Kurs na Łódź: Żeby tylko naczelnik z głodu nie umarł
Jest ryzyko, że jeden naczelnik Straży Miejskiej w Łodzi albo umrze z głodu, albo, jako palacza, trafi go apopleksja z braku tytoniu. Wszystko przez jedną strażniczkę, która poinformowała prokuraturę, że naczelnik wysyła patrole, żeby mu kupiły bułki oraz tytoń i gilzy.
Zapanowało powszechnie oburzenie, a przecież naczelnik musi jeść, musi palić, a jeśli jest dobrym naczelnikiem, to na pewno szkoda jego cennego czasu, aby sam biegał po bułki i tytoń. A patrol, jak już patroluje, to co mu szkodzi skoczyć przy okazji po bułki i gilzy? Albo odwrotnie. Jak już idzie po te gilzy i bułki, to też w pewnym sensie patroluje. Po takiej misji, patrol zgłasza się do naczelnika i melduje: - W trakcie patrolu zatrzymaliśmy 5 bułek i paczkę tytoniu.
Można oczywiście mieć wątpliwości, czy naczelnik powinien wysyłać podwładnych do apteki po środek na rozwolnienie. Jeśli jednak u podstaw jego decyzji leżało zdarzenie o charakterze nagłym, które mogło narazić powagę organu, to zwierzchnik powinien to potraktować jako okoliczność łagodzącą, a nie obciążającą.
Niemniej jednak, naczelnik po doniesieniu strażniczki został ukarany i to podwójnie. Raz karą dyscyplinarną, dwa - sam pewnie będzie musiał przez jakiś czas biegać po bułki i tytoń.
I to by było na tyle. Aha, gdybyście Państwo zostali przyłapani przez strażników miejskich na przechodzeniu przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, nie żartujcie, że spieszyło wam się po bułki albo tytoń...