Lech Poznań. Mariusz Rumak: Moim największym sukcesem w Lechu było to, że ludzie chcieli nas oglądać
Z byłym szkoleniowcem Lecha Poznań porozmawialiśmy o pracy w ostatnim klubie, o sukcesach i porażkach przy Bułgarskiej, specyfice pracy i emocji w Lechu, rozumieniu filozofii klubu i pracy z młodzieżą Akademii Lecha Poznań. Szkoleniowiec opowiedział także o skautingu za jego kadencji i transferach Gergo Lovrencsicsa, Kaspera Hamalinena, czy Darko Jevtica.
Mariusz Rumak był najdłużej pracującym trenerem pierwszego zespołu Kolejorza w ciągu ostatnich 10 lat, a w Lechu pracował od 2000 do 2014 roku. Mimo pracy w jeszcze kilku klubach, to sam przyznaje się do bycia kibicem Lecha, a Poznań nie jest mu obojętny. Dzisiaj na swoją pracę przy Bułgarskiej potrafi spojrzeć z dystansem. 42-letni szkoleniowiec pod koniec sierpnia został odsunięty od prowadzenia pierwszego zespołu Odry Opole i obecnie czeka na nowe wyzwania.
Nie nudzi się trener na bezrobociu?
Mariusz Rumak: Jestem związany kontraktem z Odrą Opole, więc w tym względzie jestem formalnie zatrudniony, a klub zleca mi pewne zadania. Nie nudzę się, bo to jest moment, kiedy dokonuje się pewnej refleksji pracy i przygotowuje się na coś nowego. Nadrabiam zaległości, bo przy prowadzeniu zespołu przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, to wtedy brakuje tego czasu.
Do kiedy obowiązuje kontrakt z Odrą Opole?
To był bardzo długi kontrakt podpisany na trzy lata, a zostało jeszcze ponad 20 miesięcy. Nie chodzi o to, żeby być związany kontraktem z Odrą do jego końca. Jestem nim zobowiązany, ale w każdej chwili można go rozwiązać.
Emocje już opadły po zwolnieniu w Opolu? Rzadko się dzieje, żeby środowisko stanęło za trenerem w momencie odsunięcia go od drużyny. Wcześniej podobnie było w Gdyni, kiedy Zbigniew Smółka dowiedział się o swoim zwolnieniu na godzinę przed meczem derbowym.
Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę tego komentować, bo jestem jeszcze związany kontraktem z Odrą. Emocje zawsze są. W momencie, kiedy się na coś umawiasz, a ktoś to nagle przerywa, to zawsze pojawią się emocje. To jeszcze nie jest czas, żeby rozmawiać o Odrze.
Zobacz też: Lech Poznań: Równo rok temu zwolniony z Kolejorza został Ivan Djurdjević
Odra w tym sezonie miała być w czołówce tabeli i był to klub pod to budowany. Co zatem poszło nie tak?
Przede wszystkim zwolniono trenera po 6. kolejce. Mówię to z przekąsem, bo to były pierwsze kroki. Mieliśmy przebudowany zespół, ale ktoś podjął inną decyzję.
To w takim razie jak trener patrzy na sytuację Chrobrego Głogów? Odra i klub Ivana były w podobnej sytuacji. W Głogowie ciśnienie wytrzymali i poszło to do przodu, a Odra jest dalej na dnie.
Wystarczy spojrzeć na to, co ogólnie dzieje się w Polsce. Wszędzie tam, gdzie trener pracuje dłuższy czas i nie ma wyników, to później nadbudowuje się to z nawiązką. Spójrzmy na Pogoń Szczecin, która miała potężne problemy, ale wytrzymano dzięki dużemu profesjonalizmowi ludzi zarządzających tym klubem i teraz widzimy, jak Pogoń funkcjonuje. Patrzymy na Cracovię, którą prowadzi Michał Probierz i też miał na początku problemy, a dzisiaj jego ekipa plasuje się w czołówce tabeli. Widzimy Piasta Gliwice, który do ostatniej kolejki bił się o utrzymanie, a sezon później został mistrzem Polski. I to samo będzie działo się w Głogowie i jestem o tym przekonany, bo systematyczna praca przy wytrzymaniu ciśnienia u góry popłaca. Nie pamiętam, żeby kiedyś w dłuższym wymiarze czasu nie przyniosła ona efektu.
