Kwadratura kuli. Solidarni (2), czyli swojaka nie skubiemy
Wstrząsająco symboliczne, że w dniu, w którym Mateusz Morawiecki głowił się, skąd wziąć 600 mln zł na niepełnosprawnych, zarząd Polskiej Grupy Górniczej znalazł 580 mln zł na podwyżki płac dla załogi.
Największe akurat dla chmary liderów związkowych. Którzy, przeważnie, od lat nie byli pod ziemią. Średnia płaca w państwowym koncernie wyniesie 7,2 tys. zł, odblokowane zostaną premie i nagrody. Każdy z ponad 42 tys. górników i „górników” otrzyma czternaście pensji w roku.
A co z potrzebującymi? Podatek solidarnościowy, pozwalający dotkniętym przez los i ich rodzinom na egzystencję nieco tylko lepszą od XIX-wiecznego upodlenia, płacić ma 50 tys. najlepiej zarabiających. Można rzec: stać ich. I na tym skończyć. Ale przecież każdy rozgarnięty człek widzi, że wszyscy jako tako zarabiający w Polsce są od lat zmuszani do coraz większej solidarności; pisząc „jako tako” mam na myśli medianę, czyli 2,5 tys. zł na rękę (połowa Polaków zarabia więcej, a połowa mniej) i wszystko powyżej. Na marginesie warto zauważyć, że płaca MINIMALNA w RFN to 6,2 tys. zł.
Polskim średniakom kolejne rządy zafundowały zamrożenie progów podatkowych i kwoty wolnej od podatku - co oznacza zwiększanie danin. Rząd PiS, wbrew obietnicy podniesienia kwoty wolnej, ulżył tylko najbiedniejszym, średniakom nie pomagając wcale. Pozostawienie kwoty wolnej na niezmienionym poziomie przy sporej zeszłorocznej inflacji (i jeszcze wyższym wzroście płac) to kolejny wzrost obciążeń średnio zamożnych. Bogatszych w ogóle pozbawiono kwoty wolnej.
Warto wspomnieć, że z zasiłków na dzieci - kosztujących 25 mld zł rocznie - korzysta 2,5 mln rodzin, na 14,3 mln w Polsce. Czyli 83 proc. nie korzysta i solidarnie łoży na ten i inne zbożne cele. Czemuż brakuje na żyjących w upodleniu niepełnosprawnych?
Ze znajomą pielęgniarką spacerowaliśmy ostatnio po dzielnicy. Zastanawialiśmy się, z kim my wszyscy, zarabiający (bardzo) średnio i płacący te wszystkie daniny w wysokości niemal połowy dochodów, nie otrzymujący przy tym żadnych zasiłków - jesteśmy solidarni. Zatrąbił na nas znajomy z domu na końcu uliczki willowej. Były gliniarz, lat 49. Emerytura plus renta (tylko mundurowi dostają oba świadczenia łącznie). Pomachał nam z nowiutkiego suva. Prowadzi lokalną agencję ochrony. Zatrudnia niepełnosprawnych. Każdy inwalidzki etat dotujemy mu my, solidarni, kwotą 1800 zł miesięcznie.
Za płotem inny sąsiad, były górnik (lat 51), rozkazywał swoim robotnikom, gdzie mają wyładować ziemię pod iglaki. Jest na emeryturze trzeci rok, przepracował w kopalni 31 lat, ale - wedle ZUS - aż 56, czyli więcej, niż ma. A to dlatego, że lata pracy górnika przelicza się razy 1,8. Za ów przywilej nie płaci koncern - pracodawca. Płacimy my, solidarni. Ba, kiedy państwowym kopalniom brakuje miliardów na składki na ZUS, to też płacimy my. Sejm migiem uchwala stosowne ustawy. Dlaczego? Bo tak.
Sąsiad, którego emerytura (jak u większości eksgórników) przekracza 5 tys. zł, dostał ostatnio rekompensatę za deputat węglowy. My, solidarnie, daliśmy 240 tysiącom górniczych emerytów po 10 tys. zł za to, że nie dostaną więcej darmowego opału. Kosztowało to cztery razy więcej niż trzeba co roku na opiekę nad niepełnosprawnymi dorosłymi.