaną „Jaskółkę”, która znajdowała się w Belgii. Szybowiec niestety został uziemiony. Znaleźli się jednak kolejni zapaleńcy uskrzydleni wizją szybującej „Jaskółki”. Założyli stowarzyszenie i chociaż na horyzoncie krążyli już konkurenci z zagranicy oferując niebotyczne sumy, udało im się szybowiec od Jezierskiego odkupić. „Jaskółka” została w kraju i znów wyleci nad poziomy, jeżeli tylko uda się doprowadzić do końca remont.
- Wszyscy jesteśmy jesteśmy szybownikami, wszyscy pasjonujemy się też historią. W pewnym momencie jedno i drugie się połączyło – mówi Grzegorz Kazuro, prezes Toruńskiego Stowarzyszenia Sympatyków Zabytkowych Szybowców, bo to ono właśnie stoi za reanimacją białego kruka polskiego szybownictwa, czy raczej białej „Jaskółki”. Biorąc pod uwagę koszty, jakie już ponieśli pasjonaci, do pełni szczęścia potrzeba niewiele – kilka tysięcy złotych. Dla stowarzyszenia, które utrzymuje się ze składek i darowizn, jest to jednak sporo. Torunianie zorganizowali więc zbiórkę publiczną, każda złotówka doda temu przedsięwzięciu skrzydeł.
No właśnie, a z czego zbudowane są skrzydła i kadłub „Jaskółki”? Z drewna sosnowego oraz sklejki. W porównaniu ze współczesnymi, wartymi fortunę nowoczesnymi konstrukcjami z laminatów, „Jaskółka” powinna raczej zmienić się w strusia, zawstydzona chowając nos w piasek. Nic z tych rzeczy!
- Dobrze konserwowane drewno jest praktycznie wieczne. Mówiąc obrazowo, na wiekowym drewnianym fotelu można siedzieć bez obaw, natomiast na starym plastikowym krześle już niekoniecznie – śmieje się Janusz Hajczewski z TSSZS. - Miałem kiedyś okazję polecieć „Muchą”, to też jest stary drewniany szybowiec sprzed 60 lat. Jak tym się pięknie leciało, jak delikatnie sterowało! Przy okazji zresztą trafiła się zabawna historia, bo koleżanka wołała mnie przez radio: „Mucha”, gdzie jesteś?” I w tym momencie z ziemi odezwał się inny głos: „Mucha” jest poza jakąkolwiek konkurencją”. Takie były wtedy słabe noszenia, że wszyscy spadali, a tylko ja bujałem się wysoko, wysoko. Na takie szybowce, bez urazy, mówi się gazeta. Leciutkie, że wystarczy dmuchnąć, aby odleciały.
Stare polskie szybowce były i są doskonałe, stopień ich doskonałości zresztą można łatwo zmierzyć, ponieważ doskonałość to jeden z parametrów w szybownictwie. Oznacza on dystans, jaki może pokonać szybowiec lecący z wysokości jednego kilometra. „Jaskółka” wyholowana na wysokość tysiąca metrów mogła wylądować średnio 27 kilometrów dalej.
- Latanie na „patykach” to sama przyjemność. To jest coś niesamowitego, bo czuje się każde drgnienie, a poza tym one podczas lotu tak pięknie trzeszczą – wspomina z nostalgią Jolanta Przybylak, toruńska spadochroniarka, szybowniczka i pilotka, a poza tym badaczka dziejów i wyczynów „skrzydlatych” Polek.
Drewniane szybowce miały jeszcze jedną ogromną zaletę, która pozwoliła Polakom rozwinąć skrzydła. Trenować na nich można było praktycznie bez ograniczeń.
- Nawet jeśli uczeń popełnił jakiś błąd i uderzył w ziemię, to szybowiec zanosiło się do warsztatu, gdzie siedział mechanik, który był bardziej stolarzem niż mechanikiem i na rano szybowiec był gotowy – mówi Rafał Ciesielski ze Stowarzyszenia Sympatyków Zabytkowych Szybowców.
Dziś, w czasach szybowców laminatowych, o czymś takim można najwyżej pomarzyć. Koszty remontów są przeważnie znaczne, a punkty napraw odległe, więc cała procedura na ogół bywa również bardzo czasochłonna.
Na drewnianych skrzydłach Polacy potrafili dokonać cudów. W maju 1938 roku na przykład Tadeusz Góra wystartował z lotniska szybowcowego w Bezmiechowej Górze w Bieszczadach. Podobno zażartował wcześniej, że poleci do Wilna na herbatę. Prawie mu się to udało, ponieważ wylądował w Solecznikach Małych. Jego PWS-101 pokonał 577 kilometrów. Latem 1939 roku Góra poszybował jeszcze z Polichna w Górach Świętokrzyskich do Bydgoszczy. W 1940 roku miał polecieć do Helsinek, gdzie na igrzyskach olimpijskich po raz pierwszy miały być rozgrywane konkurencje szybowcowe, zamiast tego jednak trafił do Francji, a stamtąd przedostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie podczas wojny walczył w polskich dywizjonach myśliwskich. Poza kilkoma niemieckimi samolotami zestrzelił także pocisk V-1, zniszczył dwie lokomotywy, a także uszkodził okręt podwodny.
Pora, żeby nasza historia zatoczyła koło. Po wojnie Tadeusz Góra wrócił do kraju. Latał m.in. odrzutowymi myśliwcami, śmigłowcami, nie porzucił również szybowców. Na „Jaskółce” w 1956 roku pobił rekord prędkości w przelocie docelowym.
Mamy czym się chwalić i to pod każdym względem, bo „Jaskółki” cenione były nie tylko jako doskonałe, ale również bardzo ładne szybowce. Niestety, drewniana „Jaskółka” jest dziś gatunkiem niemal zupełnie wymarłym. Większość z nas nie ma więc bladego pojęcia o tym, że 70 lat temu konstruktorzy z Bielska-Białej zbudowali prawdziwy powód do dumy. Zapaleńcom, którzy o tym przypominają, zwracając jednocześnie uwagę na to, że dobry pilot na dobrym płatowcu polecą nawet bez silnika, należy się zatem uznanie i pomoc. Szczególnie, że na tle innych krajów pod tym względem wypadamy gorzej, chociaż w wielu wypadkach zasługi mieliśmy większe. W Wielkiej Brytanii czy w Niemczech do szybowcowych drewnianych wyższych sfer – wciąż jeszcze latających - należą nawet szybowce z lat dwudziestych. A co z naszymi konstrukcjami? Najprawdopodobniej ostatni przedwojenny polski szybowiec wciąż jeszcze zdatny do lotu, krąży nad Danią.
W środę Toruńskie Stowarzyszenie Sympatyków Zabytkowych Szybowców uruchomiło zbiórkę publiczną na portalu zrzutka.pl (Jaskółka wraca na niebo). Przez 30 dni szybownicy mają nadzieję zebrać osiem tysięcy złotych. Tyle wystarczy, aby jedna z kilku ostatnich „Jaskółek” na świecie, znów wróciła na niebo, jako jedyna w Polsce. Z sympatykami zabytkowych szybowców można się skontaktować pisząc na adres: tsszs2010@gmail.com.