Kulisy zabójstwa 12-latki, czyli jak plamka krwi zdecydowała o dożywociu
Tą zbrodnią pod koniec lat 90. żył cały Poznań. Wówczas zastanawiano się, kto zabił dziewczynkę i ułożył jej ciało w wannie. Dopiero po kilkunastu latach sprawca został prawomocnie skazany. Jednak, jak się okazuje, wokół tej historii nadal są wątpliwości, które nie zostały wyjaśnione.
Niestety, w komunikacie zabrakło wielu informacji, o których przez lata nie wiedziała opinia publiczna. Okazuje się bowiem, że śledczy z Poznania od początku typowali T. jako sprawcę zabójstwa. Został on jednak wypuszczony z braku dowodów, choć faktycznie nie posiadał alibi. Wątpliwości związanych z tą sprawą było jednak więcej. Między innymi to, że ubranie mężczyzny, które później stało się kluczowym dowodem w sprawie, zostało zabezpieczone dopiero po pięciu dniach od zbrodni... Mało tego, kilka miesięcy po tragedii do zabójstwa przyznał się ktoś inny.
Rodzice znajdują zwłoki córki w wannie
Ta sprawa wstrząsnęła Poznaniem. W marcu 1998 roku matka i ojczym znaleźli w wannie ciało swojej 12-letniej córki Uli. Dziewczynka była owinięta prześcieradłem, na głowie miała założone spodenki. Wezwana na miejsce policja szybko przystąpiła do pracy. Zabezpieczono ślady linii papilarnych, m.in. na baterii i wannie. Sprowadzono psa, który jednak szybko zgubił trop.
Po oględzinach ciała lekarz orzekł, że ofiara została uduszona, nie było śladów gwałtu. Później okaże się, że narzędziem zbrodni był rzemyk, który miała na szyi. Rodzina od początku zwróciła też uwagę na inne fakty. Na korytarzu stała bowiem wieża z głośnikami, zegar zatrzymał się zaś na godzinie 8.50.
Tomasz T. bez alibi, ale na wolności
Feralnego dnia dziewczynka miała rozpocząć lekcje w szkole na poznańskich Zawadach o godzinie 9.50. Nigdy tam nie dotarła. Starszy brat zeznał później, że sądził, iż siostra poszła do lekarza sportowego, trenowała bowiem szermierkę.
Po ujawnieniu zwłok policjanci zaczęli przepytywać sąsiadów, pracowników warsztatu mechanicznego znajdującego się na tej posesji, koleżanki ofiary. Jedna z nich widziała dzień wcześniej 12-latkę ze starszym mężczyzną .
– Miał około 24 lat, usłyszałam, że to jej nowy chłopak – mówiła Anna H. Z kolei najbliżsi dziewczynki zeznali, że jakiś czas temu mówiła ona, że podoba się jej mąż chrzestnej.
– Tomasz T. Ponoć miał ją dwa razy pocałować i przychodzić do niej pod nieobecność domowników.
Przepytywani pracownicy warsztatu zeznawali, że nikogo ani nic podejrzanego nie widzieli. W podobnym tonie wypowiadali się będący tam na praktyce uczniowie. Zarówno od pracowników, jak i praktykantów pobrano próbki spod paznokci. Policjanci od jednego z nich usłyszeli nawet, że nie było takiej możliwości, by nie zobaczył on, czy ktoś obcy wchodzi lub wychodzi z domu.
Jeszcze tego samego dnia funkcjonariusze dotarli do kolejnych rozmówców. – Mówiła mi, że mąż chrzestnej do niej przyjeżdża, gdy jest sama w domu – wspominała koleżanka z klasy.
Znaleziono też list ofiary do Tomasza T.:
Mam nadzieję, że porozmawiam o tamtej niedzieli 8 lutego. To, co się stało, nie mogę o tym zapomnieć. Nie wiem, czy Panu to nie przeszkadza, ale mnie tak. Przeszkadza mi to najbardziej, że się całowaliśmy.”
List był napisany na różowej kartce, odręcznie.
Funkcjonariusze dalej działali z rozmachem. Jeszcze tego samego, w którym dokonano zabójstwa, przesłuchano szefa T. Ten przyznał, że jego pracownik minął się z nim o 7.30. – Tłumaczył, że musi iść do sądu, bo ma sprawę o alimenty. Wrócił około 10.30 i był do 19, zachowywał się normalnie – opowiadał przełożony.
Ostatecznie uznano, że dowody są wystarczające i wieczorem zatrzymano Tomasza T. Jak tłumaczył swoje poranne wyjście z pracy? Podejrzewany sam przyznał, że nie był w sądzie, tylko pojechał śledzić żonę, bo myślał, że go zdradza. Zaczaił się pod domem i czekał, miał ze sobą gazetę „Detektyw”. Zaprzeczył, że był w domu ofiary, którą jak zapewniał, traktował jak ojciec i ostatni raz widział ją dzień przed śmiercią. Rozmawiali, bo po prostu on miał dla niej czas, a ona miała problemy.
