Kwadratura kuli: Paradoks 33
Dwóch kolegów zginęło w wypadku pod Krakowem. Jeden trafił do nieba, drugi do piekła. Spotykają się po roku. Ten z piekła rzecze: Stary, u nas na okrągło balanga, chlanie i disco polo. Już mi to uszami wychodzi! Ten z nieba: A u nas od rana do wieczora praca, praca, praca… Ten z piekła: Ale czemu wy tak, kurka, harujecie?! Ten z nieba: Mało ludzi, bracie, mało ludzi…
Dostałem ten dowcip (?) na WhatsAppa (tak! ale nie od kasty ani nie „Kasty”) akurat w chwili, gdy wraz z krakowskimi ekonomistami próbowaliśmy oszacować liczbę wszystkich beneficjentów programów społecznych obecnego rządu. Oraz niebeneficjentów, czyli tych, którzy w ciągu ostatnich czterech lat niczego nie zyskali.
Policzenie pierwszych jest w teorii łatwe. Z 500 plus korzystało przez pierwsze trzy lata nieco ponad 2,5 mln rodzin. Zasiłki trafiały do 3,8 mln dzieci. W wersji rozszerzonej (na pierwsze dziecko) obie te liczby zwiększyły się o około 3 mln. W sumie daje to jakieś 16 mln obdarowanych. Nie byłbym sobą (czyli liberalnym konserwatystą z sercem po lewej stronie), gdybym nie przypomniał, że obdarowującym nie jest PiS, rząd, parlament itp. 41 mld zł rocznie na 500 plus pochodzi z kieszeni innych Polaków.
10 mln emerytów i rencistów dostało na konto trzynastkę, czyli 900 zł. Po drugiej stronie piramidy demograficznej mamy młodych do 26. roku życia zwolnionych z PIT: jak ktoś zarabia 3 tys. zł brutto, zyskuje co miesiąc 200 zł na rękę. Dodajemy (z lekką przesadą, bo większość młodych w tym wieku nie pracuje, a co najwyżej dorabia) milion beneficjentów. Na obniżeniu PIT z 18 do 17 proc. zyskali właściwie wszyscy - ale mówimy tu, w 99 proc., o groszowych sprawach. Więc nie doliczam.
Problem jest z drobnymi przedsiębiorcami, bo części z nich rząd nieco ulżył (zarabiającym do 5 tys. zł miesięcznie zmniejszył składki ZUS, zaś płatnikom CIT obniżył podatek), ale większości zwiększył obciążenia. Najświeższe zapowiedzi (i to liczne) budzą w tym środowisku grozę. Podobnie jest wśród menedżerów i lepiej zarabiających specjalistów: od inżynierów, informatyków i logistyków po finansistów i haerowców.
I tu przechodzimy do niebeneficjentów, czyli tych, którzy nie zyskali „od władzy” nic. Oraz tych, którzy - w ostatecznym rozrachunku - sporo stracili.
W oparciu o najświeższe dane GUS można wyliczyć, że pracujący lub prowadzący firmy Polacy, którzy już odchowali dzieci lub ich nie mają i nigdy nie mieli (a więc nie korzystają z 500 plus), a zarazem ukończyli 26 lat, stanowią 33 proc. społeczeństwa.
Zaryzykuje tezę, że są to mieszkańcy kapitalistycznego nieba, gdzie jest tylko praca, praca, praca… I to coraz więcej pracy. Bo „mało ludzi, bracie, mało ludzi”. Oni, oczywiście, najbardziej buntują się przeciwko kolejnym kładzionym na ich barki obciążeniom, dzięki którym ktoś inny ma za co kupić głosy wyborców. Wiedzą przy tym, że bez ich harówki wszystko runie, bo jak nie wytworzą, to nie będzie czego dzielić.
Wkurza ich, że o losie Polski decydują ludzie, którzy w życiu nie stworzyli ani jednego produktywnego miejsca pracy i nie zarobili uczciwie „na swoim” złotówki. Paradoks polega na tym, że te 33 procent to… tylko 33 proc. Z matematyki Jasia (i Grażynki) wynika, że łatwo toto przegłosować w wyborach.
A potem doić. Oczywiście, z pogardą.