Kupiec z Bremy, który został nazwany katem getta w Łodzi
30 kwietnia 1940 roku zamknięto granice Litzmannstadt Ghetto. Hans Biebow, który nim zarządzał siedem lat później został powieszony. Wyrok wykonano w łódzkim więzieniu przy ul. Sterlinga. Kim był człowiek, od którego decyzji zależało życie tysiąca więźniów getta?
W aktach jego sprawy można przeczytać, że z zawodu był kupcem, wyznania ewangelickiego. Miał około 174 centymetrów wzrostu, włosy blond, twarz owalną, czoło wysokie, oczy niebieskie. Mniej przychylny dla Hansa Biebowa był opis zamieszczony w relacji z procesu zamieszczonej w „Dzienniku Łódzkim”.
- Oczy rybie, średni wzrost, a przede wszystkim typowo niemiecka psychologia rzeźnika - tak opisywał Biebowa łódzki dziennikarz.
Jak kupiec z Bremy trafił do Łodzi
Hans Biebow pochodził z Bremy. Urodził się 18 grudnia 1902 roku w mieszczańskiej rodzinie. Jego rodzicami byli Juliusz i Wilhelmina z domu Kealtce. Jego ojciec był dyrektorem jednej z bremeńskich firm ubezpieczeniowych. Biebow skończył szkołę handlową. Dzięki ojcu zaczął pracować w branży ubezpieczeniowej. Na początku był praktykantem. Z czasem awansował i został urzędnikiem w firmie Stuttgarter Versicherungs - Gesekkschaft. Gdy upadła dostał pracę w Banku Zbożowo - Paszowym w Bremie. Potem przeniósł się do Getyngi, gdzie kierował przedsiębiorstwem handlującym zbożem. Myślał o założeniu własnego interesu. Wybrał branżę kawową. Najpierw odbył staż w firmie należącej do przyjaciela ojca. Wreszcie spełnił swoje wielkie marzenie - założył niewielką palarnię kawy. Firma nazywała się „Julius Biebow, Streithorst und Co”. Jej kapitał założycielski nie był duży, ale okazało się, że Biebow ma głowę do interesów.
Jak podaje w artykule zamieszczonym w książce „Fenomen getta łódzkiego”, dr Jacek Pietrzak, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej obroty firmy Hansa Biebowa wynosiły około miliona marek rocznie. Mógł się pochwalić własną palarnią kawy i czterema domami. Jego firma zatrudniała około 250 pracowników. Żoną Biebowa była Hedwig Meier. W 1930 roku urodził się im pierwszy syn, a po sześciu latach drugi.
Biebow był kupcem. Polityka specjalnie go interesowała. Tak przynajmniej zapewniał po zakończeniu wojny. Nie był członkiem SS. Ale w lutym 1938 roku wstąpił do NSDAP, choć wniosek złożył jeszcze w 1937 roku.
- Wstąpiłem do partii, gdyż prowadzenie dużego przedsiębiorstwa przez bezpartyjnego stało się zbyt trudne - tłumaczył przed łódzkim sądem.
Do naszego miasta przyjechał w końcu kwietnia 1940 roku. Miał ze sobą list polecający bremeńskiego oddziału Niemieckiego Frontu Pracy. Napisano w nim, że jest zdolnym przedsiębiorcą i dobrym szefem. Zapewniano, że jest oddanym członkiem partii. Jako szef zarządu Litzmannstadt Ghetto zaczął pracować 5 maja 1940 roku. Został jego niemieckim administratorem. Od 1 grudnia 1941 r. przestał podlegać burmistrzowi Łodzi Karlowi Maderowi, a bezpośrednio nadburmistrzowi Wernerowi Ventzkiemu.
