Mieszkańcy niewielkiego osiedla, położonego za klasztorem redemptorystów w Toruniu, sprzeciwiają się asfaltowaniu ulicy Św. Klemensa. Czy z tego konfliktu da się wyjść?
Wśród wielu tematów przewijających się w przedwyborczym szale, obok kolejek gondolowych i terenów inwestorskich, czasami pojawiają się problemy mieszkańców i oni sami. Bohaterami tegorocznej kampanii stali się ludzie z osiedla Św. Klemensa, którzy podczas konsultacji budowy Trasy Średnicowej Północnej na odcinku od Szosy Chełmińskiej do Okrężnej dowiedzieli się, że w wariancie inwestorskim ich osiedle zostanie otoczone pierścieniem asfaltowych jezdni. Stanęli w oku kamer, aby powiedzieć, że nie chcą, żeby miasto asfaltowało leśną część ulicy Św. Klemensa, a w konsekwencji odebrało im ogródki i wycięło drzewa.
We wrześniu ujawnił się nowy aktor w sprawie - ojcowie redemptoryści, którzy rozbudowywać mają pobliski dom pielgrzyma i zawnioskowali o zmianę miejscowego planu.
Obok protestujących mieszkańców stanęli członkowie opozycyjnego ugrupowania My Toruń, którzy zwołali poświęconą temu problemowi konferencję prasową. W odpowiedzi na to rzeczniczka prezydenta opublikowała obszerne sprostowanie, punktujące „nieprawdziwe publikacje”. Mieszkańcy odpisali, że magistrat, wytykając im przejęzyczenia, jest zwyczajnie złośliwy, a to nie uchodzi. Rada Okręgu Chełmińskie zaprosiła wszystkich do wspólnego stołu. Urzędnicy odmówili przyjścia ze względu na trwającą kampanię. W konflikt wmieszali się ponownie redemptoryści, którzy z ambony dementują pogłoski o 10-piętrowym hotelu.
W tym samym czasie Uniwersytet Mikołaja Kopernika ogłosił przetarg na budowę centrum sportowego przy tej samej ulicy, o którą toczy się spór. Coraz więcej zwrotów akcji w tym konflikcie pozwala przewidywać, że sprawa będzie miała wiele „dalszych ciągów”.
Czy z takich sporów może wyjść coś dobrego? Toruń zna takie przykłady. Połączone siły dwóch protestujących grup, skoncentrowanych wokół ulicy Długiej i zakładu Torpo, zdobyły Radę Okręgu Chełmińskie. Bogatsi o uzyskane przy okazji doświadczenia i znajomość praw przysługujących mieszkańcom, działają bardzo sprawnie. Z drugiej strony, mamy obrońców domów na Winnicy II, którzy ucichli. Do końca roku magistrat wyburzyć ma tam aż 13 z kilkudziesięciu zabudowań.
Nie w moim ogródku?
Co na to eksperci od partycypacji? Ich głos pomoże lepiej zrozumieć dynamikę takich zjawisk.
- Jest mnóstwo konfliktów, które w dużej mierze powstają na zlecenie, są fabrykowane. Ich istotą jest to, żebyśmy w nich pozostawali. Z drugiej strony, z nich często powstają rzeczy nowe - mówi Jakub Wygnański z warszawskiej Fundacji Stocznia. - Zarządzanie konfliktem jest wielką sztuką. Jest on bardzo istotny z punktu widzenia mobilizacji społecznej.
Mieszkańcy ulic Dobrej, Miłej i Źródlanej już to wiedzą. Sami przyznają, że jedynym pozytywem tej sytuacji jest to, że przekonali się do współdziałania i skonsolidowali się.
Znawcy tematu mówią o społecznikach - NIMBach, z angielskiego „not in my back yard” - nie w moim ogrodzie, którzy bardzo łatwo organizują się, gdy sprawa dotyczy ich najbliższego otoczenia.
- Mówią „to jest bardzo ważne, ale nie chciałbym, aby to było w moim ogródku” - dodaje Jakub Wygnański. - Taka dynamika jest jak benzyna i zapałka. Każdy z nas mógłby generować tego typu sytuacje. One są czasami potrzebne, są wynikiem pewnej desperacji, że nikt nie słucha; poglądu, że aby dotrzeć, trzeba krzyczeć.
NIMBy najczęściej uaktywniają się w przypadku wielkich inwestycji, takich, jakie przewijają się przez Chełmińskie Przedmieście. Rozumieją wagę przedsięwzięć, ale woleliby, aby odbywały się poza ich sąsiedztwem, gdzieś dalej.
Informacje, uznanie, rozmowa
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień