Samo określenie „polityka kulturalna” to jest jakiś zgrzyt - uważa Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego i znawca starego Białegostoku
We wtorek „Poranny” urządza debatę o miejskiej kulturze. Czy Białystok jest (mało) kulturalny?
Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego: Nie wydaje mi się. Widzę w mieście dużo miejsc oferujących kulturę dla rozmaitych pokoleń. Są miejsca dla kultury tak zwanej oficjalnej i tej niszowej. Obserwuję klub Zmiana Klimatu, gdzie jest bardzo dużo różnych imprez i podejrzewam, że gdyby zjawili się tam seniorzy, też byliby bardzo miło przyjęci. Są w mieście wydarzenia przyciągające ludzi bardzo młodych i młodych, są imprezy dla ludzi w średnim wieku i dla seniorów. Są połykacze, których interesuje wszystko i są smakosze, którzy jedzą tylko to, co chcą. Amator sztuki poszukującej pójdzie do Galerii Arsenał, a malarstwo z poprzednich epok znajdzie choćby w Ratuszu, muzyki posłucha w operze. Wzmaga się też aktywność pozornie już znanych instytucji, choćby Książnicy Podlaskiej, jest też szkolny teatr Akademii Teatralnej. Kultury nigdy nie jest za dużo i to społeczeństwo ją kreuje.
A czy w Białymstoku jest jakaś polityka kulturalna?
Oby jej nigdy nie było. Moim zdaniem czegoś takiego po prostu nie ma i być nie powinno. Kultura nienawidzi polityki i myślę, że polityka też niespecjalnie powinna zajmować się kulturą. Wtedy łatwo dochodzi do sytuacji konfliktowych. Może też pojawić się brak zaufania pomiędzy odbiorcą a twórcą spowodowany właśnie polityką. Moim zdaniem samo określenie „polityka kulturalna” to jest jakiś zgrzyt.
A to co oferuje miasto, często z pogranicza kultury biesiadnej czy masowej, nie służy przypadkiem politykom, choćby tym samorządowym?
Służy. Trudno się obrażać na kulturę biesiadną czy masową, jak i na polityków, że kombinują (śmiech). Możemy mieć co najwyżej pretensje do Amerykanów, że stokilkadziesiąt lat temu wymyślili coś takiego, jak kultura masowa. Kiedy pojawiła się jako taka średnio wyważona oferta akceptowalna dla wszystkich, trochę schlebiająca gustom, odtąd jest łakomym kąskiem dla polityka, który lubi się pokazać przy okazji takiej imprezy i powiedzieć, że odbywa się dzięki niemu. A jeszcze jeśli może dać na taką imprezę pieniądze, to już w ogóle jest szczęśliwy.
Szczególnie, że daje nie swoje pieniądze. A jak to jest w Białymstoku? Nasze pieniądze są dobrze wydawane, czy się po części marnują?
Śledzę czasem te wojenki budżetowe, jednemu się zabierze, drugiemu się da, bo to nam bardziej albo mniej odpowiada, albo że tu się marnuje a tam nie. Nie można oczekiwać od kultury, że cały czas będzie prezentowała tylko same szczyty, rzeczy najlepsze z najlepszych. Jak wtedy byśmy wiedzieli, że jesteśmy na szczycie, gdybyśmy nie pokonywali drogi od dołu w górę? Kultura musi być bardzo różnorodna. Jeżeli komuś coś się nie podoba, nie może mówić, że to jest niepotrzebne. Niech po prostu w tym nie uczestniczy, a wybierze coś, co uważa, że będzie mu odpowiadało. To tak jakbyśmy weszli do księgarni, zobaczyli te tysiące książek stojących na półkach i powiedzieli, że - dajmy na to - 50 proc. tych książek jest w ogóle niepotrzebnych, niepotrzebnie wydanych. Nieprawda. One wszystkie są potrzebne i wśród tej masy może być przecież 10 proc. wybitnych.
Debata, 4 kwietnia, godz. 18, klub Fama w Białymstoku