Kupcy z Bremy i Łodzi organizowali getto
Ewa Wiatr z Centrum Badań Żydowskich Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego, wyjaśniała nam, że Litzmannstadt Ghetto miało być w pierwszym gettem na ziemiach włączonych bezpośrednio do Rzeszy. Miano do niego wysiedlić Żydów z całego Kraju Warty. W Łodzi te wysiedlenia rozpoczęto w połowie stycznia 1940 roku. Żydów przenoszono na Bałuty, Stare Miasto, Marysin, do najbardziej zaniedbanej części miasta. 8 lutego wydane zostało zarządzenie o ustanowieniu odrębnej dzielnicy, a 30 kwietnia getto zostało oficjalnie zamknięte. Jego teren otoczono parkanem, zasiekami z drutu kolczastego i obstawiono niemieckimi wartownikami z prawem strzelania do każdej osoby podchodzącej za blisko do granic getta. Na powierzchni sięgającej cztery tysiące kilometrów kwadratowych zebrano ponad 160 tys. ludzi. Zamieszkali w 48 tysiącach mieszkań, najczęściej jednopokojowych.
W sumie do Litzmannstadt Ghetto trafiło około 200 tys. ludzi. To byli Romowie i Żydzi przywożeni tu z okupowanych krajów Europy Zachodniej. Jedna czwarta z więźniów getta zmarła z powodu głodu i chorób. Inni stracili życie w obozach zagłady.
W relacji z procesu Biebowa zamieszczonej w „Dzienniku Łódzkim” można przeczytać, że nie przypadkowo właśnie jego wybrano na kierownika getta.
- Uchodził za wybitnego fachowca gospodarczego - wyjaśniano. - A z getta należało „wydusić” jak najwięcej. Biebow wywiązał się z tego zadania pierwszorzędnie, ku zadowoleniu swoich przełożonych i własnemu. Mógł on bowiem zakupić w getcie kosztowności, futra dla własnego użytku. Po cenach wyznaczonych przez innych „biebowów”.
Przypominano, że był urodzonym kupcem.
- W taki też sposób patrzył na getto - wyjaśniał w 1947 roku dziennikarz „Dziennika Łódzkiego”. - Inne mniejsze getta, w których podobnie jak w łódzkim, pracowały warsztaty rzemieślnicze, uważał za konkurencję. Postanowił je zlikwidować. Nastąpiło więc przesiedlenie Żydów z „małych gett” do łódzkiego.
W getcie Hans Biebow spotkał Chaima Rumkowskiego, przełożonego Starszeństwa Żydów, który na polecenie Niemców zaczął organizować życie w Litzmanstadt Ghetto. Wychodził z założenia, że tylko praca może uratować życie uwięzionym tu Żydom. Sojusznika znalazł właśnie w Biebowie. Zostaje uruchomiona produkcja m. in. dla potrzeb frontu. Tych, którzy nie nadają się do pracy, Niemcy likwidują. Rumkowski na to się godzi. Nie da się jednak ukryć, że Litzmannstadt Ghetto przetrwało najdłużej ze wszystkich gett założonych na terenie Polski. Ocalało tu też najwięcej ludzi.
- Zwolennicy Rumkowskiego podają, że z ponad 200 tys. więzionych tu ludzi ocalało około 15, a nawet 20 tys. - mówił nam dr Jacek Walicki, kierownik Centrum Badań Żydowskich UŁ. - Przeciwnicy wspominają o pięciu tysiącach. Należy jednak przyjąć, że ocalało około 10 tysięcy osób.
Pojawiały się głosy, że getto przetrwało tak długo, bo spotkało się dwóch kupców - Biebow, kupiec z Bremy i Rumkowski, kupiec z Łodzi. Biebowowi zależało, by jak najdłużej utrzymać getto, bo było dla niego źródłem wielkiego dochodu. Poza tym był w wieku poborowym i w każdej chwili mógł zostać skierowany na front wschodni. Rumkowski zaś liczył, że dzięki pracy ocali uwiezionych w nim Żydów.
