Ks. Tadeusz Wojda: Na nowo trzeba przeżyć wiarę, wróćmy do autentyzmu
Społeczeństwo zachodnie jest bardziej otwarte na wszystko, społeczeństwo polskie zaś przeżywa lęk przed nowościami. Fakt, że chrześcijaństwo się różni, nie znaczy, że któreś jest gorsze - mówi ks. Tadeusz Wojda, od soboty nowy arcybiskup białostocki
Z czym się księdzu arcybiskupowi kojarzył dotąd Białystok?
Przede wszystkim z pięknymi, zielonymi terenami, puszczą. Ten teren kojarzył mi się też z czasami Jana III Sobieskiego i grupy Tatarów, którzy się tutaj osiedlili i zamieszkują do dziś. Kojarzył mi się także z tym, że tutejsi mieszkańcy są bardzo pobożni, otwarci. Poniekąd przypominają tych z moich rodzinnych terenów, z Kielecczyzny. Oczywiście są to dość ogólne sformułowania, ale skojarzenia jak najbardziej pozytywne.
Czyli reakcja księdza, kiedy papież obwieścił, że obejmie ksiądz Archidiecezję Białostocką była też pozytywna?
Oczywiście. Jedyne obawy, które mnie naszły, kiedy mi zakomunikowano tę wiadomość to tylko to, że po tylu latach wracam do Polski. Nie było mnie 33 lata, długi czas i w międzyczasie kraj się dużo zmienił.
Ksiądz wyjeżdżając do Rzymu zostawił inną Polskę.
Myślę, że dziś Polska się bardzo pięknie rozwija. Jest bardzo wiele dobrych, ciekawych rzeczy. Jest rozwój ekonomiczny, ale i wiele osób wierzących. Elementów pozytywnych w dzisiejszej Polsce jest naprawdę bardzo wiele.
Zatrzymajmy się, jeśli można, przy ludziach wierzących. Spędził ks. arcybiskup wiele lat w Rzymie, ale też na misjach. Czy nasz polski katolicyzm różni się od tego z Europy Zachodniej i na przykład Afryki?
Myślę, że tak, że się troszkę różni. W każdym kraju chrześcijaństwo ma swoją specyfikę. Jest to związane z historią, rozwojem społecznym, z bogactwem społeczeństwa i jego problemami. Oczywiście, w Polsce musimy wziąć pod uwagę, że przez tyle lat był czas komunizmu, czas zamknięcia, więc to chrześcijaństwo jest nieco inne od zachodniego. Myślę, że społeczeństwo zachodnie jest bardziej otwarte na wszystko, społeczeństwo polskie zaś przeżywa pewien lęk przed nowościami. Znowu społeczeństwo afrykańskie jest jeszcze inne - tam jest bardziej podkreślona klanowość, rodzinność. Fakt, że chrześcijaństwo się różni, nie znaczy, że któreś jest gorsze. Trzeba też wziąć pod uwagę, że kilkadziesiąt lat komunizmu sprawiło, że chrześcijaństwo w Polsce jeszcze bardziej się umocniło. Wciąż jest dosyć żywe, dziś mówi się, że Polska jest ostoją chrześcijaństwa w Europie. Czy tak jest, to pokaże przyszłość.
Myślę, że polski Kościół ma wiele do zaoferowania nie tylko Zachodowi, ale też i innym krajom. Choćby przez kapłanów, których u nas jest bardzo dużo. Może to świadczyć, że kraj cieszy się Bożym błogosławieństwem. Bo powołanie to jest właśnie Boże błogosławieństwo. Nasz kraj został powierzony Matce Bożej jeszcze w czasach Jana Kazimierza, później śluby jasnogórskie kard. Wyszyńskiego, zawierzenie Chrystusowi Królowi z ubiegłego roku - jest szereg tych elementów, które wskazują, że nad Polską na pewno jest to błogosławieństwo. Owocem tego są te powołania, żywa wiara wielu katolików. To jest bogactwo, którym Kościół polski może spokojnie dzielić się z innymi krajami. Dodam, że pracując jeszcze w Kongregacji wielokrotnie pisaliśmy tutaj do Konferencji Episkopatu o przysłanie księży na tereny misyjne. Dzisiaj mamy ok. 2 tys. polskich księży i sióstr zakonnych na misjach, którzy pracują w różnych zakątkach świata i to jest właśnie ten konkretny wkład Kościoła polskiego dla Kościoła powszechnego.
