We wtorek, w czasie sesji Rady Miejskiej, okazało się, że ktoś podsłuchiwał nielegalnie rozmowy radnych w biurze przewodniczącego.
Wtorek, 5 września był bardzo gorącym dniem w bytomskim Urzędzie Miejskim. Tego dnia odbyła się sesja w sprawie zwołania referendum odwoławczego prezydenta miasta Damiana Bartyli. Smaczku całej sprawie dodał fakt, że jeszcze przed głosowaniem kilku radnych otrzymało koperty z pendrive’ami, na których są nagrania rozmów, jakie odbywały się w biurze przewodniczącego rady miasta. I wybuchła ogromna afera.
Przewodniczący Rady Miejskiej Mariusz Janas, wiceprzewodniczący Michał Bieda oraz radny Michał Napierała - ta trójka otrzymała koperty z kartkami imieninowymi oraz urządzeniami, na których znajdowały się nagrania ich rozmów, jakie odbywały się w urzędowych kuluarach.
- Nie zdążyłem przed sesją nawet tego odsłuchać. Zostawiłem to pracownicy biura, by sprawdziła, co to jest. W trakcie sesji dowiedziałem się, że na pendrive’ach znajdują się nagrania rozmów, które odbywały się w moim biurze - powiedział nam Mariusz Janas.
Przewodniczący natychmiast wezwał na miejsce policję, która około północy, w nocy z wtorku na środę, zabezpieczyła jego biuro, koperty, pendrive’y, na których były nagrania, jak również materiały z monitoringu.
Radni uważają, że nagrania trafiły do nich akurat przed wtorkową sesją dlatego, aby wymusić na nich zaniechanie głosowania w sprawie referendum odwoławczego prezydenta Damiana Bartyli.
- Podsłuchiwanie radnych i urzędników miasta, bo tam też są takie nagrania, w urzędzie, jest skandaliczne. Odpowiedzialność za to ponosi prezydent, który kieruje przecież urzędem i dopuszcza do takich sytuacji - mówi Michał Bieda.
Sam prezydent Bytomia w przesłanym do naszej redakcji oświadczeniu stanowczo potępia całą sytuację związaną z podsłuchem. - Sprawa jest dla mnie bulwersująca. Mam nadzieję, że uda się ustalić osoby odpowiedzialne za zaistniałą sytuację - podkreśla Damian Bartyla, który nie wyklucza wystąpienia o przeszukanie innych pomieszczeń w bytomskim urzędzie, by sprawdzić, czy urzędnicy i nawet on sam nie byli podsłuchiwani.
Według dr Małgorzaty Myśliwiec, politologa z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, zamieszanie związane z podsłuchem radnych w Bytomiu mimo wszystko nie jest zaskoczeniem.
- W czasach, w których powszechność nośników pozwalających na nagrywanie rozmów jest tak duża, nie powinno to nikogo zaskakiwać i każdy doświadczony polityk powinien o tym wiedzieć - podkreśla.
Dodaje, że w sytuacji, gdy ważą się losy samego prezydenta Bytomia, możemy mieć też do czynienia z lokalną wojną polityczną. - A wiadomo, że na wojnie wszelkie chwyty są stosowane - zaznacza.
Jednak sam fakt podsłuchiwania dr Myśliwiec ocenia jako naganny. - Nie ganiłabym jednak tylko podsłuchujących, ale też samych radnych, którzy w budynku użyteczności publicznej podejmują mniej lub bardziej oficjalne rozmowy. Jeżeli polityk szczebla lokalnego uważa, że jest mniej narażony na takie zjawiska niż polityk szczebla centralnego, to grubo się myli, a ta sytuacja bardzo ładnie to pokazuje - podkreśla.
Ustaleniem, kto nagrywał nieleganie rozmowy radnych i czy nie tylko ich, zajmuje się już Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach.
- Niestety na tym etapie nie mogę zdradzić więcej szczegółów śledztwa. Jest na to zbyt wcześnie - mówi Aleksandra Nowara, rzeczniczka śląskiej policji.