Paweł Spodenkiewicz z łódzkiego oddziału IPN nie zgadza się tezą, że współdziałało dwóch kupców. Tłumaczy, że Rumkowski był z góry traktowany przez Biebowa, który bił go, okłamywał. Traktował jak podczłowieka.
Zbił fortunę dzięki pracy Żydów
Hans Biebow uznał, że getto to dla niego znakomity interes. Przekonywał, że może być samowystarczalne, a jednocześnie przynosić zysk III Rzeszy. Sam zaczął czerpać korzyści ze zrabowanego Żydom mienia. Wykorzystał do tego Chaima Rumkowskiego oraz gestapo. Jak zauważa dr Jacek Pietrzak, odsunął od tego procederu znienawidzone przez siebie kripo (policja kryminalna).
- Gdy zaś wymagała tego sytuacja potrafił współpracować z kripo przeciw gestapo - napisał w książce „Fenomen łódzkiego getta” dr Pietrzak.
Oblicza się, że Litzmannstadt Ghetto przyniosło w sumie III Rzeszy zysk w wysokości 350 mln. marek. Dr Pietrzak dotarł do wspomnień jednego z współpracowników Biebowa.
- Biebow był bardzo bystrym facetem, doświadczonym, przebiegłym kupcem, który wiedział jak eksploatować getto, by osiągnąć jak największe osobiste korzyści - tak go scharakteryzował były współpracownik.
W Łodzi Hans Biebow zamieszkał w blisko 200 metrowym mieszkaniu w kamienicy przy ul. Cegielnianej (dziś Jaracza). Wyposażył je w meble zabrane więźniom getta. Nie brakowało w nim luksusowych towarów, które kupował w getcie po atrakcyjnych cenach. Na przykład za warte 1200 marek futro zapłacił 200. Dzięki temu, że był szefem niemieckiej administracji getta systematycznie zwiększał się stan jego konta. Ujawniono na przykład, że jednego dnia wpłynęło na nie ponad 30 tys. marek. Jego szybkie wzbogacanie się na ludziach z getta wywoływało zazdrość niektórych funkcjonariuszy gestapo i kripo. Przez pewien czas rozmowy Biebowa były podsłuchiwane. Zamierzano nawet przeprowadzić kontrolę finansów getta. Jednak wpływy w urzędach kontrolnych Biebowa okazały się większe niż gestapo i kripo.
Hans Biebow wiele razy opuszczał Łódź i jeździł w głąb III Rzeszy, by dopilnować rodzinnego interesu.
Złapali go Brytyjczycy i wydali Polakom
Ostatni raz wyjechał z miasta w na kilka dni przez jego wyzwoleniem. Znalazł się w Dreźnie. W okolicach tego miasta kupił fabrykę. Stamtąd pojechał do Bremy. Gdy zajęły ją wojska brytyjskie znalazł się w obozie dla internowanych. Tam został rozpoznany jako zbrodniarz wojenny. Przeniesiono go do więzienia w Wilhelmshaven. A następnie wydano władzom polskim. Biebowa przewieziono do Łodzi, do więzienia przy ul. Sterlinga.
W kwietniu 1947 r. przed łódzkim sądem okręgowym rozpoczął się jego proces. Oskarżono go m. in. o to, że od 1940 do stycznia 1945 r. brał udział w organizacji przestępczej „Zarząd Ghetta”, powołanej przez władze państwa niemieckiego, a mającej na celu zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości, a mianowicie systematyczną eksterminację ludności żydowskiej. Oskarżono go także, że brał osobiście udział w fizycznym i moralnym znęcaniu się nad więźniami getta, wywożeniu ich do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Sam też dokonywał zabójstw ludności żydowskiej.
Przed sądem Hans Biebow tłumaczył, że do Łodzi przyjechał, bo otrzymał propozycję objęcia stanowiska gospodarczego. Nie wiedział, że zostanie kierownikiem getta. Tłumaczył, że początkowo nawet nie wiedział, że Żydzi zostali umieszczeni w nim przymusowo.