Przypomniały mi się dwie rozmowy. Nie tak dawno w „Gazecie Współczesnej” ukazał się artykuł o siostrze salezjance, która przez 30 lat pracowała na misjach w Afryce - w Kenii, Sudanie i Etiopii. Wcześniej zaś tekst o białostoczance, która uczestniczyła w kilku Światowych Dniach Młodzieży. Tym, co łączyło obie historie była obserwacja, że w innych krajach ludzie chwalą Boga bardzo radośnie. Czy ten nasz katolicyzm nie jest zbyt poważny, wręcz smutny?
Poniekąd tak, choć nie do końca. Myślę, że kiedy dobrobyt społeczeństwa się podnosi, niekiedy wiara schodzi na drugi plan. I ona nie stanowi takiej siły zasadniczej życia człowieka. I wtedy to, co papież Franciszek bardzo mocno podkreślił, ta wiara może stać się dodatkiem do życia, a wówczas nie będzie kształtować tej radości, nie będzie dawać entuzjazmu. Trzeba na nowo przeżyć tę wiarę, aby stała się główną siłą naszego życia, a entuzjazm powróci. Owszem, wielokrotnie jeździłem do różnych krajów w Afryce, Azji czy Ameryce Łacińskiej i to, co mnie tam uderzało, to był właśnie ten entuzjazm, ta radość. Tego troszeczkę mi brakuje w ogóle w Kościołach świata zachodniego. Nastąpił moment zmęczenia, niedowartościowania wiary, jest dużo różnych problemów społecznych, które w jakiś sposób odbierają ten entuzjazm, jest troszkę zagubienia. Może jest to, o czym mówił filozof prof. Zygmunt Bauman, ta płynność społeczeństwa, w której człowiek się nie bardzo odnajduje, gdzie czasem wiara jest wyśmiewana, gdzie najdrobniejsza nawet sprawa jest Kościołowi czy księżom wytykana, a potem powielana w mediach. No i to powoduje, że sami ludzie zastanawiają się, jak ta wiara ma wyglądać. Jak ją budować? Jak wnosić ten entuzjazm w życie? Myślę, że tutaj potrzeba większego autentyzmu, a wtedy przeżywanie tej wiary będzie dostarczać wiele radości. Kiedy patrzę na osoby, które żyją wiarą i świadczą o niej na każdym kroku - ci ludzie tryskają entuzjazmem. Czują się zrealizowani w życiu.
Oczywiście, w Afryce jest jeszcze inny element. Przeżywanie wiary w kościele w jakiś sposób zmienia rytm dnia codziennego, pracy. Uczestnictwo we mszy świętej jest swego rodzaju dużym świętem. Spotykają się całe wioski. Oni msze przeżywają jako moment bardzo odmienny od codzienności, taki radosny. To, co mnie urzekało, to pieśni, zaangażowanie, radość. Idą na nią pochody ludzi, kiedy ogłasza się, że msza święta będzie za pół godziny, a tam zegarek i czas to kwestia względna.
Jak ks. arcybiskup chciałby prowadzić naszą diecezję, choćby w kontekście wspomnianej wielokulturowości Podlasia.
Myślę, że tutaj jest bardzo dużo dobrych relacji międzywyznaniowych. Czy to z Kościołem prawosławnym, czy grekokatolickim, czy też z innymi nacjami. Także to trzeba rozwijać w pierwszym rzędzie. Trzeba się nastawiać bardziej na dialog, na słuchanie, na wspólne poszukiwanie dróg realizacji naszego życia, naszego powołania, rozwijanie naszej wiary. Jeśli jest wzajemne otwarcie, wzajemny szacunek, to jest to możliwe. I jest to jedno z tych wyzwań, które trzeba podjąć. Moi poprzednicy w tym względzie bardzo dużo zrobili.
Czy zauważył ks. arcybiskup, że jego poprzednicy, może nie w każdym przypadku, byli duchownymi wywodzącymi się z Podlasia, a ksiądz jest człowiekiem z zewnątrz. Czy to ma jakieś znaczenie, czy to przypadek?
Jednym z moich poprzedników był ks. arcybiskup Szymecki.
On też był człowiekiem z zewnątrz, to prawda.
