Kurs na Łódź: Co Łodzi po rekonstrukcji? Komentarz Sławomira Sowy
Dawno już rekonstrukcja rządu nie była dla Łodzi tak obojętnym tematem. Pomijając całą osobliwość tej operacji, Łódź nie miała tu nic do stracenia, ani też nic do zyskania. Spośród urzędujących ministrów żaden nie jest z Łodzi i nie bardzo ma powody o Łódź walczyć.
Wyjątkiem jest tu wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, poseł PiS z okręgu łódzkiego, który mocno wspierał starania Łodzi o drogę ekspresową S14 i wystawę Expo. Ale Expo zniknęło we mgle. Padły, co prawda, obietnice, że Łódź i tak dostanie to, co miała dostać, ale kto to wie, jak będzie.
Nawet jeśli w styczniu nastąpi rekonstrukcja po rekonstrukcji, nie widać, kto z Łodzi mógłby zająć godny ministerialny fotel i stamtąd rozwinąć nad miastem opiekuńcze skrzydła.
Za poprzednich rządów było zupełnie inaczej. Zawsze można było na kogoś liczyć. Byli tak wpływowi ministrowie jak Cezary Grabarczyk, Mirosław Drzewiecki, Krzysztof Kwiatkowski czy Michał Seweryński, nie mówiąc już o premierach Marku Belce i Leszku Millerze. Gdyby jeszcze bardziej zagłębić się w przeszłość, trzeba by przypomnieć takie postacie jak Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Janusz Tomaszewski czy wiceminister transportu Włodzimierz Tomaszewski.
Można dyskutować, czy i na ile każdy z nich użył danej mu władzy na korzyść własnego miasta (co nie zawsze bywa dobrze postrzegane), ale istniało poczucie, że gdzieś tam w stolicy jest ktoś, z kim można znaleźć choć jedną wspólną płaszczyznę - że jest stąd.
Teraz Łódź pozostaje trochę w roli petenta wobec rządu i szefów poszczególnych resortów. Niestety, jest tak, że koszula zawsze bliższa ciału, a kolor tej koszuli niewiele ma do rzeczy.