Kto przyszedł posprzątać w stajni Augiasza. Kim jest sędzia Dzyr?
Lubi wędrówki i kąpiele w lodowatej wodzie. Może mu się to przydać. Bo choć byli współpracownicy sędziego Rafała Dzyra wierzą, że ich kolega odbuduje nadszarpnięty autorytet Sądu Apelacyjnego w Krakowie, łatwo nie będzie. Na starcie ma poparcie sędziów, ministra i plan działania. To wystarczy?
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Władza na ostrym zakręcie
Elegancko ubrany 51-latek w okularach. Do pracy dojeżdża codziennie 45 kilometrów z podchrzanowskich Luszowic. Właśnie rozpoczął kierowanie instytucją, zamieszaną w jedną z największych afer korupcyjnych w Małopolsce. I to za mniejsze pieniądze niż na poprzednim, spokojnym stanowisku. Jego poprzednik, sędzia Krzysztof Sobierajski, podejrzany jest o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie brudnych pieniędzy i przyjęcie co najmniej 376 tys. zł łapówki.
Nowy prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie sędzia Rafał Dzyr wyglądem bardziej pasuje na szefa bogatej, dobrze prosperującej firmy, niż człowieka, który dostał zadanie posprzątać „stajnię Augiasza”.
Rafał Dzyr od podstaw budował system szkolenia aplikantów. To, jak w najbliższych latach będzie wyglądał wymiar sprawiedliwości, będziemy zawdzięczać właśnie jemu
A tak dziś mówi się o SA w Krakowie. Według ustaleń Prokuratury Regionalnej w Rzeszowie, m.in. były prezes sądu, dyrektor i główna księgowa wyłudzili z sądu przynajmniej 10 mln zł. Dziś przebywają w areszcie. Pracownicy SA i Centrum Zakupów dla Sądownictwa stworzyli układ rodzinno-biznesowy, zatrudniając swoich bliskich i przyznając sobie nawzajem lukratywne kontrakty. Podejrzani byli bezkarni przez kilka lat, mimo tego, że nieprawidłowości w 2013 r. wykryła Najwyższa Izba Kontroli. Nikt jednak wtedy nie zareagował i nie uciął patologii.
O tym, co podejrzani zostawili po sobie, najlepiej świadczą skargi, które trafiają do nowego szefa SA. Osoby, które przegrywają procesy, twierdzą, że stało się tak, ponieważ sądził ich urząd, w którym afera goni aferę.
Autorytet najważniejszego sądu w Małopolsce ma uratować sędzia Rafał Dzyr, dotychczasowy wicedyrektor ds. aplikantów w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury. Nowy prezes jeszcze przed rozpoczęciem urzędowania dostał duży kredyt zaufania. Poparł go minister sprawiedliwości i większość sędziów (68 z 86 głosujących), co w obecnej sytuacji politycznej jest niespotykane.
Sędzia łączy skłóconych
Zbigniew Ćwiąkalski, adwokat, były minister sprawiedliwości, nie zna Rafała Dzyra. Uważa jednak, że człowiek, który cieszy się poparciem, na co dzień dwóch tak mocno skłóconych ze sobą środowisk, zasługuje na to stanowisko.
- To bardzo ważne, że nowy prezes nie został narzucony siłą przez ministra. Będzie mu łatwiej rządzić - dodaje Zbigniew Ćwiąkalski.
Waldemar Żurek, rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa, popiera wybór nowego prezesa, choć zauważa, że w środowisku jest wielu równie dobrych specjalistów. - Sędziowie woleli poprzeć pewnego kandydata, który skupi się na pracy merytorycznej, niż odrzucić go i obawiać się, że minister przyśle człowieka całkowicie podporządkowanego jego woli - uważa sędzia Żurek, który zna Rafała Dzyra od kilku lat.
Są również prawnicy, którzy uważają, że wybór nowego prezesa to strategia polityczna Zbigniewa Ziobry. Według krążących plotek nowy prezes i minister dobrze się znają. Większość sędziów i prokuratorów, z którymi rozmawiałem, twierdzi jednak, że znajomość sędziego i Zbigniewa Ziobry ma jedynie służbowy charakter. I tak też tę relację przedstawia sam sędzia Dzyr.
Nowy szef apelacji z pewnością lepiej zna się z wiceministrem Łukaszem Piebiakiem, który jest częstym gościem Krajowej Szkoły. Piebiak jeszcze jako sędzia prowadził w KSSiP zajęcia szkoleniowe dla aplikantów, a obecnie jako wiceminister nadzoruje sądy powszechne i Szkołę.
