Kto ratuje jedno życie ratuje świat
Gdyby nie Maria Mularczyk ze Słońska żydowska rodzina nie miała szans na przetrwanie wojny. Ryzykowała życiem swoim i najbliższych. Historia rozpoczyna się od pukania do drzwi we wsi niedaleko Trembowli...
Historia tej żydowskiej rodziny zaczyna się we wsi Baryszówka w powiecie Trembowla. „Późną jesienią 1943 roku przyszła do naszego domu kobieta z dwójką dzieci. Zrozpaczona i przerażona prosiła o ratunek, opiekę i schronienie. Powiedziała, że są Żydami ściganymi przez Niemców” – tak wspominała pierwsze spotkanie z żydowską rodziną Maria Mularczyk.
To właśnie ona uratowała tę rodzinę przed śmiercią. Dziś pani Maria już nie żyje, ale jej wspomnienia są spisane i idealnie przystają do wspomnień Heleny Selzer, Żydówki, która z dwiema córkami znalazła pomoc w domu Mularczyków.
Najpierw Rosjanie, później Niemcy
6 marca w Słońsku obchodzony był „Europejski Dzień Pamięci o Sprawiedliwych”. Z tej okazji przyleciała Joanne Lebovits-
-Brodkin, córka Liny Koch-Lebovits, która była jednym z dwójki uratowanych przez Marię Mularczyk dzieci.
– We wrześniu 1939 r. Rosjanie wkroczyli do Tarnopola. Rodzinny biznes mojej mamy został przejęty, a ojca zmuszono do pracy na stacji kolejowej. Rosjanie zajęli też dom i tartak, z którego zrobili stację benzynową, taką małą rafinerię. Moja rodzina została w domu, który jednak nie był już ich własnością... – opowiada pani Joanne. – Moi dziadkowie z dziećmi, czyli moją mamą i ciocią, dostali propozycję przeprowadzki na Syberię, ale nie skorzystali, bo w domu był jeszcze niewidomy dziadek mamy, który nie przetrzymałby podróży.
Kiedy w 1941 r. rosyjscy żołnierze opuszczali Baryszówkę namawiali rodzinę, aby wyjechała z nimi, bo tutaj nie będzie bezpiecznie. Dziadkowie nie zdawali sobie sprawy, co może się z nimi stać. Zostali... Tymczasem rok 1941 to był początek końca Żydów w Tarnopolu i całej podbitej przez III Rzeszę Europie. W Tarnopolu mieszkało ich wówczas 18 tysięcy, prze-trwało tylko 180, wśród nich mama pani Lebovits-Brodkin. Ci, którzy przeżyli pierwszą falę prześladowań, trafili do obozu, który powstał pół kilometra na południowy wschód od stacji kolejowej w Bełżcu. Oprócz Żydów prawdopodobnie zamordowano tu 1500 Polaków za ukrywanie Żydów. Jednak na obecnej tablicy pamiątkowej nie ma o tym wzmianki. Jednak tablica sprzed przebudowy obozu zawierała następującą treść: „W tym miejscu od lutego do grudnia 1942 roku, istniał hitlerowski obóz zagłady, w którym poniosło męczeńską śmierć przeszło 600 tys. Żydów z Polski i innych krajów Europy, oraz 1,5 tys. Polaków za pomoc okazaną Żydom”.
Anioł z nieba
Lina Koch-Lebovits odwiedziła ten obóz w 2004 r., po ponad 60 latach. Jej córka, która dziś opowiada o tym, była tam razem z nią.
– Został pomnik. Moja matka oddała szacunek członkom naszej rodziny i innym ludziom, którzy tam zginęli – mówi Joanne i wraca wspomnieniami do czasów wojny. – Kiedy likwidowano społeczność żydowską w Trembowli, naziści zadeklarowali jej członkom wolność. Jednak babcia Hela nie uwierzyła i uciekła, zabierając siedmioletnią córkę Musię i dziesięcio-
letnią Linę, moją mamę. Ukrywały się nad rzeką w polu. Jednak pewnego dnia ktoś je zauważył. Uciekły. Teraz były bliżej miasta. Tak minęło lato. Kiedy zaczęło się robić zimno, musiały szukać jakiegoś schronienia. I podeszły do domu, w którym mieszkała Maria Mularczyk z rodziną...
Maria Mularczyk urodziła się 11 czerwca 1913 roku w Boryczówce. Miała dwójkę młodszego rodzeństwa, siostrę Apolonię i brata Michała, które wychowywała matka, Anna Janiszewska. W Boryczówce pani Maria wyszła za mąż za Stanisława Mularczyka, z którym wspólnie prowadzili niewielkie gospodarstwo rolne. W roku 1935 przyszła na świat ich córka Anna (obecnie Anna Maksym). Niestety, wybuch II wojny światowej przerwał sielankę. To wtedy do ich drzwi zastukała żydowska rodzina.
