Młody bytomianin lubił chodzić do lasu. Długo nikt nie wiedział, że na tych spacerach uzbierał sobie ponad 20 granatów i pocisków artyleryjskich z czasów II wojny światowej
To jedna z najgłośniejszych spraw tego lata, w której musieli wziąć udział śląscy pirotechnicy. Arsenał, który zgromadził bytomski zbieracz w leśnej kryjówce, był imponujący. Odkrył ją leśniczy; nie wyglądało na to, żeby właściciel handlował tymi starymi znaleziskami; granatami i pociskami. Zbiór trafił właśnie na poligon w Pszczynie, gdzie wyleciał w powietrze.
- Nie trzeba było przynajmniej nikogo ewakuować, tak jak w ubiegłym roku - mówią bytomscy policjanci.
Wtedy mężczyzna, również bytomianin, trzymał swoją wybuchową kolekcję w kamienicy w centrum miasta. Znajdował broń w lesie, ale też kupował ją w sieci i na giełdzie. Jego zbiory również przepadły na poligonie, zanim komuś zrobiły krzywdę.
Latem częściej słychać o takich wydarzeniach; na łów wybierają się amatorzy z wykrywaczami metali. Czasem zbieracz ginie, bo próbuje przepiłować czy zbadać znaleziony pocisk. Niedawno w Kucelinie k. Częstochowy eksplozja kolekcji niewybuchów zabiła dwóch mężczyzn. Jeden z nich trzymał w piwnicy bloku sporą bombę.
Specjaliści mają mieszane uczucia, gdy dowiadują się o kolejnym domowym arsenale, pełnym starych znalezisk.
- Niepokoi fakt, że w naszych lasach wciąż można znaleźć takie pamiątki po II wojnie światowej, to trwa 70 lat i końca nie widać - mówi Dariusz Pietrucha ze Stowarzyszenia Na Rzecz Zabytków Fortyfikacji "Pro Fortalicium" z siedzibą w Bytomiu. - Z drugiej strony boli mnie serce, że te zbiory są detonowane. Wszystkie z góry przeznaczone są do zniszczenia. Ale to zabytki, powinny może trafić do muzeum.
Podobnego zdania jest Daniel Wojnar ze Śląskiego Stowarzyszenia Miłośników Broni: - Każdą znalezioną w terenie broń, a nazywamy takie przedmioty wykopkami, trzeba zgłosić. Mogą wśród nich być ciekawe egzemplarze, które zainteresują historyków. Zbieranie ich i gromadzenie bez żadnej wiedzy, nieodpowiedzialnie, to przestępstwo. Winny jest jednak zbieracz, a nie broń.
Inny kolekcjoner mówi anonimowo: - Kiedy słyszę o człowieku, który ma pasje i sam znalazł tyle zabytkowej broni, to myślę, że jakieś stowarzyszenie powinno przyjąć go z otwartymi ramionami i wykorzystać jego wiedzę.
Organizacje skupiające poważnych miłośników broni czy rekonstrukcji historycznych, nie są jednak wcale takie chętne. Ostrożnie traktują kandydatów.
- Przyjmujemy nowych członków raczej z polecenia kogoś, kto już do nas należy - przyznaje Daniel Wojnar. - Trzeba jeszcze mieć pozwolenie na broń do celów kolekcjonerskich, przejść badania psychologiczne, bardzo trudne egzaminy. Na szczęście osoby niezrównoważone nie są zainteresowane takimi stowarzyszeniami jak nasze.
Prawdziwy miłośnik starej broni powinien w regionie znaleźć dla siebie odpowiednią organizację. Działa nawet Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Armii Radzieckiej "Siewiernaja".
- Prowadzimy bardzo restrykcyjną politykę w kwestii członkostwa - zastrzega jednak Paweł Kowalski, prezes "Siewiernaja" z Bielska-Białej. - W przypadku podejrzeń wobec kandydata o działalność pseudokolekcjonerską, nie ma mowy o przyjęciu. Skutki zbierania i przechowywania znalezionych materiałów wybuchowych, pocisków, granatów, mogą być opłakane tak dla niego, jak i dla jego otoczenia.
Podaje przykład miny przeciwpancernej TM-62, która zawiera siedem kilogramów trotylu. Łatwo można sobie wyobrazić skutki jej detonacji. Ale zbieracze często nie zdają sobie sprawy, że to co wykopane i zardzewiałe, nadal jest groźne.
- Przedmioty, które leżały wiele lat w ziemi, zmieniają się - podkreśla Paweł Kowalski. - Szczególnie zapalniki, które są najwrażliwszymi elementami pocisku czy innego niewybuchu. Inaczej wygląda sprawa z wykopaną z ziemi bronią. Najczęściej są to przedmioty skorodowane do tego stopnia, że nie ma możliwości jej użycia. Znalazca musi jednak mieć świadomość, że posiadając wykopka, naraża się na zarzuty nielegalnego posiadania broni.
Sympatycy tego, co wybucha i niesie śmierć, nawet skupieni w legalnych organizacjach, nie cieszą się zbytnim zaufaniem społeczeństwa. Może dlatego zbieracze broni nie obnoszą się ze swoją pasją, ukrywają arsenały po lasach i piwnicach. Ale jak czują się oficjalni miłośnicy uzbrojenia Armii Czerwonej w Polsce? Czy to też nie jest, na swój sposób ryzykowne zajęcie?
- Nie spotykamy się z niechęcią - zapewnia prezes Stowarzyszenia "Siewiernaja".- Nie rekonstruujemy jednostek NKWD, lecz żołnierzy radzieckich stacjonujących w Polsce na przełomie lat 70 i 80. I jedynie odtwarzamy sylwetki tych żołnierzy, ale nimi nie jesteśmy.