Kwadratura kuli: Nóż w brzuchu wspólnoty. Kto chce "zrobić porządek" i co z tego wyniknie
Gdy słyszę arcypolskich polityków nawołujących do „robienia porządku” (z opozycją, z mediami, z krytykami rządu, z RPO, z lewakami, z wrogami rodziny, z Unią…), to przypomina mi się nóż w brzuchu kolegi. Obraz zakrwawionego kozika utkwił mi w głowie zapewne na całe życie.
Miałem wtedy 8 lat, przeprowadziłem się z rodzicami za chlebem z biednej Galicji do Płocka, w którym powstawała rafineria. By przyciągnąć wartościowe kadry, w tym mojego Tatę, władza postawiła bloki na Skarpie. Ale przed rozpoczęciem roku szkolnego robotnicy nie zdążyli zbudować szkoły. Zwieziona z całej Polski dzieciarnia poszła, więc do oddalonej o dwa kilometry podstawówki na starym mieście. Rządzonej przez tzw. Prawdziwych Płocczan.
„Prawdziwi”, wedle własnych zasad i wyobrażeń zwanych umownie tradycją, uosabiali odwieczne wartości ziemi płockiej i ją ubogacali. Jak? Za przeproszeniem – cholera wie. W każdym razie, już jako ośmiolatek z trzeciej klasy zauważyłem, że cały ów rzekomo „tradycyjny podział” jest dęty, bo oparty na widzimisię grupy uzurpującej sobie prawo bycia jedynym suwerenem.
Fundamentalnym hasłem „suwerena” było: „Trzeba zrobić z nimi porządek”. Z nimi, czyli z nami – „napływowymi”. Wielki nóż znalazł się w brzuchu mego kolegi właśnie w ramach „robienia porządku”. Wbił go chłopak, którego ojciec siedział permanentnie na Sienkiewicza (od 1803 r. jest tam ciężkie więzienie). Głównie za rozboje. Nastolatek, jak cały trzon „Prawdziwych”, był „git człowiekiem”. W przeciwieństwie do nas – „frajerów” – wyznawał kult siły i twardego charakteru, miał wytatuowaną czarną kropkę na skroni i kotwicę pośrodku pięści. Trzymał czoło wysoko.
Można by to podsumować prostym jak konstrukcja „Wiadomości” TVP stwierdzeniem, że oto grupa chuliganów, przy bierności komunistycznych władz, opanowała szkołę i dokonywała typowych dla zwyrodnialców aktów przemocy na niewinnych dzieciach (nóż w brzuchu był początkiem serii niefortunnych zdarzeń). Ale taka diagnoza byłaby błędna. Otóż „Prawdziwi” cieszyli się poparciem sporej grupy rdzennych mieszkańców, w tym ich elit. Całkiem normalnych. Oni też, z jakichś powodów, chcieli „zrobić porządek”. I nakręcali git-ludzi.
Prof. Lech Nijakowski, ceniony socjolog, w swym niedawnym, znakomitym, wystąpieniu w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu, przypomniał, że żadnego ludobójstwa, żadnej masowej zbrodni w historii ludzkości nie dokonano pod hasłem: „Hej, ludzie, zróbmy coś złego!”.
Przeciwnie – motywacją do czynienia najbardziej przerażających rzeczy, od Auschwitz po Ruandę, było chronienie wspólnoty przed złem. Obiektywnie rzecz ujmując, oznaczało to wprawdzie dramatyczne rozbijanie wspólnoty, prowadzące do katastrofy, której nie dało się odwrócić. Ale sprawcy o tym nie myśleli. Nakręceni przez polityków, media i samych siebie - byli przekonani o swej historycznej misji na rzecz dobra i absolutnej moralnej wyższości.
Dlaczego piszę o tym na przełomie czerwca i lipca 2019 r.? Bo gdy słyszę arcypolskich polityków nawołujących do „robienia porządku” (z opozycją, z mediami, z krytykami rządu, z RPO, z lewakami, z wrogami rodziny, z Unią…) oraz schlebiających tym, którzy do tego głośno nawołują, to przypomina mi się nóż w brzuchu kolegi. A wstrząsająco przenikliwa analiza profesora Nijakowskiego, dotycząca z pozoru odległych tragedii – od Kambodży po Bośnię – wydaje się niepokojąco aktualna. Tu i teraz.