Ktoś schował ten skarb i już po niego nie wrócił
Skarb archeologiczny sprzed 3 tysięcy lat znaleziony został podczas wykopywania chrzanu.
To sensacja - uważa Piotr Kotowicz, archeolog Muzeum Historycznego w Sanoku. Mowa o najnowszym znalezisku, które trafiło do muzealnej pracowni. - „Skarb odkryty przez kopacza chrzanu” - uśmiecha się. I zdradza, że znalazca to Robert Węgrzyn, mieszkaniec Zarszyna. W trakcie wykopywania korzenia tej rośliny natrafił na unikatowy na terenie południowo-wschodniej Polski zabytek archeologiczny. Że to zabytek, nie od razu się zorientował. Sądził, że to współczesne pokrywki. Z błędu wyprowadzili go Mateusz Gajewski i Bogusław Warszał ze Stowarzyszenia Eksploracyjno-Historycznego Galicja, którzy domyślili się, że naczynia mogą być znacznie starsze.
Kotowicz rozkłada na przykrytym białym papierem blacie stołu pokruszone fragmenty naczyń. Część to jedynie drobinki pokryte zielonkawym nalotem. W największych daje się rozpoznać kształt miski. - Nie wygląda to w tym momencie atrakcyjnie - przyznaje archeolog. - Ale proszę mi uwierzyć na słowo, że to bardzo fajna rzecz.
„Fajna rzecz” to skarb z młodszej epoki brązu. Wiek - trzy tysiące lat. Składają się na niego cztery - a może nawet pięć (archeolodzy mają jeszcze wątpliwości, bo znalezisko jest w kawałkach) - miedziane naczynia. Były włożone jedno w drugie. Niestety, dały im się we znaki warunki, w jakich przeleżały przez lata - zniszczyła je głęboka orka i kwaśna gleba.
- Co ciekawe, prawdopodobnie misy były schowane w glinianym pojemniku, który miał je chronić - opowiada Kotowicz. Szkoda, że z garnka zostały tylko skorupy i kawałek dna. Ale może uda się je posklejać.
Dlaczego sanoccy archeolodzy tak się entuzjazmują odkryciem z Zarszyna? - Bo z takim zabytkiem na Podkarpaciu mamy do czynienia po raz pierwszy - tłumaczy Kotowicz. Jest też rzadkie w skali kraju. - W Polsce znamy tylko pięć podobnych znalezisk z miedzianymi naczyniami - po jedynym w Małopolsce, na Śląsku i w Wielkopolsce, dwa w Łódzkiem - wylicza.
Zdaniem badaczy, takie naczynia mogły być trzy tysiące lat temu wytwarzane naterenie Europy Środkowej. - Napewno garnek, wktórym były złożone, był miejscowej prowieniencji - uśmiecha się Kotowicz. - Technologia wykonania idomieszka drobin skalnych czarnego rogowca są charakterystyczne dla terenów podkarpackich wepoce brązu. Nie ma wątpliwości: skarb schował ktoś tutejszy. Inigdy poniego nie wrócił.
Interesujące, że naczynia zostały zakopane na wzniesieniu terenu.- W epoce brązu takie elitarne przedmioty były z reguły skarbami kultowymi, swoistym wotum dla bóstw - opowiada Kotowicz. - Nie chodziło o to, żeby je ukryć w obawie przed niebezpieczeństwem. Celem było uzyskanie jakichś korzyści od „sił wyższych”. Na naszym terenie odnajdywane są często na szczytach gór. Przykładami są zestaw bransolet i naszyjników odkryty w Załużu, miniaturowe sierpy zakopane na wzgórzu w Falejówce czy ozdoby i narzędzia odnalezione w Srogowie Górnym.
Miedziane czarki odnalezione w Zarszynie nie należały do byle kogo. - Nie każdy mógł takie przedmioty wykonać - zaznacza Kotowicz. - Teraz, przed konserwacją, tego nie widać, ale są pracochłonnie zdobione, mają faliste linie, od środka wypuncowane wypukłości - opisuje. - Nie każdy odlewnik umiał zrobić taką rzecz. To musiał być wysokiej klasy mistrz, być może na terenie Polski był tylko jeden warsztat, w którym je wytwarzano. Osoba, która ukryła skarb, należała z pewnością do ówczesnej elity.
W miejscu wskazanym przez odkrywcę pojawią się profesjonaliści. - Założymy tam niewielki wykop archeologiczny. Zobaczymy, czy jeszcze coś znajdziemy. I być może uda nam się dowiedzieć coś więcej o kontekście znaleziska - dodaje Kotowicz.
Samym skarbem też muszą zająć się profesjonaliści. Wymaga oczyszczenia ze szkodliwej patyny. Sanoccy muzealnicy muszą znaleźć konserwatora, który podejmie próbę zrekonstruowania naczyń.
- Widać, że niektóre fragmenty pasują do siebie, ale posklejanie wszystkich będzie nie lada wyzwaniem - przyznają.
Zarszyn na mapie archeologicznych zabytków pojawił się wprawdzie po raz drugi, ale od poprzedniego znaleziska z epoki brązu upłynęło ponad 100 lat!
