Kwadratura kuli: My, lepszy świat, czyli dlaczego Zachód „upada” od tysiącleci, a i tak wszyscy chcą tam/tu przyjechać
Gdyby 30 lat temu blok sowiecki nie rozpadł się i gdybyśmy potem nie wstąpili do Unii, do naszych bram nie dobijałyby się dziś tłumy szukające chleba i wolności. Raczej to my kołatalibyśmy – enty raz – do wrót lepszego świata. Czyli zachodniej Europy, Ameryki, Australii. A tak – sami jesteśmy owym lepszym światem. Już nawet nie przedsionkiem. Ale też nie przedmurzem.
Wystarczy zerknąć w statystyki ZUS: pod koniec lipca figurowało w nich ponad milion Ukraińców. W samym Krakowie pracują przybysze z ponad 150 krajów. Nawet jeśli subiektywnie czujemy się biedni, to obiektywnie (lub relatywnie) jesteśmy zamożni. Jednocześnie nasze państwo stało się częścią cywilizacji gwarantującej ochronę życia i godności oraz swobody nieznane na przeważającym obszarze Ziemi. Dlatego kołatanie do naszych wrót będzie się wzmagać. Kryzys afgański jest tu tylko jednym z powodów.
Turlam się, gdy słyszę – ostatnio także z ust naszych posłów, ministrów czy radnych – o moralnej zgniliźnie i cywilizacyjnym upadku Europy. Tej zachodniej, bo ze wschodniej dobiegają od wieków same etyczne pouczenia. Jakby ów Wschód był oazą cnót, nie tylko niewieścich, a Zachód – cnót grabarzem. W praktyce wygląda to przeważnie tak, że kiedy wredny pismak (który już zapewne nie żyje) przekupił personel hotelu w Rosji i nakręcił ukrytą kamerą, jak wierchuszka sieriozno-moralnej wszechruskiej partii zabawia się po godzinach z nieżonami, to naród – decyzją Wielkiego Przywódcy ogłoszoną przez Jedynie Słuszne Media - uznał to za przejaw wielkorosyjskiej jurności i wybaczył. A jak pani minister ze Skandynawii wynajęła na tydzień nianię na czarno, to ją opinia publiczna wywaliła – na zawsze! - ze stanowiska i z partii.
Nasza zachodnia Europa, w przeciwieństwie do tej wschodniej, również przecież naszej, „upada moralnie” od zawsze. Jej czas kończył się ponoć wraz z Atenami i Spartą oraz Rzymem. Europa miała sczeznąć po podbiciu przez Maurów państwa Wizygotów - islamscy myśliciele dawali nam góra kilka dekad. Upadaliśmy za czasów wielkiej schizmy wschodniej, za Lutra, za Locke’a i markiza de Sade’a. Upadaliśmy za obu światowych wojen, po Auschwitz mieliśmy się już nie podnieść. Europa wzleciała jednak z popiołów błyskawicznie – uskrzydlona wartościami. Po II wojnie te skrzydła zyskały konkretną formę i nazwę: Unia Europejska.
To nie jest idealny świat. Ale jest to na pewno świat lepszy – na tyle, że przyciąga miliony spragnionych wolności i chleba. Surowi imamowie w zachodniej Europie oraz ich mentalni bracia-chrześcijanie na wschód od Odry mogą sobie do znudzenia perorować o moralnej zgniliźnie współczesnej Francji, Belgii, Holandii, Szwecji czy Niemiec, ale efekt jest i zawsze będzie taki, jak za komuny: przywódcy wschodni przy pomocy swoich telewizji i gazet zapewniali wtedy, że ZSRR, NRD i PRL są lepszymi krajami do życia niż USA, RFN i Austria, ale jakoś kierunek emigracji był – pominąwszy margines - zawsze ten sam: na Zachód.
W 2020 roku UE liczyła ponad 447 mln mieszkańców. 23 mln z nich to obywatele spoza Unii, a 37 mln urodziło się poza nią. To 8,2 proc. ogółu mieszkańców. W innych krajach Zachodu odsetek uroczonych poza granicami jest jeszcze wyższy: w USA i Norwegii przekracza 15 proc., w Kanadzie 21 proc., w Szwajcarii 29 proc., a w Australii 30 proc. Tylko w 2019 roku 2,5 mln ludzi przybyło do Unii, a 0,9 mln z niej wyjechało. Gdyby nie nadwyżka przybyszy nad emigrantami, ludność Europy zmniejszyłaby się w rok o pół miliona: w UE urodziło się 4,2 mln dzieci, a 4,7 mln osób zmarło.
Dziesiątka krajów, z których przybyło do nas w rok najwięcej ludzi: Ukraina (prawie 800 tys.), Maroko (150 tys.), Indie (120 tys.), Chiny (110 tys.), Brazylia (105 tys.), Syria (100 tys., o prawie połowę mniej niż rok wcześniej), Rosja (80 tys., Turcja (80 tys.), USA (80 tys.), Białoruś (75 tys.). W większości tych państw (i ich otoczeniu) narracja jest taka, że tam żyje się lepiej niż u nas, a my upadamy, w każdym razie – moralnie, tworząc cywilizację śmierci.
W połowie lat 80., podczas absurdalnych dla mnie debat o „rychłym upadku Zachodu”, którego w naszym wschodnim bloku niemal wszyscy pożądali, radziłem francuskim i włoskim eurokomunistom, żeby – skoro tak im się podoba system sowiecki i wolność a la PRL – wyjechali na stałe z Lyonu i Mediolanu do Podmoskowia lub Gorlic. Jakoś nikt się nie palił. Dziś słysząc zdumiewająco identyczne wywody z ust części naszych polityków, gotowych wyprowadzać nas z Unii z powodu mesjanistycznych przemyśleń o roli Polski, mam ochotę powtórzyć to samo: a jedźcie sobie pod skrzydła Putina, a nie próbujcie nam tu tworzyć ładu na jego modłę. Unię zostawcie w spokoju. I Polskę w Unii też.