Ivan Djurdjević jednak nie miał poczucia, że czuje się zagrożony, a trener dostał ultimatum.
Pewnie, że tak. Jeśli ktoś daje ultimatum, to wiadomo, gdzie to zmierza. Ułatwiono dzięki temu sytuację przeciwnikom, bo ci widzieli, że my musimy wygrać. W tym momencie przyjechał Dariusz Banasik z Radomiakiem i po raz pierwszy wyszedł na nas piątką w obronie, bo wiedział, że to my musimy atakować. Kiedy rozmawialiśmy przed meczem, to szkoleniowiec gości nawet nie ukrywał, że taktyka na ten mecz podyktowana jest sposobem gry Odry. Z drugiej strony oni nie wygrali wtedy kilku spotkań na wyjeździe. Chodziło o to, żeby nas wpuścić i czekać na kontrataki. Czasami przekaz medialny może ustawić mecz taktycznie.
Zobacz też: Mariusz Rumak pożegnany w Odrze Opole. Styl rozstania daleki od profesjonalizmu
Telefon milczy czy pojawiają się jakieś zapytania?
Pojawiło się, ale proszę wybaczyć, że nie zdradzę, bo jestem związany kontraktem. Dopóki temat się nie wyjaśni, to nie chcę nic zdradzać.
Ale jest trener w gotowości czy chce sobie dać jeszcze trochę czasu?
Jestem naładowany pozytywną energią do pracy. Proszę mi wierzyć, że z dnia na dzień jestem gotowy, żeby podjąć dobry projekt. Nie sztuką jest znaleźć i podjąć pracę, ale chce wejść w projekt, w jaki uwierzyłem w Opolu, czyli budowania czegoś na lata.
Swoją pracę w piłce seniorskiej zaczął trener od Lecha Poznań. Kibic sucho patrzący na następne pana kluby powie, że teraz zalicza trener regres.
Ostatnio była pierwsza liga, ale uwierzyłem w projekt. Kibic ma prawo patrzeć zero-jedynkowo: „Nie dostał pracy w ekstraklasie, to poszedł do pierwszej ligi”. Ale ja nie traktowałem tego w ten sposób. Rafa Benitez wygrał Ligę Mistrzów z Liverpoolem, a potem wziął Newcastle będący w Championship. Trenerzy patrzą na to trochę inaczej – wierzą w projekt. Ktoś mnie przekonał w Opolu do projektu, a miałem zapytania z ekstraklasy. Nie konkretne, ale miałem sondowanie. W pewnym momencie ktoś usiadł do stołu i stwierdził, żebyśmy związali się na trzy lata i zbudowali klub. Ja chcę budować klub, akademię i wszystko, co się z tym wiąże. Opole ma duże tradycje i myślałem, że to będzie to miejsce. Ale jak to w piłce – scenariusz napisał się sam i można patrzeć na to, że to jest regres. Natomiast ja tak nie patrzę.
Co trener uznaje za swój największy sukces przy Bułgarskiej, a co za największą porażkę?
Największym moim zawodowym sukcesem był moment, kiedy bodajże 15 listopada zeszłego roku, oglądając mecz pierwszej reprezentacji trenera Jerzego Brzęczka, zobaczyłem, że czwórkę obrońców tworzą chłopcy, z którymi pracowałem w Kolejorzu.