- Bywa na konkursach krasomówczych, przyjeżdża w grudniu na opłatek. To on mógł zarekomendować ministrowi Rafała Dzyra - podpowiada jeden z wykładowców Szkoły.
Prawo potrzebne jest do życia
Sędzia Rafał Dzyr pochodzi z Mszany Dolnej. Matka zagórzanka, nauczycielka języka polskiego, ojciec historyk z Podlasia. Studia prawnicze przyszły prezes SA odbył na Uniwersytecie Jagiellońskim. Sam przyznaje, że wybrał ten kierunek, bo uważa, że żyje się łatwiej, kiedy zna się zasady regulujące współżycie w społeczeństwie.
W 1991 r. życie młodego absolwenta prawa nabrało tempa. - Skończyłem studia, wziąłem ślub, urodziła mi się córka, rozpocząłem pracę w kancelarii adwokackiej i przeniosłem się do żony do Luszowic pod Chrzanowem - wspomina sędzia Dzyr.
Jego rodzina mieszka tam do dzisiaj.
- Mam piękny ogród, który pielęgnujemy razem z żoną. Nie wyobrażam sobie życia w mieście. Wolę dojeżdżać do pracy. Jestem do tego przyzwyczajony, bo podobną odległość pokonywałem, kiedy pracowałem w sądzie w Katowicach - mówi nowy prezes SA.
Asesurę w Sądzie Rejonowym w Chrzanowie młody prawnik zaczął dwa lata później. W 1995 r. ówczesny prezydent Lech Wałęsa wręczył mu nominację na sędziego. Rok później został delegowany do Sądu Wojewódzkiego w Katowicach (dziś sąd okręgowy), a w 2003 r. delegowano go do tamtejszego Sądu Apelacyjnego.
- Pamiętam, że kiedy Rafał był na aplikacji, już wtedy doskonale orientował się w zawiłościach prawnych. Dał się też poznać jego kunszt pracy - wspomina sędzia Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Krakowski etap kariery sędzia rozpoczął w 2010 r., czyli rok po powstaniu Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, centralnej jednostki, która miała być kuźnią sędziowskiej i prokuratorskiej elity.
- Od podstaw budował system szkolenia aplikantów. To, jak w najbliższych latach będzie wyglądał wymiar sprawiedliwości, będziemy zawdzięczać właśnie jemu - twierdzi prok. Włodzimierz Krzywicki, który wykłada w KSSiP.
Prokurator podkreśla, że sędzia był pionierem. Wcześniej każda z apelacji miała swój sposób na szkolenia. - On zdołał stworzyć z tego jeden system. Jeżeli sprawdził się w takiej roli, to poradzi sobie również z administrowaniem krakowską apelacją - dodaje prok. Krzywicki.
Minister sprawiedliwości jako powody powołania go na szefa apelacji wymienia głównie poważny wkład sędziego Dzyra w rozwój Szkoły.
- Odpowiadał za tak istotne procesy jak przygotowanie naboru na aplikację ogólną, sędziowską i prokuratorską, opracowanie programów tych aplikacji oraz przeprowadzenie egzaminu sędziowskiego i prokuratorskiego. Dał się poznać jako sprawny organizator - wylicza Milena Domachowska z biura prasowego MS.
Aplikant był priorytetem
KSSiP działa od 2009 r. To dziś jedyne miejsce w kraju, gdzie szkoli się przyszłą elitę wymiaru sprawiedliwości. W porównaniu z sądami i prokuratorami to spokojne miejsce, gdzie pracuje się bezstresowo, a pieniądze dzięki specjalnym dodatkom za szkolenia i wykłady (od 1,5 tys. zł wzwyż) są większe.
Początki tworzenia systemu szkoleń były trudne. Zjechali tu sędziowie i prokuratorzy z całego kraju i każdy zapewnił, że jego styl nauczania jest najlepszy.
- Znalezienie wspólnego mianownika i niezrażenie do siebie współpracowników było najtrudniejsze. Na szczęście kilka lat pracy zakończyło się sukcesem - chwali się nowy prezes SA.
Współpracownicy sędziego Dzyra z KSSiP mówią o nim w samych superlatywach. Żeby być obecnym na pożegnaniu byłego wicedyrektora Szkoły, które odbyło się w tamtejszej kawiarence, niektórzy przerywali urlopy. - Byli i tacy, co ze łzami w oczach prosili szefa, żeby nie odchodził - opowiada jeden z pracowników Szkoły.