Lekarz pobrał od niego materiał spod paznokci i gdy wydawało się, że postawienie zarzutów jest kwestią godzin, sprawa stanęła w miejscu. W prokuraturze uznano, że choć alibi T. nikt nie może potwierdzić, to jednak nie ma dowodów, by uznać, że to on udusił dziewczynkę. I tak Tomasz T., który po latach został za ten czyn prawomocnie skazany, został wtedy zwolniony do domu. Co ważne, rzeczy T., które miał na sobie tego dnia, został zabezpieczone w jego mieszkaniu przez policję dopiero pięć dni po tragedii. Nie były wyprane...
Wersja 2 – zabójca wśród bliskich, a może złodzieje?
W kwietniu 1998 roku pojawiły się nowe okoliczności. Na początku miesiąca na tej samej ulicy z jednego z mieszkań skradziono wieżę AKAI i magnetowid AIWA. Szybko połączono to z wieżą, która została znaleziono w domu ofiary na korytarzu, tuż przy drzwiach. Tak jakby ktoś chciał ją wynieść. Wytypowano sprawców, okolicznych rzezimieszków. Na dzień zabójstwa 12-latki mieli alibi.
Jeszcze w tym samym miesiącu pojawiły się kolejne informacje, które wywróciły do góry nogami dotychczasowe śledztwo. Na policję zadzwonił jeden z członków rodziny i powiedział, że wie, kto zabił. Ta osoba miała mu się do tego przyznać i szczegółowo opisać przebieg tragedii. Według tej relacji motywem była wieża.
– To krewny ofiary. Mówił, że udusił ją rzemykiem. Miałam przysiąc, że nikomu o tym nie powiem. Powiedział też, że się nie boi, bo wszystko dokładnie posprzątał i tylko na wieży zostawił odciski
– tak relacjonowała jedna z osób związanych z rodziną zamordowanej. Zaczęto badać tę wersję. Z uzyskanych opinii psychologicznych wynikało, że wskazana osoba mogła zabić. Na ręce nosiła rzemyki. Jednak i ta wersja po jakimś czasie upadła, choć i w tym przypadku potencjalny sprawca nie miał twardego alibi.
Śledztwo jednak trwało, wpływały kolejne opinie. Badano między innymi niewielkie ślady krwi i włosy znalezione w pobliżu miejsca zbrodni. Okazało się też, że pod paznokciami ofiary nie było śladów Tomasza T., czy pracowników warsztatu. Podobnie było z odciskami palców zabezpieczonymi na wannie – nie pasowały do żadnej z osób, od których wzięto próbki... Innych śladów, w tym na przykład spermy, nie było. Tuż po odkryciu ciała pobrano jeszcze ślady z baterii znajdującej się nad wanną, ale nie nadawały się one do identyfikacji.
Sweter, który nie został wyprany i włosy ofiary
W 2000 roku pojawiła się kolejna nadzieja na znalezienie sprawcy. Biegły od DNA z Poznania stwierdził z dużym prawdopodobieństwem, że włosy zabezpieczone na swetrze Tomasza T. mają te samy cechy co denatki. Z kolei inne badana wykazały, że pod paznokciami praktykantów z warsztatu znajdowały się niewielkie ślady rzemyka... Ostatecznie 1 września 2000 roku prokurator Magdalena Jarecka umorzyła śledztwo. Powód? Włosy na swetrze to było zbyt mało na oskarżenie Tomasza T.
Prokurator Jarecka nie odpuściła jednak tej sprawy. Po latach zwróciła się o ekspertyzę biegłego, który miał zbadać niewielką plamkę krwi na swetrze. Pobrano też materiał DNA od bliskich ofiary. 10 sierpnia 2009 roku nastąpił przełom . Ekspert Piotr Kuźniar uznał, że ma „prawdopodobieństwo graniczące z pewnością”, że krew na swetrze T. należy do uduszonej przed laty dziewczynki. Sprawa ponownie ruszyła z miejsca. 25 zatrzymano Tomasza T., dla którego był to ostatni dzień na wolności. Pojawił się również nowy świadek, który miał widzieć feralnego dnia Tomasza T., gdy przebywał w pobliżu mieszkania ofiary.
Sąd uznaje Tomasza T. winnym
Dwa lata później zapadł wyrok w pierwszej instancji – dożywocie dla Tomasza T. Sąd uznał wersję prokuratury, która domagała się takiego orzeczenia. Według śledczych, 19 marca T. przyszedł do dziewczynki z konkretnymi, seksualnymi zamiarami. Nastolatka broniła się i tak mogło dojść do szamotaniny i zabójstwa. Prokuratura oskarżyła także Tomasza T. o posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej. Między innymi dlatego poznański sąd wyłączył jawność procesu. Sąd uznał go winnym stawianych mu zarzutów i wymierzył karę łączną dożywotniego pozbawienia wolności, a na 10 lat pozbawił go praw publicznych. W maju 2012 roku Sąd Apelacyjny utrzymał dożywocie w mocy. Tomasz T. cały czas przekonywał, że nikogo nie zabił.