Jeśli chodzi o Lecha, to największym sukcesem było to, że ludzie chcieli nas oglądać. Nasz sposób grania i wynik, a przecież w tamtym momencie co roku byliśmy wicemistrzem. Nie udało nam się zdobyć mistrzostwa, ale goniliśmy się z Legią, a mieliśmy wówczas 61 punktów i to nie dało tytułu. Ludzie chcieli przychodzić i oglądać Lecha. Wiadomo, że to są emocje i czasami byli zadowoleni albo niezadowoleni, ale ludzie chcieli być na stadionie. Myślę, że to jest moim sukcesem, że kibice identyfikowali się z tym zespołem i z tymi chłopakami. Oddawali wiele pasji temu, żeby na boisku coś się działo. Wynikowo też mieliśmy pewną stabilizację. Co roku graliśmy w europejskich pucharach, ale tutaj dochodzimy do tego, co nie wyszło.
Zdecydowanie zabrakło doświadczenia mojego i drużyny. Jeśli miałbym doświadczenie, to wiedziałbym, że drużyna jest niedoświadczona. Drużyna była niedoświadczona, bo niewielu z tych chłopaków grało wcześniej w europejskich pucharach. Niestety, później takie mecze, które można było inaczej mentalnie przygotować, zakończyły się brakiem awansu. Tu chodzi o sam awans, bo zagraliśmy kilka meczów i nawet je wygrywaliśmy, ale chodzi o zrobienie następnego kroku do kolejnej rundy, a nie o liczenie statystyk. To mnie najbardziej boli i teraz wiem, że zupełnie inaczej bym do tego podszedł.
Czytaj też: Totolotek Puchar Polski: Stal Stalowa Wola - Lech Poznań w 1/8 finału. Wyniki losowania
W takim razie, jak trener uważa, dlaczego teraz są takie wahania tej frekwencji?
Mi jest ciężko mówić o Lechu w kontekście, co jest problemem, bo ostatni raz na żywo drużynę widziałem w Zabrzu w meczu z Górnikiem i kilka razy w telewizji. Wiem, jak ja myślałem o tamtym Lechu i nie chcę się odnosić do teraźniejszości. Jest tam cały sztab, który to buduje i to oni za to odpowiadają.
Zanim rozpocząłem pracę z pierwszym zespołem, to w klubie pracowałem od 2000 roku i pamiętam, jak Lech był na zapleczu ekstraklasy, a potem walczył o utrzymanie. Później budowa stadionu, zawirowania finansowe, czy zmiana władzy. Byłem jak Kolejorz rósł w siłę i miał fenomenalne mecze w europejskich pucharach - wszystko to przeżyłem w tym klubie. Natomiast jedno się nie zmieniło, od czasów mojego przyjścia do klubu – kibice chcą określonego zespołu. Określonego zespołu, który u siebie gra wysoko, dużo biega i walczy, tworzy sytuacje oraz zostawia serce i pasję. Będąc trenerem, nie wyobrażałem sobie, żeby na przedmeczowej odprawie powiedzieć piłkarzom, że bronimy nisko i gramy z kontrataku.
Czasami za to płaciliśmy, a szczególnie pamiętam przegrany mecz u siebie z Legią 1:3. Bartek Ślusarski miał trzy "setki" i żadnej nie trafił. My graliśmy wysoko, a Legia rzuciła trzy piłki za nasze plecy i przegraliśmy. Nawet z Legią nie wyobrażałem sobie, żeby można było grać nisko. Tamten mecz skończył się 3:1, ale to spotkanie świetnie pokazało, jaką cenę płaci się za grę wysoko i za brak wyrachowania. My stworzyliśmy wtedy sytuacje, ale ich nie wykorzystaliśmy i do przerwy może byłoby 3:3. Dla mnie to było widowisko, które przyciągnie ludzi na Bułgarską. Mając świadomość poruszania się tyle lat po Poznaniu, oglądania setek meczów Lecha i pracy z młodzieżą, to nie wyobrażałem sobie, żeby Lech mógł grać inaczej.
Ostatnio słyszałem taką teorię, że każdy wchodzący młody trener do ekstraklasy chce grać ofensywnie i z polotem. Starsi trenerzy wiedzą, że naszą ligę wygrywa się pragmatyzmem. Może tego trenerowi zabrakło do mistrzostwa z Lechem?
