Kupiła już trumnę dla męża. Ale ksiądz Popiełuszko sprawił cud
Proces kanonizacyjny ks. Jerzego Popiełuszki otwarty w Créteil we Francji, gdzie nastąpił cud uzdrowienia François Audelana, wszedł w nowy etap. Dokumenty trafiły już do Watykanu.
François Audelan, pięćdziesięciosześcioletni Francuz, umierał na wyjątkowo złośliwy rodzaj białaczki. Gdy był już w agonii, żona wybrała mu trumnę, załatwiła formalności pogrzebowe. I zdarzył się cud. Za przyczyną błogosławionego księdza Popiełuszki. (…)
Cud, o którym mowa, miał miejsce w małej miejscowości Créteil pod Paryżem. Wszystko zaczęło się od francuskiego duchownego Bernarda Briena. Bez niego nie byłoby tej niezwykłej historii.
- Zanim przeżyłem nawrócenie, przez czterdzieści lat nie chodziłem do kościoła, byłem daleko od Boga - wyznaje 67-letni Bernard, od dwóch lat ksiądz katolicki.
Dwukrotnie był żonaty. Dwa razy się rozwodził. Kiedy przeżył - jak sam mówi - „prawdziwe nawrócenie”, postanowił wstąpić do seminarium. W 2012 roku, kilka miesięcy po przyjęciu święceń kapłańskich, przyjechał do Polski, na grób błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki.
- Tu „odkryłem” tę postać. A także przedziwną zbieżność dat. Modląc się przed grobem księdza Popiełuszki, uświadomiłem sobie, że urodziłem się tego samego dnia, miesiąca i roku, co on: 14 września 1947 roku. Od tej pory zacząłem go traktować niemal jak brata bliźniaka. Zafascynowało mnie jego życie. Codziennie jest on obecny w moich modlitwach. Mam mnóstwo obrazków z jego relikwiami, żeby rozdawać je ludziom i szerzyć jego kult.
W swej diecezji Créteil ksiądz Bernard pomagał w kilku szpitalach, między innymi w szpitalu Chenevier w Créteil. Duszpasterstwo chorych prowadzi tam siostra Rozalia, pochodząca z Polski zakonnica ze wspólnoty sióstr św. Michała Archanioła. To właśnie ona poprosiła księdza Bernarda, by przyszedł do sali, w której leżał umierający François Audelan, i udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych.
Chantal, żona François: - Początkowo nie chciałam się zgodzić, by do męża przyszedł ksiądz. Leżał przecież nieprzytomny. Wcześniej przyjął już wszystkie sakramenty i był dobrze przygotowany na śmierć.
- Wiedziałam o tym, ale miałam jakieś usilne pragnienie, by jeszcze raz przyprowadzić do niego księdza - mówiła później siostra Rozalia.
François chorował od 11 lat. W 2001 roku lekarze zdiagnozowali u niego „przewlekłą białaczkę szpikową w formie nietypowej”. Wyjątkowo złośliwy rodzaj raka krwi. Nieuleczalny. Dlaczego w tym momencie życia? Wtedy gdy miał wiele planów: kupił teren pod budowę domu i zaczął go budować. Miał trzy córki, które potrzebowały ojca, dobrą pracę…
Gdy usłyszał diagnozę, postanowił, że się nie podda. Natychmiast podjął intensywne leczenie u najlepszych hematologów. Długie pobyty w szpitalach i ciągła chemioterapia przedłużały życie chorego, nie przywracały mu jednak zdrowia. W końcu nastąpił kryzys.
Po dziesięciu latach udręki François zapadł w śpiączkę. Organizm przestał normalnie funkcjonować. Lekarze zrezygnowali z dalszego leczenia i podłączonego do aparatury medycznej mężczyznę skierowali do szpitala w Créteil. Na oddział paliatywny, dla chorych w stanie terminalnym.
- Pamiętam, kiedy go do nas przywieźli, zapowiadając, że pacjent na pewno wkrótce umrze - wspomina siostra Rozalia.
Zaprzyjaźniła się z siedzącą niemal bez przerwy przy chorym żoną. Pewnego dnia kobieta zwierzyła się zakonnicy, że lekarze oznajmili jej, iż nadchodzi koniec, i wręcz polecili załatwiać formalności pogrzebowe męża, aby wszystko potem sprawniej poszło.
- Tak więc zrobiłam. Wybrałam nawet trumnę. Dębową, bo François lubił dęby. I krzyż do trumny. Bardzo prosty, bo mąż lubił prostotę - opowiada Chantal. W nocy w domu zrobiła też porządki w jego rzeczach, podarła na strzępy wszystkie listy, które kiedyś do niego pisała.
- Czułam przy tym jakiś wewnętrzny spokój. Nawet moja siostra była oszołomiona, że w ogóle nie płakałam, nie panikowałam. A ja czułam, że Jezus jest ze mną. I że François musi wyjść z tej choroby, że nie umrze - podkreśla. (…)
Nadszedł 14 września 2012 roku.
Tak się złożyło, że tego dnia ksiądz Bernard Brien został wezwany do szpitala w Créteil do kobiety przebywającej w sali obok pokoju, w którym leżał François. I wtedy siostra Rozalia jeszcze raz zapytała Chantal, czy zgodzi się, by kapłan przyszedł również do jej męża.
To był piątek. Zbliżała się piętnasta. Godzina Miłosierdzia.
Ksiądz Bernard, w obecności Chantal i siostry Rozalii, stanął przy łóżku umierającego François. Kiedy otworzył modlitewnik, by znaleźć odpowiedni tekst, natknął się na obrazek księdza Popiełuszki z jego relikwiami. I wtedy uświadomił sobie, że jest 14 września, a więc urodziny błogosławionego księdza Jerzego.
- Położyłem ten obrazek księdza Jerzego na łóżku umierającego mężczyzny. I zacząłem się modlić, zupełnie spontanicznie: „Księże Jerzy, dziś twoje urodziny. Jeżeli możesz coś zrobić, to właśnie dziś. Do dzieła zatem, pomóż!” - opowiada ksiądz Bernard.
Modlił się dalej za chorego swoimi słowami, ale za wstawiennictwem księdza Jerzego. A zakonnicy i żonie François dał tekst modlitwy o kanonizację męczennika. Razem zaczęli ją odmawiać.
Po tej modlitwie ksiądz Bernard z siostrą Rozalią wyszli z sali chorego. I wtedy nastąpił cud. François otworzył oczy i zapytał swoją żonę: „Gdzie ja jestem?”.
- Po czym wstał z łóżka i jakby nigdy nic, o własnych siłach, poszedł do łazienki - relacjonuje Chantal. - François zachowywał się tak, jakby był zupełnie zdrowy.
O tym, co się zdarzyło, nie wiedział jeszcze ksiądz Bernard. Siostra Rozalia też nie. Następnego dnia, w sobotę rano, zakonnica czuła jednak wewnętrzny nakaz, by zanieść komunię do sali François.- Nie wiem dlaczego. Wiedziałam, że François jest nieprzytomny, że jego żony nie będzie w sali, bo akurat rano miała załatwiać sprawy pogrzebowe męża, a jednak coś mnie pchało, by tam pójść. Gdy weszłam, zobaczyłam… puste łóżko! - wspomina michalitka. Była przekonana, że pacjent w nocy umarł. Ale drzwi od łazienki były otwarte, słyszała lecącą z kranu wodę.
- Zawołałam: „François, to ty?”.
„Tak, siostro, proszę przyjść za dwadzieścia minut, jak się ogolę i umyję, i wtedy przyjmę komunię” - usłyszała. Nieco przerażona, wybiegła na szpitalny korytarz. Zaczęła pytać, czy François rzeczywiście żyje. Bo z medycznego punktu widzenia nie miał prawa wyzdrowieć. Kiedy po upływie dwudziestu minut wróciła do François, stał przy swoim łóżku, tak jak zapowiedział - ubrany i ogolony.
François czuł się dobrze, odzyskał siły. Gdy lekarze zrobili mu badania, okazało się, że w organizmie nie ma nawet śladu białaczki.
Autor: Dominika Cicha