Swój gabinet wicedyrektor miał na czwartym piętrze budynku KSSiP. Naprzeciwko urzęduje Jadwiga Fabrowska-Flisak, zastępca dyrektora ds. ekonomiczno-finansowych.
- Aplikant był dla Rafała postacią priorytetową. Drzwi dla przyszłych sędziów i prokuratorów zawsze były u dyrektora otwarte. Rozumiał również pozanaukowe potrzeby młodych ludzi. To między innymi dzięki jego staraniom znalazły się pieniądze na zorganizowanie siłowni na terenie Szkoły - mówi Jadwiga Fabrowska-Flisak.
Wicedyrektor podkreśla, że w obecności sędziego Dzyra wszyscy łagodnieją.
- Przy nim nikt nie odważyłby się zachowywać nieodpowiednio. Ma dar wywierania pozytywnego wpływu na zachowanie otoczenia - dodaje wicedyrektor.
Każdy chciałby takiego szefa
Jadwiga Fabrowska-Flisak zwraca uwagę, że sędzia Dzyr to zapalony miłośnik wędrówek po górach oraz kąpieli w lodowatej wodzie. - Kiedyś odwoził córkę na spotkanie morsów, więc zamiast czekać i się przypatrywać, sam wskoczył do wody. I tak został morsem - zdradza współpracowniczka prezesa SA.
Z kolei prok. Piotr Kosmaty, który w szkole odpowiada m.in. za dyscyplinę wśród aplikantów, chwali sędziego Dzyra za kulturę i opanowanie w każdej sytuacji.
- Taki szef to prawdziwy skarb dla podwładnych. Nigdy nie przynosi prywatnych problemów do pracy. Rafał jest typem dobrego urzędnika, który doskonale wykona powierzone mu zadanie i zawsze bierze pod uwagę argumenty każdej ze stron - podkreśla prok. Kosmaty.
Najbardziej smutni z odejścia wicedyrektora Szkoły będą aplikanci, nawet ci bardziej rozrywkowi.
-Okna pokojów aplikantów wychodzą na budynek prokuratury okręgowej. Pewnego wieczoru w którymś odbywała się głośna impreza. Był taki hałas, że jeden z prokuratorów wezwał ochroniarza z prokuratury, aby zawiadomił władze szkoły - wspomina prok. Kosmaty. - Rafał głównych prowodyrów imprezy wezwał na dywanik. Rozmowy były konkretne, ale kar Rafał raczej nie dawał surowych. Zazwyczaj kończyło się na upomnieniach.
Rafał Dzyr: Sędziowie nie mogą zasłonić się twierdzeniem, że wszystko świetnie funkcjonuje, więc nie powinno się niczego zmieniać
- Długo rozważał Pan propozycję Ministerstwa Sprawiedliwości objęcia funkcji prezesa Sądu Apelacyjnego? Poprzedni prezes skończył w areszcie, zamieszany w jedną z największych afer korupcyjnych.
- Skontaktował się ze mną podsekretarz stanu Łukasz Piebiak, który jeszcze jako sędzia prowadził w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury zajęcia szkoleniowe, a obecnie jako wiceminister nadzoruje sądy powszechne i Szkołę. Poprosił mnie o rozważenie propozycji podkreślając, że zadanie nie będzie proste.
- Z marszu odpowiedział Pan, że tak?
- Najpierw uzgodniłem, że w razie braku poparcia ze strony sędziów, wycofam swoją kandydaturę. Uznałem, że w sytuacji, w jakiej znalazł się Sąd Apelacyjny, nowy prezes, przychodzący z innej apelacji, nie da sobie rady bez poparcia sędziów. Stąd moja decyzja o takim sposobie wyboru.
- Poparło Pana 68 na 86 głosujących.
- Dlatego też mogę z pewnym optymizmem rozpocząć wykonywanie obowiązków, licząc na wsparcie ze strony sędziów.
- Jak wyglądał Pana pierwszy dzień pracy?
- Spotkałem się z poprzednim wiceprezesem sądu. W gabinecie czekał na mnie stos dokumentów do podpisania, ponieważ od 20 czerwca nie było osoby uprawnionej do zastępowania prezesa. Były też oczywiście telefony z gratulacjami.
- A były telefony z ostrzeżeniami?
