Kwadratura kuli. Zagadka nieśmiertelności. Zbigniew Ferczyk: żołnierz wolności, siewca dobra
Patrzę na Jego czarno-białe zdjęcie i płaczę. Płaczę nie nad Nim, tylko nad nami. Odszedł człowiek o wielkich zasługach i bezkresnej dobroci, a zarazem – szokująco skromny. Odszedł, ale – mam nadzieję – pozostanie z nami. Jeśli mamy znaleźć odpowiedź na pytanie, czym jest nieśmiertelność, to właśnie w ludziach takich, jak Zbigniew Ferczyk.
Pochodził spod Wilna. W czasie II wojny walczył z Niemcami. W 1953 r. trafił do Huty im. Lenina. Z patronem kombinatu - i systemu - miał problem. W 1945 r. prowadził skrzynkę kontaktowa podziemia. W 1956 r. i 1968 r. demonstrował. W 1960 r. rozlepiał plakaty nawołujące do bojkotu wyborów. W 1980 r. przewodniczył Komitetowi Założycielskiemu ,,Solidarności” na Wydziale Dyrekcji Inwestycji Huty im. Lenina. W stanie wojennym rozkręcił słynne Duszpasterstwo Hutników przy kościele Matki Boskiej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy w Nowej Hucie. Był animatorem duchowego i materialnego wsparcia dla rodzin setek więzionych i internowanych. Organizował wycieczki i wczasy dla dzieci, paczki mikołajkowe, pomoc i rozdział darów dla potrzebujących. Dokumentował przejawy represji. Kolportował prasę podziemną. W 1989 r. współtworzył Komitet Obywatelski i kierował Nowohuckim Sejmikiem…
Parę lat temu poprosiłem Go, by wytłumaczył młodym, czym jest wolność. Odpowiedział: „Urodziłem się w szczęśliwym czasie: tuż po odzyskaniu niepodległości i po obronie przed sowiecką nawałą. Pamiętam ojca legionistę w błękitnym mundurze ze sztandarem, rocznicowe akademie i obchody świąt 3 Maja, 6 sierpnia, Święta Niepodległości, jazdę na stopniach samochodu marszałka Rydza Śmigłego w Wilnie i 25. rocznicę wymarszu ,,Kadrówki” na krakowskich Błoniach. To była dla mnie ta moja prywatna, dziecięca umiłowana WOLNOŚĆ.
Wrzesień 1939 roku - wszystko legło w gruzach. Polegli żołnierze zastygli w przedziwnych pozycjach, trupy koni - stałem samotnie osłupiały na kieleckiej ulicy i przyglądałem się maszerującym kolumnom wrogich wojsk. WOLNOŚĆ odchodziła... Wierzyłem, że szybko wróci, ale trzeba było jej pomóc! Więc Narodowe Siły Zbrojne, Armia Krajowa w Górach Świętokrzyskich i marsz na pomoc walczącej Warszawie. Niestety, zaraz potem druga okupacja, terror, beznadzieja, jeszcze 1945 rok, kontynuacja ruchu oporu, lata bezsilności i oczekiwania na coś, co powinno nastąpić.
Wreszcie Solidarność! Szczypta WOLNOŚCI, ale zaraz… Stan wojenny, praca w podziemiu, niechciany „okrągły stoi”. Aż nieśmiało, krok po kroku, doszliśmy do tej wymarzonej WOLNOŚCI. Takie mam przekonanie. Nie zwracam się do „Najwyższych Czynników” z prośbą: Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie..., bo ją mam w sobie i wokół siebie. To, że niedoskonała, słaba, ułomna? To ją naprawiajmy, wzmacniajmy, pielęgnujmy – pamiętając, że WOLNOŚĆ nie jest nam dana raz na zawsze. I że ma też swoje granice - kończąc tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka”.
Dzwonił do mnie w ostatnich latach wielokrotnie – zafrasowany. Martwiło go to, co robimy z odzyskaną wolnością. Był wstrząśnięty skalą podziałów, populizmem władzy. Zawsze piętnował błędy poprzednich ekip, ale nie podobało mu się to, co robi PiS. Na początku roku rozmawialiśmy o deptaniu wolności pod pozorem bezpieczeństwa. Jak to on – troskał się, ale wierzył. Wierzył, że „wspólnie damy radę, wydobywając z siebie raczej wrażliwość niż pogardę, raczej przyzwoitość niż nieprawość i podłość”.
Bo tylko wtedy mamy szansę stać się choć trochę nieśmiertelni.