Być może tak i to mistrzostwo było w trzecim roku mojego kontraktu z Lechem. Zdobył je pan trener Maciej Skorża, a ja prowadziłem zespół w czterech pierwszych meczach. Przepracowałem z drużyną letni obóz przygotowawczy oraz zespół został zbudowany przez mój sztab. Do tamtej ekipy doszedł chyba tylko Zaur Sadajew. Drużyna prowadzona przez trenera Skorżę zagrała trochę inaczej i było mniej ludzi na trybunach, ale zdobył mistrzostwo, więc to daje do myślenia, jakie jest DNA tego klubu. Jest mistrzostwo i to jest spełnienie trenerskich marzeń. Oddałbym wiele za to, żeby Lech za mojej kadencji zdobył ten upragniony tytuł. Patrzę na Kolejorza trochę inaczej, bo mieszkam w Poznaniu i jestem kibicem Lecha.
Zobacz też: Lech Poznań: Kadra Jerzego Brzęczka byłymi lechitami stoi!
Ciągną się za trenerem jeszcze te porażki w europejskich pucharach?
Nie odbieram tego w ten sposób. Nie ma już tych głosów i trochę czasu minęło. Nie chce mówić, że jestem innym trenerem, bo pasja dalej jest ta sama. Od tego momentu zdobyłem wiele doświadczeń w różnych miejscach i trochę inaczej spoglądam już na swój zawód, piłkę i funkcjonowanie w środowisku.
Chciałem zapytać o pewną sinusoidę działań włodarzy Lecha, w których brał pan udział. Zaczął pan pracę z pierwszą drużyną Lecha po dużym nazwisku, czyli Jose Marii Bakero. Po Nenadzie Bjelicy był Ivan Djurdjević, a niedawno po Adamie Nawałce klub postawił na Dariusza Żurawia.
Zespół po mnie prowadziło wielu bardzo utytułowanych trenerów jak Skorża, Bjelica, czy Nawałka. Niczego także nie chcę odmawiać trenerom Djurdjevicowi i Żurawiowi. Lech zatrudniał fachowców i takich trenerów, którzy budowali siebie jak ja, Ivan, czy Darek. Wtedy byłym trenerem, po którym nie było wiadomo, czego się spodziewać. W tym sezonie, kiedy przejąłem zespół, zrobiliśmy awans do europejskich pucharów i poszliśmy dalej. Zbudowaliśmy trochę poznański sposób myślenia o pierwszym zespole, bo tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio trener z Poznania prowadził Lecha. Spójrzmy na to, że zawsze był ktoś spoza Poznania. To było trochę co innego - rodzina i znajomi na trybunach. Podchodziłem bardzo emocjonalnie do całego tego przedsięwzięcia.
Czyli nie czuł się trener nigdy jako „opcja ekonomiczna”?
Nie, ani przez moment. Traktowałem pracę w Lechu jako spełnienie pewnych trenerskich marzeń. Jeśli pracujesz w klubie i ktoś ci mówi, że chociaż na jeden mecz masz być trenerem pierwszego zespołu i możesz wejść do szatni oraz spróbować go wygrać, to nie możesz odmówić. Nie śpisz 24 godziny, analizujesz, sprawdzasz, myślisz o tym i jest ten mecz.
W pierwszym okresie mojej pracy pojechaliśmy na Legię [trenerem Legii był Maciej Skorża - przyp. red.] i wygraliśmy 1:0. To była radość nie do opisania. Jeden z ówczesnych pracowników, pan Gieniu podszedł do mnie i powiedział: „Zapamiętaj ten moment. Tu się nie zawsze wygrywa”. To są zupełnie inne emocje niż wygrywanie z innymi drużynami. Mecze Lecha są inne dla osób związanych z Kolejorzem. Żaden zespół, który prowadziłem później, nie wzbudzał we mnie tyle emocji.
Czuł pan wtedy odpowiedzialność za miasto, ludzi i klub?
Tak i jeszcze wtedy ci chłopacy, którzy byli w akademii – Kownacki, Linetty, Bereszyński, Kamiński, Bednarek. Pamiętam ich, jak mieli po 14, 15, czy 16 lat. Pamiętam Tomka Kędziorę, który czekał na nas na przystanku, bo przychodził do nas z Zielonej Góry i stamtąd zabieraliśmy go na obóz. Później ci chłopcy grali w pierwszym zespole, rozmawiasz z nimi i przygotowujesz ich do meczów o najwyższą stawkę. To jest duża odpowiedzialność.
Zobacz też: Lech Poznań: Kolejni piłkarze Kolejorza powołani do reprezentacji
Potrafiłby trener teraz wyróżnić kogoś z tych chłopaków?
Nie ma takiego zawodnika, bo każdy z nich jest inny. Janek Bednarek jest środkowym obrońcą, a Dawid Kownacki napastnikiem i ciężko to porównać, ale cechowały ich dwie rzeczy i na tym opierał się wtedy nasz skauting do akademii. Musieliśmy znaleźć w chłopakach coś takiego, co wyróżnia ich od innych i musieli mieć olbrzymią pasję do pracy oraz chęci rozwoju. Później ze względu na ich niedoświadczenie często jako sztab pierwszego zespołu płaciliśmy za to wynikiem. Karol Linetty nie strzelał bramek, bo się uczył i dopiero potem eksplodował. My wprowadzaliśmy ich przez dwa lata, a w trzecim roku byli gotowi i zdobyli mistrzostwo.
Pracował ze mną cały sztab i ktoś tych chłopaków prowadził wcześniej, ale miałem możliwość ich prowadzenia i powiedzenia do Janka Bednarka: „Dzisiaj zagrasz w pierwszym składzie w meczu z Piastem Gliwice”. Ważne jest też, że nie pomyliśmy się w wyborze tych chłopaków. Rozwój tych karier i docenianie ich przez środowisko w kontekście jakości, jakiej prezentują i że grają w reprezentacji, to jest największym sukcesem moim i tamtego sztabu.
Czytaj też: Lech Poznań: Kamil Jóźwiak zasłużył na to, by zadebiutować w reprezentacji
Jak się trener czuje ze świadomością, że wieszano na panu przysłowiowe psy w momencie odejścia z Lecha, a jest trener obecnie drugim najlepiej punktującym szkoleniowcem Kolejorza w ostatnich 10 latach [minimalnie lepszy jest Nenad Bjelica 1,84 pkt na mecz, a Mariusz Rumak 1,83, ale prowadził Lecha w większej liczbie spotkań przyp. red.]. Kolejorz za trenera kadencji miał większą średnią punktów na mecz niż Lech za czasów Jacka Zielińskiego, czy Maciej Skorży, którzy zdobywali w Poznaniu mistrzostwo Polski.
Dobrze się czuję (śmiech). Nie jestem człowiekiem, który myśli w kategoriach: „Zobaczcie, teraz stanęło na moim”. Może ktoś ma taką naturę, ale to nie ja i nie chcę nikomu niczego udowadniać. Natomiast to daje poczucie dobrze wykonanej pracy. Mogę podziękować zarządowi, który wytrzymał trudne momenty i nie ma co się oszukiwać. Ale systemowość pracy spowodowała, że w tych 101 meczach potrafiliśmy mieć dobrą średnią punktową, a to jest sukces całego klubu, a nie tylko Rumaka. W tamtym okresie, pomimo pewnej transformacji w klubie, udało się dzięki pozytywistycznej pracy utrzymać ten poziom. I to jest satysfakcja.
Czego najbardziej trenerowi zabrakło, pracując w Lechu? Dystansu do niektórych spraw, wyczucia a może głównie doświadczenia?