- Generalnie gratulacje przebiegały w tonie: Gratulujemy wyniku na zgromadzeniu i powołania przez ministra. Uważamy jednak, że będzie to ciężki kawałek chleba. Najbardziej zapamiętam jednak życzenia mojego byłego prezesa z apelacji katowickiej - satysfakcji, kiedy będę odchodził z tego stanowiska. Ten, kto sprawował taki urząd, najlepiej zdaje sobie sprawę z tego, jak trudno jest zrobić coś pozytywnego.
- Zna Pan swojego poprzednika?
- Tak, jako zastępca dyrektora Krajowej Szkoły nadzorowałem jego pracę jako wykładowcy i egzaminatora aplikantów. Nie miałem do jego pracy żadnych zastrzeżeń. Kiedy wybuchła afera w krakowskiej apelacji w ogóle nie łączyłem jej z byłym prezesem. Dopiero postawienie mu zarzutów i zastosowanie aresztu uświadomiło mi, że opierają się one na poważnych dowodach.
- Jaki ma Pan pomysł na to, żeby posprzątać „stajnię Augiasza” jaką po sobie zostawili były prezes i dyrektor SA?
- Przede wszystkim trzeba wyeliminować źródło zła, czyli obecny kształt Centrum Zakupów dla Sądownictwa. Najchętniej doprowadziłbym do wyłączenie tej instytucji spod nadzoru Dyrektora Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Oczywiście instytucja ta może zostać w Krakowie, ale powinna podlegać ministrowi. Jaką mamy gwarancję, że siedzenie na górze pieniędzy, którymi zarządza Centrum Zakupów, po pewnym czasie nie skusi urzędnika sądowego do popełnienia przestępstwa. Taka sytuacja stwarza duże pole do korupcji. Tymczasem Sąd Apelacyjny został powołany do sprawowania wymiaru sprawiedliwości, a nie do zajmowania się centralnymi zakupami.
- A co z odbudową nadszarpniętego zaufanie do Sądu Apelacyjnego?
- To najważniejsze i najtrudniejsze zadanie. Tu nie będzie żadnych spektakularnych ruchów. Teraz musimy normalnie wykonywać pracę. Mam nadzieję, że powoli zatrze się w pamięci to, co się stało, a zostanie to, co jest naszym głównym zadaniem, godne, sprawne i odpowiedzialne sprawowanie wymiaru sprawiedliwości. Będzie to trudne. Jedna piąta etatów sędziowskich w naszym sądzie pozostaje nieobsadzona. Ma to olbrzymi wpływ na okres oczekiwania na rozpatrzenie apelacji. Wpływają skargi na przewlekłość. Rozwiązanie tego problemu zajmie co najmniej rok. Pod koniec tego roku ponad trzystu egzaminowanych aplikantów Krajowej Szkoły rozpocznie orzekanie na stanowiskach asesorów sądowych na terenie całego kraju. Umożliwi to doświadczonym sędziom przechodzenie do wyższych sądów. Stopniowo nastąpi stabilizacja kadry orzeczniczej, także w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie.
- Jak Pan ocenia zmiany ustawy o Krajowej Szkole, według których pierwszeństwo zatrudnienia na stanowiskach asesorów w sądach i prokuraturach będą mieli absolwenci Krajowej Szkoły?
-Zmiana ta wskazuje na to, że Polacy są narodem racjonalnym i pragmatycznym. Pamiętajmy, że prowadzenie aplikacji to wielki wysiłek organizacyjny i finansowy państwa. Państwo ponosi koszty specjalistycznego szkolenia aplikantów oraz zapewnia im stypendium, które na trwającej rok aplikacji ogólnej wynosi 3,3 tys. zł miesięcznie, a na 30-miesięcznej aplikacji sędziowskiej lub prokuratorskiej 3,8 tys. zł. Wydatki budżetowe związane z aplikacjami zostały zaplanowane w tym roku na 39,5 mln zł. Rzecz jasna, tak zainwestowane środki zwrócą się, gdy pracę podejmą znakomicie przygotowani asesorzy. Aby jednak tak się stało, koniecznym okazała się zmiana przepisów, która pozwoliła na zatrudnienie aplikantów sędziowskich po zdaniu egzaminu sędziowskiego na stanowiskach asesorów.
- Podoba się Panu to, że politycy chcą wybierać członków Krajowej Rady Sądownictwa?
- Obecnie część członków Krajowej Rady wybierają sędziowie. Parlament chce mieć większy wpływ na to, kto będzie zasiadał w Radzie. Politycy powołują się na rozwiązania stosowane w zachodniej Europie.
- Poza przykładem z zachodu rząd ma inne argumenty?
