„Dzień dobry, szukam książki” - zaczęła pani Elżbieta. „To bardzo dobrze pani trafiła” - odpowiedział męski głos, tak dobrze znany w środowisku kaliskich miłośników książek. Głos pana Mirosława Majchrzaka, właściciela Księgarni Staromiejskiej. Po blisko 30 latach funkcjonowania, księgarnia zakończyła swoją działalność. Od nowego roku lokal przy ulicy Śródmiejskiej 12 stoi pusty.
Panu Mirosławowi towarzyszyłem w jednym z ostatnich dni działania księgarni. Rozmawialiśmy godzinę, w tym czasie do środka weszło 20 osób. Niektórzy to nowi klienci, którzy przyszli, bo usłyszeli o zamknięciu biznesu, inni to dobrzy znajomi księgarza, dla których ten od lat nie jest już „panem z księgarni”, a po prostu „Mirkiem”. Niemal wszyscy kupili kolejne książki. „Nic nie potrzebuję, po prostu przyszłam, żeby zobaczyć, co pan ma, i kupić coś jeszcze na pożegnanie ze „Staromiejską”, bo usłyszałam, że źle się dzieje” - stwierdziła jedna z klientek. Wybrała wspaniale wydany zbiór dzieł Szekspira.
- W ostatnich dniach wiele osób przychodzi, pyta, co teraz będę robił, daje wyrazy sympatii. Ci, którzy kupują u mnie od wielu lat, wspominają jak to było kiedyś, żartujemy, to jest bardzo budujące - mówi pan Mirosław.
- Księgarz to jest część ulicy, część ludzi. Może zostawiłem część siebie dla innych? Byłoby miło.
Nie chciał, by było jak w sieciówkach
Przysłuchując się jego rozmowom z klientami zrozumiałem, na czym polega różnica między księgarzami takimi jak pan Mirek, a pracownikami dużych sieciówek sprzedających książki - na indywidualnym, doradczym podejściu do każdego, kto przekraczał próg „Staromiejskiej”.
Jedna klientka szuka fabuły dla swojej 70-letniej mamy. Pan Mirosław radzi, by wybrać taką, która ma większą czcionkę. Inna - chce na Święta wręczyć swojej przyjaciółce książkę, która rozbudzi w niej pasję pisarską. Znalazła się i taka - nowe wydanie, ambitne, niedostępne w popularnych księgarniach. Z kolei babcia szuka dla swojej 14-letniej wnuczki książki, która rozwinie jej spojrzenie na świat. Księgarz nie zostawił swoich klientów z tym samych. W każdym przypadku wybrał po 3-4 tytuły, każdy zrecenzował i zasugerował, który jest lepszy od innych. Każda z tych klientek wyszła z księgarni z uśmiechem. I książką w torebce.
- Ja sprzedaję wiedzę, moje doświadczenie literackie. Klienta trzeba naprowadzić, zasada jest jednak jedna - to klient dokonuje wyboru. Ja zachwalam książkę lub nie, ale decyduje klient
- stwierdza pan Mirek.
- W różnych miejscach księgarni miałem poukrywane wyjątkowe książki. Moi czytelnicy wiedzieli, gdzie ich szukać. Klient musi przyjść i odszukać książkę. Ma to swoją wartość. To nie jest tak, że stos leży i kłuje w oczy. Klientom bardziej wyrafinowanym staraliśmy się podrzucać prawdziwe perełki. Chciałem zawsze mieć książki inne, niż są w sieciach, często niszowe, posiadające własną historię. Miło nam było, gdy dobrze się sprzedawał tytuł nieznanego autora, który później został nagrodzony jakąś nagrodą - wspomina księgarz.
Księgarz z przypadku
Choć jest księgarzem już od 30 lat, a w rodzinie miał również księgarskie tradycje, to długo jego życie toczyło się w innym kierunku.
- Nigdy nie planowałem, by zostać księgarzem. Za to moja mama pracowała w księgarni, pobierała nauki od prawdziwego przedwojennego księgarza. Ja mam wykształcenie techniczne, skończyłem politechnikę na kierunku budowa maszyn. Jakiś czas byłem nauczycielem w szkołach podstawowych, ale pensja tuż po Okrągłym Stole była niewielka. Pojawiła się możliwość zatrudnienia w przedsiębiorstwie, w którym zarobki były trzy razy wyższe - poznańskim Domu Książki. Byłem szefem księgarń w regionie. Gdy następowała transformacja, miałem możliwość przejęcia księgarni jako osoba prywatna. Skorzystałem z niej. To była jedna z pierwszych prywatnych księgarń w Polsce, a ja wszystkiego uczyłem się przez rozpoznanie bojem - mówi pan Mirek.
Był to rok 1990. Przez kilka lat prowadził ją wspólnie z mamą. W najlepszym czasie księgarnia miała nawet pięciu pracowników. Gorzej zaczęło się dziać, gdy na rynek weszły wielkie sieci.
- Jakoś się to toczyło. To nie jest biznes, z którego można bardzo dobrze żyć. Rozwijaliśmy się, nieraz było lepiej, nieraz gorzej, ale zawsze byliśmy - wzdycha Mirosław Majchrzak.
Ostateczna decyzja o zamknięciu punktu zapadła we wrześniu 2019 roku. Zadecydowała nie tylko ekonomia, ale także zmiany w społeczeństwie.
- Przez tych 30 lat obserwowałem rynek. Było coraz gorzej. Kiedyś księgarnia była miejscem, w którym ludzie się spotykali, dyskutowali. Teraz, gdy idę do parku czytać książkę, to jestem sam. Nie mam współczytaczy. Miałem nadzieję, że to się odwróci, że Kalisz zacznie się zmieniać, że zacznie żyć kulturalnie. Książka została wypchnięta z korytarza życia Polaka. Nie jest pod ręką. Wędruje pan przez życie jak przez korytarz, w którym ma pan galerie, fast foody, ale nie ma książki - ubolewa księgarz.
- Wie pan czego mi będzie brakować najbardziej? Rozmów z ludźmi. Od takich berbeci, jak 2-latek, który biega, robi bałagan, ale wnosi dużą dozę energii i życia, po starsze panie o bardzo wysublimowanych gustach. To przekrój ludzi nie tylko z Kalisza, bo „Staromiejska” to jedyna niezależna księgarnia w promieniu 120 kilometrów.
Potrzeba zmian
Zdaniem Mirosława Majchrzaka, by punkty takie jak jego nadal trwały, potrzebna byłaby zmiana świadomości czytelniczej Polaków.
- Ludzie boją się dobrej literatury. Weźmy Tokarczuk, Szczygła, Małeckiego, Tochmana - to jest bardzo przyjemna literatura. Krótkie zdania, prosty układ, wszystko bardzo przyjazne dla czytelników. Nie należy się bać dobrej literatury, bo ją się łatwiej czyta niż niektóre kryminały. U nas jest wysoka i niska literatura, i nic pomiędzy. A to nieprawda. W każdym wielkim dziele mamy wątek kryminalny, romansowy, wszystkiego po trochu. Jeżeli autor to zrównoważy, to książka zawsze będzie bestsellerem. Literackim, nie sprzedażowym, bo u nas są głównie takie - przyznaje mój rozmówca.
Jak poprawić sytuację czytelniczą?
- Marzy mi się, żeby tak, jak w krajach Europy, pozycję książki unormowano prawnie - dano wszystkim podmiotom równe szanse, żeby był zakaz sprzedawania książek przy cebuli. Tak, to jest produkt, no ale noblistka przy ogórkach? Denerwuje mnie samo miejsce, nie to, że market w ogóle sprzedaje książki. Marzy mi się, żeby książkę sprzedawano w miejscach do tego przygotowanych i z przeszkolonym personelem - akcentuje Majchrzak.
Ostatnie dni
Księgarnia oficjalnie zakończyła działalność 31 grudnia, ale kilka dni wcześniej książek już nie można było kupić. Pan Mirek musiał opuścić lokal i uregulować wszystkie formalności.
- Ostatnie dni to pakowanie towaru, który pozostanie, wywiezienie regałów. Likwidacja księgarni nie jest prostą sprawą. Kwestie podatkowe, uregulowanie płatności - to też wymaga dużo pracy - tłumacz księgarz.
By na półkach pozostało jak najmniej, w ostatnich dniach w księgarni trwała akcja wyprzedażowa wielu tytułów, a najstarsze pozycje można było kupić na wagę - 10 zł za kilogram.
- Wiem, że tak nie powinno się robić - wartość intelektualna na kilo. Ale z kolei ci, którzy chcą się zaopatrzyć w starsze książki, których teraz już się nie drukuje, mieli na to szansę - zaznacza Mirosław Majchrzak.
Ja również będę miał swoją pamiątkę po „Staromiejskiej” - pięknie wydanego „Hanemanna” Stefana Chwina oraz znakomitą biografię Leonarda da Vinci.
Wychodząc z księgarni po rozmowie, minąłem na schodkach kolejnych klientów. Za sobą znów usłyszałem znajomy głos: „W czym mogę pomóc?”.