Tak, on wychował się we Francji, w Lyonie. Potem, po powrocie do Polski po wojnie przebywał na Śląsku, potem był moim biskupem w Kielcach przez wiele lat. Potem przyszedł do Białegostoku. Myślę, że region, z którego się pochodzi nie ma znaczenia. Kościół jest powszechny, jest uniwersalny. Tutaj nie ma, zwłaszcza w Polsce, takich różnic, że kapłan ze Szczecina nie może iść np. do Sosnowca czy Rzeszowa. I kapłani, i ludzie są otwarci. Nie ma problemu, żeby ktoś księdza nie przyjął. Nie ma problemów etnicznych, czy innych, które pojawiają się w np. Afryce i które często są wynikiem układu społeczeństwa. Tam klan stanowi o wszystkim, dlatego oni dążą do tego, żeby duchowny był z ich klanu, dla dowartościowania klanu czy też grupy etnicznej. Natomiast w Polsce stanowimy jedną wspólnotę, jedno społeczeństwo, które może mieć takie czy inne różnice, ale nie są one poważne. Gdyby były poważne, znacznie utrudniałyby pracę ewangelizacyjną. Trzeba dziękować Bogu, że mamy jedność mimo niewielkiej różnorodności.
Można na to spojrzeć i tak, że ktoś z zewnątrz przynosi tzw. świeżą krew. Ma dystans, którego czasem brakuje miejscowym.
Na pewno można i w ten sposób to odbierać. Ktoś z zewnątrz ma inne spojrzenie, dystans do pewnych problemów, do pewnych tradycji. Oczywiście nie uważam, że należy zrywać z tradycjami. Kościół to jest rzeczywistość, która się ciągle rozwija, bo przecież Duch Święty kieruje Kościołem, sugeruje nowe rozwiązania. Kościół przekształca się, dostosowuje się.
Czy ks. abp zawsze chciał być księdzem? Pochodzi ksiądz z bardzo religijnej rodziny. Czy to miało wpływ na wybór drogi życiowej?
Jako bardzo młody chłopak byłem ministrantem. Jeśli dobrze pamiętam, byłem gdzieś w czwartej klasie szkoły podstawowej i w czasie rekolekcji parafialnych misjonarz oblat mówił o powołaniach. Po mszy zapytałem go, co trzeba zrobić, żeby zostać kapłanem. On popatrzył, uśmiechnął się i powiedział, że najpierw trzeba skończyć szkołę podstawową, potem średnią, a potem pójść do seminarium.
Czułem od dawna to powołanie. Zresztą rodzice byli bardzo pobożni, dużo się modlili. Zawsze, w każdą niedzielę chodziliśmy na mszę świętą, to była rzecz bardzo naturalna. W maju i w październiku chodziliśmy na majówki i nabożeństwa różańcowe. Bardzo często w maju spotykaliśmy się pod figurką Matki Bożej. Te majówki bardzo mnie urzekały. Czy też w adwencie, kiedy chodziło się na godz. 6 na roraty.
A do kościoła mieliśmy trzy kilometry. Szliśmy przez pola, czasem po śniegu, najpierw mama, potem my. Do dziś bardzo miło wspominam ten czas. Mama zawsze się modliła, żeby komuś z rodziny Pan Bóg dał powołanie. I tak się złożyło, że modlitwy zostały wysłuchane.
Zdaje się, że nie tylko w księdza przypadku?
Tak, moja starsza siostra poszła do zakonu, potem ja do seminarium, a po mnie mój brat. I tak do dziś pracujemy, jak kto może.
Czy to prawda, że kiedy ks. arcybiskup był małym chłopcem, to kiedy mamy nie było w domu bawił się z bratem w odprawianie mszy?
To prawda. Próbowaliśmy naśladować księży. To były takie dziecięce zabawy.
A jakie są ks. arcybiskupa pasje, zainteresowania, może hobby, niezwiązane ze stanem duchownym?
Jest ich wiele, choć zbyt wiele czasu na nie nie miałem, zwłaszcza w ostatnich latach. Lubię sport. Czy to tenis, siatkówkę czy piłkę nożną. Jak mam możliwość, to czasem obejrzę mecz. Kiedyś pływałem. Interesuję się też trochę malarstwem i muzyką. W Rzymie, kiedy tylko miałem okazję, chodziłem do muzeów żeby obejrzeć wystawy. Na ile mi praca pozwalała próbowałem ubogacać się tym pięknem ponadczasowym, które jest w sztuce.
Czyta ks. arcybiskup świeckie książki, słucha muzyki rozrywkowej?