– Była to bardzo niebezpieczna decyzja, rodzice zdawali sobie sprawę, czym to groziło w przypadku wykrycia przez Niemców. Niechybną śmiercią nie tylko rodziców, ale nas wszystkich, całej rodziny – mówi Anna Maksym, 82-letnia córka pani Mularczyk, która była wtedy dzieckiem. Ale pamięta, jak jej rodzice się zachowali. Podjęli ryzyko i postanowili pomóc żydowskiej rodzinie.
– Zrobiliśmy kryjówkę w stodole w słomie i tam byli do czasu przyjścia wojsk radzieckich, które wyparły Niemców z tych terenów – wspomina. – Nie pamiętam już dokładnej daty. Dzieliliśmy się z nimi jedzeniem, a nie było tego wiele, gdyż przecież Niemcy prawie wszystko zabierali. Przeżyłyśmy straszne chwile, każdy przyjazd nazistów do wsi paraliżował nas ze strachu, ale jakoś udało się – mówi pani Anna.
– Maria Mularczyk to był anioł z nieba. Postanowiła pomóc mojej babci, mamie i cioci, choć za to mogła przecież zginąć ona i jej rodzina – kiwa głową pani Joanne.
Każdy przeżyty dzień był jak cud. Mieli tylko małą szparkę, żeby mogli oddychać. Obok stały konie, które swoim oddechem i parą ogrzewały całą rodzinę. Spali na siedząco. Tak wyglądało ich życie od września 1943 roku do 22 marca 1944 roku...
W ostatnich dniach słyszeli strzały, bombardowanie i czołgi... I nagle ktoś rozmawia po rosyjsku. Niedaleko, blisko stogu, w którym się kryli, usłyszeli, że ktoś mówi po rosyjsku. Konie stanęły dęba. One same nie mogły wykrztusić słowa. Wiedziały, że to koniec wojny. Kiedy wyszły na zewnątrz, mama dziewczynek nie mogła chodzić, wszystkie były poważnie chore. Maria Mularczyk zabrała je do domu, opatrzyła i doglądała, dopóki nie wróciły do zdrowia. Po tygodniu Helena mogła już kawałek przejść, a i córki czuły się coraz lepiej. Wróciły do swojego domu w Trem-bowli.
To były trzy życia
Przez kilka lat po wojnie pani Mularczyk utrzymywała kontakt z Heleną Selzer, która z córką wyjechała do Izraela. Korespondowała także z jej starszą córką, która zamieszkała w Kanadzie.
– Jest takie powiedzenie: Kiedy ratujesz jedno istnienie, ratujesz cały świat. Pani Mularczyk podczas tego straszliwego okresu historii uratowała świat. Ryzykowała własnym życiem i życiem rodziny, żeby ratować moją rodzinę. Wymaga to wielkiego humanitaryzmu. Te trzy osoby pośród sześciu milionów zamordowanych to jest prawdziwy cud. Bez jej boskiej interwencji moja rodzina by nie istniała. Nie było by mnie dzisiaj tutaj... – mówiła wzruszona Lina Koch-Lebovits do mieszkańców Słońska.
Po wojnie rodzina państwa Mularczyków przez 20 lat mieszkała w Muszkowie. W 1963 roku przeprowadzili się do Słońska, gdzie mieszkali do śmierci. Helena Selzer i jej córka Musia Selzer nie żyją. „Pani Maria zajmuje ważne miejsce w naszej historii, ponieważ w chwili tragedii narodu żydowskiego stanęła w obronie ludzkich wartości, w tym najważniejszej z nich – życia ludzkiego” – czytamy na stronie internetowej Muzeum Martyrologii w Słońsku. Podczas obchodów „Europejskiego Dnia Pamięci o Sprawiedliwych” w intencji Marii Mularczyk odbyła się msza święta.
Joanne Lebovits-Brodkin ze swoim mężem Bradleyem Brodkinem złożyli na grobie bohaterki kwiaty. Joanne z córką pani Mularczyk, Anną Maksym spotkały się po raz pierwszy właśnie w poniedziałek, 6 marca 2017 podczas obchodów dnia pamięci. Maria Mularczyk, za swoją odwagę i dobroć, w dowód uznania, że z narażeniem własnego życia ratowała Żydów prześladowanych w latach okupacji hitlerowskiej, 21 listopada 1993 roku została odznaczona przez Radę ds. Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata przy izraelskim Instytucie Pamięci Narodowej „Yad Vashem” w Jerozolimie, Medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Imię jej jest uwiecznione na honorowej tablicy w parku sprawiedliwych wśród narodów świata na Wzgórzu Pamięci w Jerozolimie.