Uważam, że przede wszystkim doświadczenia. My je zdobywaliśmy, ale przypominam sobie mecze, które można było zagrać inaczej. Szczególnie te w pucharach i tego zabrakło. Po czasie można tak to skwitować. Nie mówię tylko o sobie, ale o całym sztabie. Mieliśmy niesamowitą pasję do pracy i miałem fantastycznych współpracowników, ale wtedy nikt z nas nigdy nie przeżył pucharowej przygody. Mowa też o większości piłkarzy.
Wtedy były od was duże wymagania, bo żywe były wspomnienia świetnych meczów w Lidze Europy.
Tak i mieliśmy wtedy twardą ocenę. Ja to lubię, bo wtedy jest presja, a ja lubię presję. Dążyłem do tego, żeby sprostać tym, którzy byli przede mną. Pamiętam, że po 30 kolejkach mieliśmy 61 punktów i to nie dało nam mistrzostwa. Legia była wtedy bardzo mocna, a o tytuł biły się tylko dwa zespoły.
Myśli pan, że kibice mogą tęsknić za pana Lechem?
Czy tęsknią? To pytanie zostawmy czytelnikom.
Kolejorz chce wrócić do czasów trenera pracy przy Bułgarskiej, kiedy wprowadzano młodzież i obudowywano ją bardziej doświadczonymi zawodnikami. Tylko problem jest z tym drugim.
Tylko proszę pamiętać, ze w Poznaniu gra się dla ludzi. To nie jest tak, że przy Bułgarskiej można budować tylko w kontekście oparcia o młodzież. Trzeba na nich stawiać, bo jest fantastyczna akademia, ale nie wolno sobie pozwolić w kontekście kibiców, żeby nie wygrywać. To jest sport i chodzi o to, żeby zdobywać mistrzostwo, ale trzeba odpowiednio wyważyć tych chłopaków.
Chciałem zapytać o skauting za trenera kadencji. Transfery dokonywane w czasie pana pracy były dużo trafniejsze i dawały więcej jakości w zespole. Teraz popełniono kilka błędów i zastanawiam się, skąd tyle wtop?
Teraz szefem skautingu jest człowiek, który ze mną współpracował, czyli Jacek Terpiłowski. Był wtedy analitykiem i wie, jak to działa. Nie wiem, czy to dalej funkcjonuje tak samo, ale nigdy nie było transferu, którego jako sztab byśmy nie zaakceptowali. Chodziło o to, że przed ostateczną decyzją o transferze każdego piłkarza, musiał obejrzeć go na żywo ktoś od nas ze sztabu. Musieliśmy się z nim spotkań i porozmawiać, przez co lataliśmy dużo po Europie. Wracaliśmy z meczu o 2 w nocy, zespół następnego dnia miał wolne, a my o 6 rano w samolot i do Danii, czy Szwecji kogoś oglądać.
Dzięki rozmowie przekonał nas Gergo Lovrencsics. Gdybym nie porozmawiał z Gergo, to nigdy nie trafiłby do Poznania, bo słabo wypadł na bezpośredniej obserwacji, na której byłem. Usiedliśmy do rozmów po meczu i powiedział, że potrzebuje jeszcze chwili, żeby pokazać mi, że się mylę. To wtedy daje spojrzenie, że jest to inny chłopak. Tym mnie przekonał. Tak samo Jerzy Cyrak latał do Szwecji oglądać Kaspera Hamalainena, który w Djurgarden grał na pozycji numer 6, a szukaliśmy 10. On w reprezentacji grał trochę wyżej i zaczęliśmy to składać w całość.
Wtedy to tak działało, że wybieraliśmy grupę piłkarzy do obserwacji bezpośredniej, a ostatni krok robił sztab. To jest coś takiego, że musisz powiedzieć: „to jest ten!”. Tak samo było z Barrym Douglasem, czy Darko Jevticiem. W sprawie Darko przyszedł do mnie jeden ze skautów i powiedział, że „jest fajny piłkarz, ale musimy działać szybko”. Czasami trochę było szczęścia i trochę ryzyka, bo to przecież nie byli piłkarze z jakichś wielkich klubów. Gergo z Lombard Papy albo Kasper z Djurgarden. Później wprowadzaliśmy indywidualny program rozwoju w kontekście przygotowania piłkarzy i szlifowaliśmy krok po kroku tych zawodników.