Muzykę lubię, ale słucham jej mało. Jakoś tak się nauczyłem, że kiedy pracuję, lubię ciszę. Choć mam sporo muzyki, bardziej klasycznej niż rozrywkowej. Książki czytam, różne rzeczy.
Kryminały też?
Nie, kryminałów już nie. Kiedyś czytałem sporo dla rozrywki, odprężenia. Jeszcze w seminarium tak było. Z czasem trzeba było wszystko selekcjonować, bo dziś jest tyle różnych pozycji, a nie wszystkie są warte czasu. Z konieczności wybieram to, co mi może pomóc w pracy. Mam już pozycję o Białymstoku, dostałem ją od prezydenta miasta, i tę na pewno przeczytam. Chciałbym zgłębić znajomość regionu. Wiem, że jego historia jest bardzo ciekawa i nieraz naznaczona prześladowaniami i krwią.
Pracował ks. arcybiskup z trzema papieżami, m.in. z Janem Pawłem II. Jak ksiądz wspomina pracę z papieżem Polakiem?
Z nim współpracowałem najdłużej. Od 1990 roku, kiedy rozpocząłem pracę w kongregacji, aż do jego śmierci, a więc blisko 15 lat. Wielokrotnie miałem okazję go spotkać, czy na audiencjach związanych z pracą, czy też na audiencjach prywatnych. Było dużo ciekawych momentów. Po raz pierwszy spotkałem go w 1979 roku, kiedy odbywał pielgrzymkę do Polski. Jako kleryk śpiewałem „Barkę” na Jasnej Górze. Natomiast krótko po moim przyjeździe do Rzymu pojechaliśmy z grupą polską do Castel Gandolfo. Poszedłem na mszę świętą z papieżem i potem było tradycyjne zdjęcie. Pomyślałem, że jestem tu od niedawna, jeszcze będę miał wiele okazji spotkać papieża i porozmawiać. Poszedłem więc na sam koniec grupy, a papież idąc, przeszedł całą grupę i podszedł do mnie. I zażartował: „No to ja sobie z tobą zrobię zdjęcie”. To było bardzo sympatyczne. Zapytał mnie, skąd jestem, co tutaj robię. Powiedziałem, że przyjechałem na studia na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Życzył mi owocnych studiów, po czym wrócił do środka grupy i tam też zrobił zdjęcie.
Potem był papież Benedykt, którego znałem jeszcze jako kardynała Ratzingera i prefekta Kongregacji Doktryny Wiary. Pracując w Kongregacji przez kilka lat organizowałem kursy dla nowych biskupów z terenów misyjnych. Zawsze zapraszaliśmy też kardynała Ratzingera na wygłoszenie referatu i celebrowanie mszy świętej. Zawsze byłem zauroczony jego inteligencją i zdolnością mówienia w sposób prosty o rzeczach czasem bardzo trudnych.
Potem papież Franciszek i zupełnie nowe spojrzenie na Kościół. Też wiele razy spotykaliśmy się w związku z pracą i posługami, które prowadziłem w Kongregacji. Myślę, że to wizja nowa, ale ważna w dzisiejszych czasach. Trzeba się kierować jego wytycznymi.
Cieszę się, że mogłem spotkać tych papieży i doświadczyć ich wizji Kościoła.
Dziękuję za rozmowę.
Ksiądz Tadeusz Wojda
Urodził się 29 stycznia 1957 roku w Kowali na Kielecczyźnie jako czwarte dziecko Władysława i Anieli z domu Pietrzyk. Szkołę Podstawową skończył w Kowali, a następnie IV Liceum Ogólnokształcące imienia Hanki Sawickiej w Kielcach. Po nim wybrał kapłańską drogę. Najpierw był nowicjat w Ząbkowicach Śląskich, a później seminarium. W Kowali nadal mieszka jego siostra. - A dwóch żonatych braci mieszka w Morawicy - są to Jan i Józef. W sumie było nas siedmioro. Pierwszy brat nie żyje, została nas szóstka. Czterech braci i dwie siostry. I tak Pan Bóg podzielił pół na pół. Trójka ma rodziny, a trójka poświęciła się Panu Bogu - mówił nam z uśmiechem ksiądz Krzysztof Wojda, brat nowego arcybiskupa, który jest proboszczem w parafii Zesłania Ducha Świętego w Otwocku. Ich starsza siostra jest w Zgromadzeniu Sióstr Elżbietanek Cieszyńskich.