Ks. Mirosław Kalinowski: Dzięki Bogu, umrzemy
- Nie niszczmy od razu wszystkiego po bliskiej osobie, nie wyrzucajmy zdjęć i ubrań. Niech przypominają miłe chwile - mówi ks. prof. Mirosław Kalinowski
Śmierć w hospicjum to codzienność.
Bywają dni, kiedy hospicjum działa jak zwykły oddział szpitalny, przez kilka dni nikt nie umiera. Ale kiedy jednego dnia umiera dziewięć osób, jak to było niedawno, to już wiemy, że hospicjum to niezwykły oddział medyczny, wymagający również wsparcia psychologicznego, socjalnego i duchowego. Praktyka wskazuje, że pobyt osoby umierającej w hospicjum stacjonarnym przy ul. Bernardyńskiej trwa około 14 dni, natomiast nasza opieka w domu - około 40 dni. Jest to wyraźny sygnał, że chory odczuwa większą chęć życia i wolę walki z chorobą w domu rodzinnym niż w takim czy innym ośrodku opieki. I to potwierdza starą prawdę, że wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu.
Czego oczekują takie osoby?
Towarzyszenia, obecności bez limitowania czasu, bez pośpiechu, bez bawienia się telefonem, spoglądania w okno i innych niewerbalnych sygnałów wyrażających zniecierpliwienie czy znużenie sytuacją. Obecność przy łóżku chorego daje niezastąpione uczucie człowiekowi umierającemu, że jest akceptowany i kochany. Medycyna informuje nas, że nawet w stanie nieprzytomności praca mózgu nie ustaje, narząd słuchu działa, a więc nasza obecność jest odczuwana przez umierającą osobę i daje jej poczucie serdecznej bliskości. Każdy kapłan ma świadomość tego, udzielając rozgrzeszenia nawet dwie godziny po ustaniu akcji serca.
Pogodzenie się ze śmiercią jest trudne dla umierającego, ale także i dla rodziny.
Towarzyszenie osobie umierającej to szczególny czas dla obu stron. Niewątpliwie z punktu widzenia najbliższych to czas oswajania się z dramatem odejścia, to niejako dojrzewanie do rozstania z bliskim. Ale jest to też czas wymiany duchowych dóbr, wypowiadania ważnych słów, które jak bezcenny skarb chcemy zachować w pamięci. W sytuacji ostatecznego rozstania dokonujemy oceny naszej życiowej hierarchii wartości, by stwierdzić, czy wszystko jest na właściwym miejscu i we właściwej kolejności.
Jak przygotować się do śmierci?
Obserwacja i badania naukowe potwierdzają, że dokonuje się to na dwóch płaszczyznach: nadprzyrodzonej i doczesnej. Pierwsza dotyczy dojrzałego życia religijnego, ufnej wiary w tego, który jest Panem życia i śmierci. Drugi obszar dotyczy prawidłowych relacji międzyludzkich, przyjaznego kontaktu z bliskimi. Im wyższy stopień dojrzałości religijnej i pozytywnych relacji, tym łatwiejsza akceptacja procesu odchodzenia. Z moją mamą praktycznie nie rozmawiałem o śmierci w ogóle. Chyba miesiąc przed odejściem powiedziała do mnie: „Wiesz, już nie chciałabym się obudzić, już jestem gotowa”.
Do śmierci przygotowujemy się przez całe życie?
Jestem tego pewien, że dobrze przeżyte życie ma wpływ na nasze ostatnie chwile. Nawet, gdy zbłądziliśmy po drodze naszego życia, to jest zawsze czas duchowego uporządkowania. Okres odchodzenia jest takim niepowtarzalnym czasem. Przez wieki człowiek oswajał się ze śmiercią, ludzie umierali w domu, tam odbywał się cały rytuał pogrzebowy. Obecnie ponad 80 proc. osób umiera poza miejscem zamieszkania, w różnych placówkach zdrowotnych i opiekuńczych. W tej pustce kończącej życie powstaje reakcja onieśmielenia, coś trzyma nas za gardło, nie wiemy, jak się odezwać, jak się zachować wobec tajemnicy odchodzenia człowieka. Boimy się umierania i śmierci w konfrontacji z własnym życiem, widzimy, ile można by w nim poprawić, chcemy mieć jeszcze szansę poprawy, np. mniej narzekać, mniej demonstrować swoje zniecierpliwienie.
Zauważyłam, że ksiądz unika słowa śmierć. Mówi raczej o odchodzeniu, przejściu.
Śmierć kojarzy się z wydarzeniem finalnym, końcem pewnego czasu. Zakopujemy człowieka i go już nie ma wśród nas. Ale dla chrześcijanina to tylko część prawdy. Jej druga część to Dom Ojca, czyli jest to przejście z życia ziemskiego do życia wiecznego. Umieranie może doprowadzić do rozpaczy człowieka i jego najbliższych. Ale człowiek umierający w perspektywie przejścia otrzymuje wystarczająco mocy z wysoka, aby jego serce się nie trwożyło.
Kiedyś ludzie bardzo praktycznie oswajali się ze śmiercią za życia.
Tak, w wielu miejscach w Polsce i nie tylko, w szafach przygotowane są ubrania na uroczystości pogrzebowe, wydrukowane modlitewniki i śpiewniki pogrzebowe. Moja mama miała przez prawie 20 lat przygotowane ubranie na swój pogrzeb. Częściej myślało się o umieraniu i śmierci. Coraz rzadziej widzimy na ulicach miast kondukty żałobne, ciało zmarłego bardzo rzadko przebywa w domu rodzinnym. Zamykane trumny ograniczają możliwość pożegnania ze zmarłym. W niektórych regionach Polski, np. na Lubelszczyźnie, ludzie już za życia posiadają swoje grobowce z widniejącym na nim imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia, a brakuje tylko dnia śmierci. W zasadzie przed czym mamy się bronić? Najpewniejszą rzeczą na tym świecie jest to, że umrzemy.
A jak właściwie przeżyć żałobę?
To szczególny okres w życiu człowieka. Nie niszczmy od razu wszystkiego po zmarłym, nie wyrzucajmy zdjęć i ubrań. Niech będą one z nami, niech przypominają miłe chwile wspólnych przeżyć. Dobrze i intensywnie przeżyty okres po odejściu kochanej osoby może trwać nawet do dwóch lat, a pamięć o zmarłych - szczególnie w modlitwie - nie powinna nas opuszczać nigdy. A poza tym trzeba być blisko osób sobie przyjaznych, podejmować codzienne obowiązki, unikać izolowania się od swojego środowiska. Błędne strategie to ucieczka w przesadny aktywizm, nieustanne zakupy, pogoń za dużymi skupiskami ludzkimi.
Mam wrażenie, że naszą rozmowę można podsumować słowami: „Dzięki Bogu, umrzemy”.
Tak, dzięki Bogu, umrzemy. I życzmy sobie, by to nastąpiło w otoczeniu osób najbliższych, bo to jest doświadczenie potrzebne dla wszystkich.
Ks. prof. Mirosław Kalinowski
Urodził się w 1962 r. w Szczytnie. W 1987 r. z rąk Jana Pawła II przyjął w Lublinie święcenia kapłańskie. Wykłada na Wydziale Teologii na KUL.
Od marca 2016 r. jest prezesem Hospicjum Dobrego Samarytanina w Lublinie.