Krzysztof Sarzała, szef CIK: W pracy często spotykam się z przemocą wobec dzieci [ROZMOWA]
Z Krzysztofem Sarzałą, koordynatorem Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, szefem CIK w Gdańsku, rozmawia Dorota Abramowicz.
Zszokowała Pana informacja o matce ze Starogardu Gdańskiego, która przypalała papierosami małe dzieci?
Z przykrością muszę powiedzieć, że nie jestem zszokowany. W pracy często spotykam się z przemocą wobec dzieci. Od stycznia tego roku, gdy zaczęła działać Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, zarówno do niej, jak i do Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku i filii PIK w Starogardzie zgłaszane są liczne przypadki krzywdzenia dzieci.
Tylko że przeważnie sprawcami są mężczyźni...
Mamy do czynienia z kryzysem tożsamości kobiecej. Od kobiet oczekuje się bardzo wiele - wychowywania dzieci, prowadzenia domu, bycia piękną i przynoszenia pieniędzy. Wiele pań wobec tych wymagań „odpada”, lądując na marginesie. Rodzina ze Starogardu, niewykształcona, z problemami finansowymi, od dawna była objęta pomocą społeczną, żyjąc na granicy wydolności. Co oczywiście w żadnym wypadku nie usprawiedliwia zachowania matki. Przy czym rodzina otrzymywała świadczenia MOPS, ale - jak widać - nie przyniosło to natychmiastowych rezultatów w postaci zatrzymania przemocy.
Gdzie tkwi błąd?
Powinno się rozdzielać świadczenia finansowe od czystej pracy socjalnej. Mówiąc w skrócie - inny pracownik daje pieniądze, inny przygląda się rodzinie, sprawdza, jak dzieci są pielęgnowane w domu, czy zabezpieczane są ich potrzeby, czy nie są krzywdzone. Być może model ten nie jest stosowany w Starogardzie Gdańskim. Choć trzeba przyznać, że to ostatecznie pracownik socjalny - po dłuższym czasie - zauważył, że matka znęca się psychicznie i fizycznie nad dziećmi. Wreszcie ktoś otrzeźwiał i przerwał dramat dzieci.
Czy istniała szansa na natychmiastową reakcję?
Oczywiście, że tak. Tym bardziej że w domu było troje dzieci, więc wcześniej zapewne było dziesiątki okazji, by zauważyć zło i na nie zareagować. Kierując się tak zwanym dobrem dziecka, pracownik socjalny może na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy natychmiast podjąć działania, nie czekając na postanowienie sądu. Wchodzi do domu, widzi, że dziecko jest zaniedbane, niedożywione, nieszczepione, bite, więc dzwoni na policję i odbiera dziecko. Oczywiście na chwilę, by sąd przyjrzał się sytuacji i zadecydował, czy dziecko może wrócić, czy ma trafić do pieczy zastępczej.
A potem politycy krzyczą, że zabiera się dzieci z powodu biedy.
Bzdurą jest mówienie, że w Polsce dzieci są odbierane z powodu biedy. Nikt nie ma wilczego apetytu na cudze dzieci, zwłaszcza że miejsc w pieczy zastępczej jest jak na lekarstwo. Jednak powtarzanie tej bzdury może sprawić, że pracownikowi socjalnemu czy policjantowi zadrży ręka, gdy zobaczy krzywdę dziecka. Ubolewam, że obecny klimat polityczny nie sprzyja racjonalnym działaniom. Do tej pory mówiliśmy, że dziecka nie należy bić, że przemoc jest zła. Doszło jednak do rozluźnienia dotychczasowych zasad, odchodzi się od działań na rzecz przeciwdziałania przemocy. Coraz częściej słyszymy, że ten klaps nie jest taki zły. Osłabia to siłę przekazu organizacji walczących z przemocą i niszczy dorobek ostatnich lat. Gdyby w przypadku Starogardu Gdańskiego wcześniej zareagowano, można byłoby inaczej zakończyć tę opowieść. Pomóc matce i dzieciom, obejmując rodzinę nadzorem, wsparciem asystenta rodzinnego, psychologa. Zamierzamy więc, jako fundacja, utworzyć na Kociewiu nowoczesny ośrodek z prawdziwego zdarzenia, wzorowany na Child Advocacy Center, gdzie interdyscyplinarnie różni specjaliści pracują na rzecz prewencyjnej ochrony dziecka, pomagając rodzicom w ich problemach i interweniując, kiedy trzeba. Planujemy, że już 1 czerwca przyszłego roku będziemy mogli otworzyć Centrum Pomocy Dzieciom w Starogardzie Gdańskim.