Tomasz T. od wielu lat nie przebywał w miejscu zamieszkania, poza tym widywany był w całej Wielkopolsce i na południu kraju. Pracując jako instalator, często zmieniał swą lokalizację. Mimo to Tomasz T. odnaleziony został na poznańskim Łazarzu
– tak brzmiała kolejna część komunikatu wielkopolskiej policji po zatrzymaniu T. w sierpniu 2009 roku. Z tego fragmentu wydawać by się mogło, że złapanie T. nie było łatwe. Nic bardziej mylnego. Mężczyzna przed zatrzymaniem prowadził w Poznaniu firmę z branży wod.-kan. i był dostępny cały czas dla klientów, jego numer telefonu także znajdował się w internecie. Zresztą do dziś nazwa tej firmy znajduje się w bazie dostępnej w internecie.
Po skazaniu Tomasza T. spotkaliśmy się z nim w areszcie w Poznaniu. Po raz kolejny zapewniał, że jest niewinny, pokazywał opinie ekspertów na swój temat, że nie jest żadnym pedofilem.
– Naprawdę czytałem artykuły z „Detektywa”, gdzie były same historie kryminalne. Przecież gdybym ja to faktycznie zrobił, to spaliłbym rzeczy, albo choćby wyprał. A je oddałem, mimo że policjanci przyszli do mniej 5 dni po moim zatrzymaniu. Tylko jedna opinia była dla mnie niekorzystna, nie wzięto pod uwagę wątku praktykantów z warsztatu, a nowy świadek prokuratury był całkowicie niewiarygodny, chciałem przejść badania na wykrywaczu kłamstw, ale uznano, że nie ma sensu
– wyliczał skazany. Gdy zwróciliśmy uwagę, że został też skazany za posiadanie treści pedofilskich stwierdził, że... on tylko nimi handlował. – Biznes jak biznes, trzeba było z czegoś żyć – mówił T.
Świadek po latach
Niedawno udało nam się uzyskać odpowiedzi na te twierdzenia Tomasza T., który dziś przebywa w zakładzie karnym w województwie zachodniopomorskim. Co się okazuje? Z naszych ustaleń wynika, że faktycznie istnieje druga opinia biegłego od DNA z Poznania, który – co zresztą nam potwierdził – nie był aż tak jednoznaczny we wnioskach.
– Uzyskane wyniki nie wykazały pełnej zgodności między materiałem genetycznym a dowodowym
– powiedział biegły z Poznania.
Dodatkowo opinia osmologiczna (badanie śladów zapachowych – dop. red.) nie stwierdziła zgodności materiału pochodzącego od T. z tym znajdującym się na miejscu zbrodni (m.in. chodzi o prześcieradło, czy spodenki). To jednak nie wszystko. Podczas procesu nie można było przesłuchać jednego z praktykantów, u którego pod paznokciami znaleziono ślady mogące odpowiadać śladom z rzemyka. Nie stawiał się na kolejne rozprawy.
– Nigdy nie przyszedł, później okazało się, że popełnił samobójstwo – mówił Tomasz T.
W całej tej dramatycznej historii ciekawy jest również świadek, którego prokuratura odnalazła w 2009 r. Kobieta stwierdziła, że ona widziała nerwowego mężczyznę w okolicy miejsca tragedii. Po latach przyznała, że to był Tomasz T. Zaznaczyła również, że była przesłuchiwana tuż po tragedii przez policjanta o imieniu Maciej i mówiła mu o tym, co widziała. Ten – według niej – nie sporządził żadnej notatki.
Dodatkowo kobieta wspominała, że pamięta dobrze ten dzień i wówczas było pogodnie i jasno. Jednak według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej 19 marca 1998 roku w tej części Poznania rano padał deszcz, później śnieg.
Nie zgodzono się także na badanie T. wykrywaczem kłamstw, choć on o to zabiegał. Prokuratura uznała, że takie badanie ma wartość poznawczą jedynie w początkowej fazie postępowanie, a nie po latach. Ostatecznie Tomasz T. został skazany na podstawie plamki krwi na swoim swetrze. Według policjantów, z którymi rozmawialiśmy, miała ona się tam znaleźć, gdy wkładał ciało dziewczynki do wanny.
Skazany wie swoje
Z naszych informacji wynika, że T. był badany również przez seksuologa, czy psychologa. Uznano, że ma zaburzenia preferencji seksualnych, co potwierdzili zresztą niektórzy świadkowie. Jakiś czasu temu do sądu w Poznaniu wpłynęło pismo od Tomasza T.: „już wiem kto zabił”.
Współpraca: Łukasz Cieśla