Słoń i mrówka idą po drewnianym moście. Nagle mrówka krzyczy z oszałamiającą (ją samą) dumą: „Te, słoń, ale tupiemy, co?!” Ten drobny żarcik znakomicie opisuje relacje Polski z bratnimi (?) mocarstwami: USA i przytłaczającą większością krajów Unii. Wystarczy sięgnąć po podstawowe dane ekonomiczne. Niechaj wszyscy wreszcie zrozumieją, że politycy władzy i opozycji muszą wciskać nam te swoje wierzbogruszki i fantazmaty, bo grają w teatrze, przy którym nawet blockbuster pokroju „Avengersów” zdaje się realistycznym kinem moralnego niepokoju. Ale my mamy obowiązek to weryfikować. Dla własnego i wspólnego dobra.
W Polsce polityczny teatr przechodzi właśnie przez epokę Gombrowicza i Mrożka, co można zobrazować innym dowcipem. Piękny wrześniowy dzień. Pośrodku lasu słychać ćwierkanie ptaszków, biega sarenka, kicają zajączki. Nagle z głębi kniei wyłania się groźnie wyglądająca chmura pyłu. W szalonym tempie pędzi pośród drzew. Co to? Nie widać. Nadmiar kurzu. Zwierzęta czmychają, tylko niedźwiedź, wilk i lis patrzą zaciekawione. Osłupiające zjawisko dociera do polanki. Kurz z wolna opada i okazuje się, że to… jeże. Skrajne wycieńczone i smutne. Tylko jeden, przywódca, próbując złapać oddech, wykrzykuje zachwycony: - Kurdeeeeee! JAK MUSTANGI, co nie????!!!!
Przyznaję, że wolałbym uniknąć pomówień o uprawianie „polityki wstydu” i felietonistykę „na kolanach” – są one (pomówienia) równie głupie, co męczące, ale jednocześnie użyteczne w polityczno-propagandowym teatrze niczym strzelba u Czechowa, albo nawet colt kaliber 9 u Chandlera. Trudno, pewnie oberwę. Ale nie mogę milczeć, gdy widzę, jak politycy grają naszym losem i – co gorsza – losem naszych dzieci i wnuków, przechodząc z fazy Mrożka i Gombrowicza w fazę Sofoklesa i królolearowego Szekspira. A robią to opierając się na danych ekonomicznych, w które wierzą. Albo, co równie słabe, nie wierzą.
W każdym razie – te ich „dane” odbiegają od rzeczywistości. Skutki tego grożą nam dwojakie. Możemy skończyć jak Polska Ludowa, która – przypomnijmy – też zasadniczo poprawiała poziom życia ludu, i to przez trzy dekady, ale przyszedł czas rozliczeń, ekonomicznego krachu, długów nie do spłacenia i 1360-procentowej (tak!) inflacji ogłoszonej przez GUS pamiętnego 14 marca 1990 roku. Jest też wariant gorszy, nazwijmy go roboczo ukraińskim: że nasze dzieci i wnuki znów będą musiały iść z szabelką na obce czołgi, bo nikt na Zachodzie nie będzie chciał umierać za Kraków, Warszawę i Gdańsk. Chyba nawet już nie chce.
Czy stać nas dziś na samotność (przypomnijmy: Polska, w przeciwieństwie do Brytanii, NIE JEST WYSPĄ i graniczy, z kim graniczy), czy też jesteśmy jak ta tupiąca mrówka lub rozpędzone jeże? Lipcowe dane GUS zaniepokoiły ekonomistów z powodu wielkiej dziury w obrotach bieżących, przekraczającej 1,8 mld euro. NBP wyjaśnia, że przewaga importu nad eksportem wynika ze wzrostu cen paliw. Ten sam NBP zauważa jednak również, że nasz eksport rośnie przede wszystkim za sprawą produktów wytwarzanych w fabrykach należących do niemieckich, francuskich, amerykańskich, koreańskich itp. koncernów; ostatnio są to baterie do samochodów. Obcy za rządów PiS inwestują w Polsce dwa razy więcej niż wielkie firmy polskie i cztery razy więcej niż średnie polskie firmy rodzinne. Jeszcze przed rokiem mieliśmy w handlu zagranicznym 766 mln euro nadwyżki, teraz deficyt urósł do 714 euro, ponad wszelkie prognozy.