W mojej metodologii są dwie drogi: rozwój indywidualny zawodników i rozwój zespołu. Drużyna musi się rozwijać, żeby wygrywać, ale jeśli podniesiesz poziom indywidualny każdego z piłkarzy, to wtedy jest rywalizacja i drużyna idzie do przodu. Jeśli w klubie ktoś nie wytrzymuje, to nigdy nie będzie zbierał tych owoców. Trzeba zasiać, żeby zebrać, ale są susze. Często tego nie widać, bo rozwój u piłkarzy jest skokowy.
Zobacz też: Lech Poznań ma na celowniku nowego rozgrywającego? Kolejorz zainteresowany Stefanem Saviciem?
Czy po kilku latach spędzonych w innych klubach zgodzi się trener z teorią, że w Poznaniu jest największa presja na wynik w Polsce z wyjątkiem, powiedzmy, Warszawy? Mam na myśli głównie media i dziennikarzy.
Ze wszystkich klubów, w których pracowałem, to najwięcej dziennikarzy było w Poznaniu. Czy presja? Jeśli ktoś nie lubi presji, to nie może pracować w sporcie. Ja bez presji nie potrafiłbym funkcjonować.
Jednak presja w Niecieczy jest zapewne nieporównywalna do tej w Poznaniu.
Dlatego było inaczej. Mi służy funkcjonowanie w dużym klubie, gdzie jest duża presja. Jest dużo pytań i to motywuje do pracy. Każdy z dziennikarzy analizuje mecz i zadaje pytania. Jeśli dobrze sobie to poskładasz, to jako trener możesz wyłapać kilka rzeczy z takich pytań i zacząć o tym myśleć.
Czyli my też możemy pomóc?
Oczywiście, że tak. Wiadomo, że są trudne pytania i odpowiesz czasem w emocjach, ale to nie jest tak, że ktoś jest przeciwko tobie i ocenia. Czy to będzie kibic, czy dziennikarz, to zawsze może wzbudzić nutkę niepewności u trenera i wywołać pewne analizowanie. Ja to lubię.
A czy ta presja w Lechu jest słuszna? Skoro kibice już ponad 1200 dni czekają na trofeum, a w tabelę lepiej nie patrzeć.
To jest wielki klub, bo klub tworzą ludzie, a Poznań to piłka. Bardzo chciałbym wrócić do czasów, kiedy była tu fantastyczna koszykówka, piłka ręczna itp. Ale dzisiaj Poznań to piłka i w większości kibice Lecha, a w mniejszości kibice Warty. Często są to nawet ci sami kibice. Jeśli ma się taką rzeszę kibiców, to zawsze będzie presja. Czasami można powiedzieć, że jest ona za duża. Ale jak jest za duża w Poznaniu, to trzeba pracować w innym klubie. Z drugiej strony, gdzie nie ma presji? Czy jest jakiś klub na świecie, gdzie możesz sobie po prostu popracować?
Presja jest zdecydowanie większa, kiedy trzeba utrzymać zespół niż zdobyć mistrzostwo. Wtedy masz większą odpowiedzialność za klub, bo jak spadniesz, to odcina się finansowanie. Wtedy od jednego meczu może zależeć przyszłość klubu i jej społeczności. Widzieliśmy to chociażby rok temu w Fortuna 1. lidze, kiedy rzutem na taśmę utrzymały się Wigry Suwałki, a z ligi spadł zasłużony GKS Katowice. W Poznaniu jest chęć zdobycia mistrzostwa, którego dawno nie było.
Czy jest otwarta furtka ewentualnego powrotu na Bułgarską?
Nie wiem. Przyjeżdżam czasami na mecze i szlaban jeszcze otwierają (śmiech).