- Tamten skarb miał wprawdzie nieco inną chronologię, ale mimo to poświadcza to ważną rolę tego miejsca na naturalnym szlaku komunikacyjnym z południowego wschodu na północny zachód - mówi Kotowicz. - Z badań wiemy, że było tam znaczące zagęszczenie osadnictwa w epoce brązu i później, w epoce rzymskiej. Nie było tam natomiast ludzi w czasach wczesnego średniowiecza, omijali to miejsce.
Kotowicz nie ukrywa, że muzealna kolekcja powiększa się dzięki pasjonatom historii i archeologii, którzy w okolicy natrafiają na przedmioty z dawnych czasów: od epoki kamienia, poprzez epokę brązu, czasy celtyckie aż po okres nowożytny. Skarbów wyszperanych z ziemi nie zabierają do domu.
Tak było w przypadku Mieczysława Skowrońskiego z podsanockich Pisarowiec.- Zadzwonił do mnie i powiedział, że znalazł coś,wedle niego, bardzo interesującego - opowiada archeolog.
Wiadomość o odkryciu trafiała także do konserwatora zabytków w Krośnie. Łukasz Dzik i Piotr Kotowicz wybrali się na miejsce, do miejscowości Jurowce w gm. Sanok. Okazało się, że znalezisko to skarb monet z II połowy XVII wieku, tzw. depozyt. Składały się na niego srebrny szóstak króla Jana Kazimierza, siedem srebrnych trójkrajcarówek cesarza austriackiego Leopolda I Habsburga oraz 29 miedzianych szelągów, najpewniej bitych również w trakcie panowania Jana Kazimierza (te zachowały się w słabszym stanie). Według archeologów - zestaw monet wskazuje, że skarb został ukryty najwcześniej w początkach XVII stulecia. Jak opowiadał pan Mieczysław, na monety natrafił przypadkowo - były luźno rozsypane i nie znajdowały się w żadnym pojemniku.
- Znamy przypadki z terenu południowo-wschodniej Polski, że monety były ukrywane np. w naczyniu glinianym - opisuje Kotowicz. - Mamy taki skarb z Brzozowa. W przypadku depozytu z Jurowiec takiego naczynia nie było. Prawdopodobnie ktoś zakopał skarb schowany w woreczku lnianym, skórzanym albo z innego organicznego materiału, który nie zachował się do naszych czasów.
W sumie depozyt liczy 37 numizmatów. Ale zdaniem archeologów, w tym samym miejscu może ich być jeszcze więcej.
- Dlatego w najbliższych dniach podejmiemy tam niewielkie badania weryfikacyjne, które być może dadzą nam odpowiedź na pytanie, w jaki sposób te monety zostały ukryte i być może przyniosą też jakieś inne numizmaty - dodaje Kotowicz. Podkreśla, że znalazca zachował się bardzo odpowiedzialnie, bo nie wyciągnął wszystkiego z ziemi, ale zdecydował, że poszukiwaniami powinni zająć się profesjonaliści.
Skarb został znaleziony niedaleko dworu. Być może należał do jednego z dawnych jego mieszkańców. - Dlaczego został schowany? Zapewnie w wyniku jakiegoś zagrożenia - przypuszczają sanoccy archeolodzy. - Depozyty to celowo ukrywane przedmioty. W tym przypadku chodziło prawdopodobnie o zabezpieczenie majątku. Coś się wtedy widocznie w Jurowcach działo, że posiadacz monet chciał schować to, co miał cennego i odebrać, gdy już będzie bezpieczny.
Depozyt z Jurowiec to niejedyne odkrycie Mieczysława Skrowrońskiego. W miejscowości Dudyńce natrafił on także na srebrny denar cesarza Kommodusa z drugiej połowy II w.n.e. Rzymska moneta, zachowana w niemal idealnym stanie, także została przekazana sanockim muzealnikom. Dla archeologów jest to wielka niespodzianka, bo znalezisko znajdowało się na zupełnym odludziu, w miejscu, gdzie nigdy sami by nie szukali. Wcześniej monety rzymskie odkrywano w Morochowie, Sanoku czy Zarszynie. Zdaniem naukowców, to dowód, że osadnictwo na tym terenie w II wieku naszej ery było zagęszczone i świadczy dobrych kontaktów „barbarzyńców” z imperium rzymskim. Jednak monety z wizerunkiem cesarza nie były na naszym terenie środkiem płatniczym, raczej rodzajem amuletu.
Do tegorocznych skarbów zalicza się też znalezisko z podsanockiego Międzybrodzia, które do muzeum trafiło za sprawą grupy surwiwalowej. Był wśród nich Marcin Stankiewicz z Pakoszówki.- Natrafił na fantastyczną rzecz, depozyt przedmiotów z okresu lateńskiego, związanego z Celtami - opowiada Kotowicz. - Znalazcy nie wiedzieli, z czym mają do czynienia, bo to było zardzewiałe kawałki żelaza. Ale skojarzyli, że coś podobnego widzieli na zdjęciach, które pokazywałem w mediach. Stąd stwierdzili, że to musi być coś starego. I rzeczywiście. Pięć sierpów, dwa noże i żelazne wędzidło końskie można datować mniej więcej na II wiek p.n.e.
Celtyckie skarby pobudzają wyobraźnię badaczy. To pierwszy znany z nazwy lud, który osiedlił się nad Sanem. Być może Celtowie przybyli do nas z południowej strony Karpat w poszukiwaniu soli.
Autor: Ewa Gorczyca