Prof. Jan Czekaj z krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, były członek Rady Polityki Pieniężnej, zauważa, że polska gospodarka wcale nie radzi sobie w pandemii „najlepiej ze wszystkich”. W drugim kwartale 2020, po pierwszych lockdownach, PKB zmalał nam rok do roku o 8,3 proc. i był to ósmy wynik w Unii. To miejsce utrzymaliśmy w trzecim kwartale 2020 r. (spadek PKB o 2,7 proc.), a w czwartym wspięliśmy się na szóste (spadek o 1,7 proc.). Ale w pierwszym kwartale 2021 zlecieliśmy na 13. (spadek PKB o 0,9 proc.), a w drugim na 14., a może nawet 17. (wzrost o 11,1 proc.). To nie są wyniki „championa”, lecz średniaka. Który dostał zadyszki z braku inwestycji. Na koniec rządów PO-PSL inwestycje stanowiły 20,1 proc. PKB, co dawało Polsce 16 miejsce w UE. W 2020 spadły do 16,7 proc., co dało nam 25 miejsce.
Średnioroczne tempo wzrostu PKB za rządów PiS (2015-2020) wyniosło 3,1 proc., czyli trochę mniej niż za rządów PO-PSL (3,2 proc. w latach 2008-2015); teraz zmagamy się z wielkim kryzysem pandemicznym, wtedy mierzyliśmy się z największym od dziesięcioleci globalnym kryzysem finansowym. Różnica dla przeciętnego śmiertelnika jest taka, że wtedy inflacja była prawie zerowa, ale i wynagrodzenia rosły słabo, a teraz część wynagrodzeń rośnie bardzo szybko, ale i inflację mamy najwyższą od 20 lat. I ona pożera nasze dochody oraz oszczędności. Trzeba przy tym pamiętać, że za rządów PiS płace rosną przede wszystkim z powodu braku pracowników (na rynek wchodzą niże demograficzne, mniej liczne od przechodzących na emerytury wyżów; lukę pogłębiło przywrócenie wieku emerytalnego kobiet – 60 lat).
Drugim ważnym powodem są inwestycje wielkich koncernów zagranicznych (w Krakowie sektor IT i globalnych usług dla biznesu urósł o 30 proc. rok do roku!), które cały czas szukają ludzi – i muszą im oferować coraz więcej. Mogą sobie na to pozwolić, bo jesteśmy dla nich miejscem nadal tanim, ale przede wszystkim dlatego, że w swych rodzimych krajach mają sytuację relatywnie stabilną (przepisy, podatki, składki…).
Polscy przedsiębiorcy inwestują zdecydowanie za mało wskazując jako przyczynę niepewność wywoływaną nie tylko przez pandemię i kryzys, ale i opóźnienia transformacji energetycznej (wściekle drogi prąd to problem całej Europy, ale nas może kosztować najwięcej; wściekle drogi gaz to efekt polityki Rosji, której możemy się przeciwstawić tylko z Unią) oraz chaos prawny tworzony przez własne państwo.
Polski Ład jakoś ich do inwestowania nie zachęcił. Być może to jest kwestia braku informacji, albo wręcz wrażej dezinformacji (opozycja ma mnóstwo za uszami i opowiada całą masę bzdur), ale fakty są brutalne: z braku dialogu społecznego i poważnych konsultacji z zainteresowanymi jakieś 99 proc. przedsiębiorców, dużych, średnich, małych i mikro, podchodzi do rządowych propozycji jak pies do jeża. Wystarczy posłuchać Adama Abramowicza, który – zanim z woli i ramienia Zjednoczonej Prawicy został rzecznikiem małych i średnich przedsiębiorstw, był prominentnym politykiem i posłem PiS; dziś ostrzega przed skutkami większości rozwiązań podatkowych przewidzianych w Polskim Ładzie.
Mimo to jeż nadal tupie - głośno. Przynajmniej tak mu się wydaje.