- Stanowisko objąłem dobrowolnie, ale gdybym tego nie uczynił byłby do tego zmuszony przez odpowiednie urzędy - wyjaśniał Biebow. Mówił, że przyjechał do Łodzi w innych celach, a tu na miejscu dostał ofertę tej pracy. Decyzję podjął nadburmistrz miasta i nie mógł się sprzeciwić jego woli.
- Burmistrz przekonywał, że mam dobre stosunki z Żydami, więc pomyślałem, że sobie poradzę - tłumaczył sądowi.
Biebow bronił się mówiąc, że był przeciwny wysiedlaniu Żydów z getta. Gdy jednak do Łodzi zaczął zbliżać się front to uznał, że będzie to w ich interesie, by nie narazić ich na niebezpieczeństwo nalotów.
- Ludność żydowska została zdziesiątkowana przez „naturalną” śmiertelność, która była bardzo wysoka - wyjaśniał przed sądem Biebow. - Dziennie umierało do 40 osób. Domyślałem się, że mieszkańcy getta zostali zgładzeni w obozach śmierci, ale pewności nie miałem.
Przed sądem przyznał, że czytał tylko początek „Mein Kampf”. Wiedział o zamiarach Hitlera wobec Żydów, ale myślał, że będą jedynie wyeliminowani z życia gospodarczego.
Przyznał się do zastrzelenia jednego z braci Konów, a także przypadkowego postrzelenia jednej z Żydówek, Mandelsówny. Tłumaczył, że był wtedy pijany. Ale zgodnie z zeznaniem świadków Biebow zastrzelił jednego z Konów, bo dowiedział się, że rozpowszechniają informacje o zagładzie warszawskiego getta. Drugiego z braci zastrzelił Gunter Fuchs, funkcjonariusz gestapo.
- Strzelało gestapo, strzelałem też i ja do Konów, ponieważ rabowali rzekomo różne dobra - przyznał przed sądem. - Komisarz Fuchs z tajnej niemieckiej policji zadecydował, że obaj Konowie maja być rozstrzelani. Na cmentarzu żydowskim strzeliłem do małego Kona.
Zaprzeczył, że okradał więźniów getta. Kupił jedynie dla żony pierścionek, a dla siebie etui do papierosów.
- Żadnych korzyści materialnych z tytułu swojego stanowiska nie osiągnąłem - zeznawał. - Wręcz przeciwnie. Na koszty związane z wysiedleniem getta wyłożyłem ze swej prywatnej kieszeni 200 tys. marek.
Wyjaśniał, że zabrane Żydom złoto w postaci złomu odsyłano do Berlina, a posiadające wartość artystyczną, sprzedawano niemieckim jubilerom. A w ostatnim okresie, kosztowności powyżej tysiąca marek odsyłano Arturowi Greiserowi, namiestnikowi Kraju Warty. On zaś sam dla siebie nic nie brał.
Lekarz Leon Szykier opowiadał, że Biebow zabił córkę doktor Mandelsow. Najpierw ją zgwałcił, a potem strzelił jej w oko. Dr Szykier przypomniał, że Biebow utrzymywał dobre stosunki z dr Millerem, przewodniczącym wydziału zdrowia w getcie. Ale to nie przeszkadzało, by wysłał go do obozu w Chełmnie nad Nerem. Potem przysłał żonie doktora zegarek i walizkę po mężu, a następnego dnia zabrał ją i dziecko do Chełmna.
- Na początku 1944 r. tak pobił Rumkowskiego, że ten 6 tygodni był w szpitalu - mówił przed sądem dr Leon Szykier.