- Pamiętajmy o tym, że od pewnego czasu narasta niezadowolenie społeczeństwa z pracy sądów. Sędziowie nie mogą zasłonić się twierdzeniem, że wszystko świetnie funkcjonuje, więc nie powinno się niczego zmieniać. Bez względu na to, czy krytyka sądów jest w pełni merytoryczna i sprawiedliwa, nie może zostać przez polityków pominięta.
- Zbigniew Ziobro chce też mieć bezpośredni wpływ na obsadzanie najważniejszych stanowisk w sądownictwie. Nie obawia się Pan upolitycznienia sądów?
- W nowej ustawie jest przepis mówiący o tym, że minister w ciągu pół roku może doprowadzić do istotnych zmian w obsadzie stanowisk funkcyjnych. Jeżeli zmiany kadrowe będą bardzo szerokie, to trzeba będzie uwzględnić konsekwencje związane z wdrażaniem nowych osób do nowych obowiązków. Ja sam uczę się sprawowania nowej funkcji. Na szczęście mogę liczyć na pomoc osób, które pełnią już w sądzie funkcje wizytatorów lub przewodniczących wydziałów. To jest przykład ograniczonej wymiany kadr. Kiedy nowelizacja wejdzie w życie można spodziewać się szerszych zmian na stanowiskach funkcyjnych. Oczywiście osoby, które stracą stanowiska, mogą poczuć się pokrzywdzone, ale nie sądzę by odmówiły pomocy tym kolegom, którzy ich zastąpią. Wariantów katastroficznych nie przewiduję.
- Popiera Pan pomysł rządu na reformę sądownictwa?
- Mam dwojakie odczucia. Z jednej strony - jako sędzia - chciałbym, żeby ustawodawca pozostawił sędziom możliwie szeroką autonomię przy podejmowaniu decyzji związanych z zarządzaniem sądami. Z drugiej , rozumiem punkt widzenia władzy ustawodawczej i wykonawczej, oparty na założeniu, że niektórych reform nie da się przeprowadzić w oparciu o dotychczasową kadrę zarządzającą. Ten problem nie dotyczy zresztą tylko sądownictwa. Popieram kompleksową reformę wymiaru sprawiedliwości, która doprowadzi do stworzenia sądów w pełni akceptowanych przez społeczeństwo i samych sędziów, którzy też nie są entuzjastycznie nastawieni do obecnego modelu pracy orzeczniczej.
- Czy ta reforma usprawni sądy?
- Wymiana osób na stanowiskach funkcyjnych sama w sobie nie usprawni wymiaru sprawiedliwości. Nam dolega coś innego. Moim zdaniem system pracy sędziów poszedł w złym kierunku. Setki tomów akt na stołach sędziowskich, kilkunastostronicowe wyroki, uzasadnienia - bywa, że na tysiąc stron. Tymczasem powinniśmy przede wszystkim dążyć do rozwiązywania sporów w sposób zrozumiały dla stron, a nie opisywania ich w ciągle rozrastających się objętościowo pismach. Powinniśmy uprościć procedury wszędzie tam, gdzie to jest możliwe. Jeśli tego nie zrobimy, to reformy, które teraz są realizowane nie przyniosą efektu. Potrzebna jest zmiana metodyki pracy sędziego, prawdopodobnie konieczne będą zmiany w kodeksach postępowania cywilnego i karnego, uwzględniające postulaty praktyków. Mam nadzieję, że aktualna reforma to wstęp do takiej zmiany, która sprawi, że sądy w końcu zaczną być postrzegane przez obywateli jako instytucje, które zapewniają w naszym kraju przestrzeganie prawa i dają poczucie sprawiedliwości.
***
Prezydent Andrzej Duda 2 czerwca podpisał przygotowaną w Ministerstwie Sprawiedliwości nowelizację ustawy o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury.
Nowa ustawa przewiduje, że aplikacja sędziowska odbywana w KSSiP będzie podstawową drogą dojścia do zawodu sędziego, z uzupełniającym pozyskiwaniem kandydatów do służby sędziowskiej z innych zawodów prawniczych. Ministerstwo Sprawiedliwości przekonuje, że przyjęte rozwiązania odpowiadają sprawdzonym wzorcom krajów Europy Zachodniej, a Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury stanie się kuźnią kadr dla wymiaru sprawiedliwości. Celem ustawy jest, aby absolwenci Krajowej Szkoły otrzymywali pracę w zawodzie, a państwo nie traciło na tym, że prawnicy, kształceni z dużym nakładem sił i środków publicznych, zasilają prywatne firmy.
WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 12
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto