Ksiądz sobie popił, pojechał i potrącił pieszego na pasach
Sprawą 64-letniego kapłana zajmuje się policja. Kuria diecezji bydgoskiej wstrzymuje się na razie z komentowaniem. Ma wydać oświadczenie.
Stanisław F. to rezydent w parafii pod wezwaniem św. Krzyża przy Artyleryjskiej w Bydgoszczy. Wczoraj w tamtejszym biurze parafialnym nikt nie odbierał telefonu. Po wybraniu numeru, który - według informacji - służy do kontaktowania się z duchownymi „w sprawach pilnych”, zgłosił się ksiądz.
- Nic nie wiem o żadnym wypadku - poinformował nas duchowny. - My tylko czasowo pomagamy w kontaktach z parafią, bo to numer, który przekierowuje do nas, do parafii Matki Boskiej Częstochowskiej.
Duchowny zaznaczył, że wie tylko, iż proboszcz z parafii św. Krzyża przebywa obecnie na leczeniu.
Do wypadku z udziałem Stanisława F. doszło we wtorek na ulicy Fordońskiej w rejonie skrzyżowania z ulicą Transportową. Poszkodowany w wypadku 56-latek przebywa w szpitalu im. Jurasza. Jego stan jest ciężki. Z kolei ks. Stanisław F. przebywa w policyjnej izbie zatrzymań. Usłyszał już policyjny zarzut kierowania pod wpływem alkoholu, za co grozi mu nawet do 8 lat więzienia.
Dzisiaj zatrzymany ma zostać doprowadzony do prokuratora. To od decyzji śledczego będzie uzależniony dalszy los księdza F.
Bezpośredni przełożeni księdza nie chcą niczego komentować. W sprawie duchownego, wyświęconego w 1984 r., przedstawiciele Kurii Diecezjalnej Diecezji Bydgoskiej mają w najbliższym czasie opublikować specjalne oświadczenie.
- Sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca. Z tego co wiem, to osoba poszkodowana jest w ciężkim stanie - mówi rzecznik kurii ks. Sylwester Warzyński. - To wygląda bardzo dramatycznie - ksiądz ucina, odsyłając do komunikatu, który ma zostać w tej sprawie ogłoszony.
Z Aleksandrą Czyż, terapeutką uzależnień i prezesem Kliniki Leczenia Uzależnień "Arka", rozmawia Krystian Lurka.
Średnio do naszej kliniki przyjmujemy jednego księdza w ciągu roku.
Czy podobnie jest w innych placówkach?
Tak. Co więcej, są takie ośrodki, które specjalizują się w leczeniu duchownych. Nie jest to proceder jawny, ale istnieje. To wewnętrzna sprawa polskiego Kościoła. Do takich klinik przełożeni wysyłają chorych księży.
Jak wygląda leczenie duchownego? Różni się od terapii każdego innego człowieka?
Choroba alkoholowa nie wybiera. Dotyczy wszystkich warstw społecznych. Również księży. Podobnie jest z leczeniem. Nie ma specjalnego planu zajęć dla duchowieństwa. Podczas terapii kapłan nie ma założonej koloratki, ale też nigdy nie ukrywa swojej tożsamości. Podstawowa terapia to czterotygodniowy pobyt w klinice. Pięć godzin rozmów, warsztatów i spotkań, przerwa i kolejne trzy godziny zajęć. Tak pięć dni w tygodniu.
Jak księża reagują na swoją chorobę?
Problem ich bardzo dotyka. Obwiniają się i mają wyrzuty sumienia większe niż inni. Czują, że zawiedli. Wiedzą, że grzeszą. To są osoby, które bardzo przeżywają swoje słabości. W sferze mentalnej są bardzo rozwinięci.
Dlaczego zatem piją?
Na tę chorobę może zachorować każdy. Alkoholizm to choroba zaprzeczeń, więc nawet kiedy zdają sobie sprawę z nieodpowiedniego zachowania, starają się szukać wytłumaczeń. Mówią sobie "inni są gorsi" albo "inni więcej piją". Prawdziwy problem dostrzegają dopiero po tragedii, kiedy zdarzenia nie da się ukryć.
I wtedy, kiedy takim incydentom przygląda się prasa i telewizja. Potem wybucha medialna burza, a społeczeństwo się bulwersuje. Dlaczego ludzie tak emocjonalnie podchodzą do nieodpowiedniego zachowania księży?
Takie wpadki są bardziej stygmatyzowane, bo społeczeństwo stan duchowieństwa uznaje za wzór. Nadal posiadają wyższą pozycję społeczną i większy szacunek. Księża powinni być wzorem do naśladowania. Często zaczynają pić właśnie ze względu na to, że nie wytrzymują tego ciężaru.