Hersz Janowski, technik dentystyczny, w getcie woził mleko i łupiny. We wrześniu 1942 r., w czasie Wielkiej Szpery, był w szpitalu przy ul. Łagiewnickiej. Widział wtedy Biebowa w towarzystwie dwóch Niemców. Był wśród nich Gunter Fuch, szef gestapo. Przed nimi stało odwróconych plecami trzech chłopców.
- Każdy z Niemców strzelił chłopcu w głowę - zeznał Janowski. - Innym razem widziałem oskarżonego na Starym Rynku. Widzę taką scenę: stoi rodzina - matka i kilkoro dzieci. Wśród dzieci był chłopiec 11 -12 lat. Wydostał się do bramy. Oskarżony ma oczy jak kot, co wszystko widzi. Skoczył do chłopca, kazał mu uklęknąć i strzelił do niego.
Szmul Rosenblum, z zawodu elektrotechnik zeznawał, że w sierpniu 1944 r. ukrywał się, bo nie chciał, by wywieziono go do obozu. Ukrył się w domu przy ul. Rymarskiej.
- Ukrywała się tam też kobieta - opowiadał Rosenblum. - Szupowcy znaleźli ją w czasie przeszukiwania budynku i wyprowadzili na podwórze. Stał tam Biebow. Szupowcy powiedzieli mu, że kobieta się ukrywała. Wówczas uderzył ją kilka razy batem po twarzy i skierował do transportu. Słyszałem jak oskarżony przemawiał na ul. Rymarskiej, żeby ludzie dobrowolnie wyjeżdżali do Rzeszy, że jak nazywa się Hans Biebow zapewnia, że będą tam pracować i niczego im nie zabraknie.
Wojciech Źródlak, kustosz Muzeum Tradycji Niepodległościowej Oddział Radogoszcz, mówił nam, że po wojnie oceniono Hansa Biebowa jednoznacznie jako zbrodniarza, który brał udział w zgładzeniu tysięcy więźniów getta.
- I były to oceny słuszne - mówi Wojciech Źródlak. - Jego wina nie podlega wątpliwości. On pojawił się w Łodzi z chęci zysku. Zobaczył tu korzystną dla siebie perspektywę ekonomiczną. Po włączeniu tych terenów do III Rzeszy zachęcano Niemców, by tu się osiedlali. Oferowano im nawet specjalne dodatki za osiedlenie. Tak pewnie było też w przypadku Biebowa. Widział tu możliwość rozwinięcia swojego interesu. Był inteligentnym człowiekiem i szybko zorientował się, że getto może być dla niego żyłą złota. Kiedy getto zaczęło produkować towary na potrzeby wojska to stało się dla niego parasolem ochronnym. Wyrobił też sobie dobre kontakty w ministerstwie gospodarki III Rzeszy. Dzięki temu getto w Łodzi przetrwało niemal do końca II wojny światowej. W imię własnego interesu znalazł formułę dla łódzkiego getta, które stało się jednym wielkim dochodowym obozem pracy. Ale dzięki temu właśnie w Litzmannstadt Ghetto przeżyło najwięcej więźniów.
Przed wydaniem wyroku, Biebow nie przyznał się do winy. Starał się przenieść ją na gestapo i kripo. Tłumaczył, że dzięki niemu getto nie zostało zamienione w obóz koncentracyjny. I przez to udało mu się uratować kilkadziesiąt tysięcy Żydów.
- Przez cały czas mojego urzędowania starałem się o polepszenie warunków życia w getcie - zapewniał sąd. - Jeśli popełniłem jakieś błędy, żałuje bardzo.
Sąd skazał go na karę śmierci. Wyrok przyjął spotkanie. Jego adwokat złożył apelację. Nie została uwzględniona. Także prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Biebowa powieszono w więzieniu przy ul. Sterlinga. Przed śmiercią skorzystał z pociechy religijnej pastora, nie miał ostatniego życzenia. „Kat łódzkiego getta” zawisł na szubienicy 23 czerwca 1947 roku.