Kto jest gotów marznąć za Buczę, czyli amerykański indyk nie przeżyje tej jesieni. A my? Bojkot umarł. Układamy się Ruskimi stosując triki
Kiedy termometr wskazuje 36 stopni w cieniu, umysł się przegrzewa i człowiek nie myśli o mrozach. Niby wiemy, że one nadejdą – i to w tym roku (no, chyba że klimat w okolicach Grzegórzek, Huty, Wielkiej Wsi i Zielonek zmieni nam się na balearski), ale na razie większość z nas zachowuje się jak amerykański indyk zachwycony ilością jadła na parę miesięcy przed Świętem Dziękczynienia. Przypomnijmy: to 24 listopada. Wtedy położenie indyka żywotnie się zmieni. W tym samym czasie my, Zachód, zaczniemy przechodzić boleśniejszą niż dziś próbę solidarności z Mariupolem. Kolportowane przez ruskich trolli pytanie: „Kto jest gotów zamarznąć za Buczę” przestanie być hipotetyczne. Jak zachowają się wtedy Polacy z Limanowej, Czesi z Jihlavy, Węgrzy z Zalaegerszegu, Włosi z Verbanii, Francuzi z Besancon, Belgowie z Waregem czy Niemcy z Ratzeburga?
Wielu Polakom to umyka, zacznijmy więc od smutnej refleksji, że dla przeciętnego mieszkańca Europy dramat bestialsko mordowanych przez Rosję Ukraińców jest równie zajmującym tematem, jakim była dla większości Polaków tragedia rozbitków u brzegów Lesbos i Lempedusy. Przesadzam? Nie bardzo.
Owszem, generalnie zgadzam się z prof. Stanisławem Mazurem, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, że rosyjska agresja wywołała na szeroko pojętym Zachodzie silny wstrząs i – paradoksalnie - jest to dla naszej części świata szansa na powrót do wartości, które nas ukształtowały. Lecz aby tę szansę wykorzystać, musimy prowadzić ze sobą kilka uczciwych i trudnych dyskusji na raz, a przynajmniej jedna z nich dotyczy błędów samego Zachodu. I nie chodzi tylko o biznesy z Putinem. Jeśli pogrążamy się dziś w kumulujących się kryzysach, to nie za sprawą samej tylko imperialnej polityki Kremla, ale i z uwagi na nadprodukcję, nieokiełznaną konsumpcję, marnowanie zasobów, absurdy i hipokryzję neokolonialnej globalizacji. Mówi mi kolega z Niemiec (chadek, nie żaden tam zielony!): „Brudne przemysły, wytwarzające dobra głównie dla nas, poupychaliśmy po krajach Trzeciego Świata, a teraz chwalimy się, jacy to jesteśmy czyści i żądamy równie wielkich postępów od innych”. Trudno się z nim nie zgodzić. Jeszcze trudniej nie mieć z tyłu głowy, że Polska została swego czasu wyznaczona przez Zachód, w tym Niemcy, na „Chiny Europy”. Kto produkuje te wszystkie pralki, lodówki, telewizory, baterie, części do aut?
Mentalny wstrząs spowodowany agresją Rosji na Ukrainę jest w krajach Zachodu faktem, otwartą kwestią pozostaje natomiast to, co my z tym wstrząsem zrobimy. Pytałem mych znakomitych rozmówców podczas 17. Forum Przedsiębiorców w Krakowie, czy możliwy jest powrót Zachodu do „business as usual” z TAKĄ Rosją. Odpowiadali zgodnie, że w głowie im się to nie mieści, że byłby to wielki błąd itp. Ja osobiście uważam, że powinniśmy Putina i jego ludzi osądzić za zbrodnie przeciwko ludzkości.
Sęk w tym, że powrót do „business as usual” jest już teraz faktem. Światowe agencje donoszą o masowym powrocie do Rosji koncernów spożywczych, odzieżowych, elektronicznych itp., które w marcu z hukiem „opuściły kraj agresora”. 99 procent stosuje trick: zmianę marek i rozmycie struktury właścicielskiej. My, Polacy, jesteśmy lepsi? Ha! Produkty największej polskiej firmy odzieżowej też są dostępne w znów otwartych salonach – pod nowymi markami. Ba, analiza skali zakupów w działających w Polsce sklepach sieci handlowych, które – mimo krytyki – zostały w Rosji, świadczy o tym, że nie ma już ani śladu po bojkocie: przychody są tam rekordowe!
A mówimy tu o jakichś niestrategicznych jogurtach i cegłach. I mamy lato. Gorąc. Strategicznych milionów ton węgla i miliardów metrów sześciennych gazu potrzebować będziemy dopiero w okolicach Święta Dziękczynienia. Wiadomo, że amerykańskie indyki go nie przeżyją. A my?