Krzeszowice: BMW na ulicy Ogrodowej
Za próbę zabójstwa przy użyciu samochodu Sąd Okręgowy w Krakowie skazał 26-letniego Dawida U. na 8 lat pozbawienia wolności. Nie uznał tego zdarzenia za wypadek drogowy, czego domagał się oskarżony
Tuż po godzinie 6 rano Aneta B. spieszyła się na mszę, ale przed dojściem do furty kościoła zwróciła uwagę na BMW, które pojawiło się na ul. Ogrodowej. Widziała, że kierowca zatrzymał się tuż przed nią i podjął rozmowę z trzema chłopakami na chodniku, do których krzyknął: chodźcie tu, gdzie nie ma kamer... Wymachiwał przy tym metalową rurką.
Prowokował zwłaszcza Piotra G., wołając: chodźcie na sztolnie. W Krzeszowicach wszyscy wiedzą, że to plac oddalony ze 2 km od tej ulicy. Dobre miejsce do ustawki i wymiany poglądów przy użyciu pięści.
Niczym na corridzie
Kierowcy nie zadowoliła odpowiedź zaczepionych, bo odjechał na koniec ulicy, zawrócił z piskiem opon i zaczął rozpędzać samochód na prostym odcinku.
Aneta B. zauważyła, że na jezdnię wszedł Piotr G. i także nie krył agresji. Zdjął podkoszulek, rozłożył go szeroko w rękach niczym torreador i ruszył środkiem ulicy w kierunku pędzącego pojazdu.
Kobieta miała wrażenie, że akcja w centrum miasteczka przypomina raczej hiszpańską corridę, ale zamiast wściekłego byka naprzeciwko młodego mężczyzny był kierowca w BMW, który zachowywał się jak dzikie zwierzę.
Nacisnął pedał gazu i rozpędzonym pojazdem uderzył w pieszego, który pofrunął w powietrze jak szmaciana lalka i nieprzytomny upadł 10 metrów dalej. BMW zniknęło za rogiem, a kierowca nawet nie zwolnił, by sprawdzić, co się stało z potrąconym przez niego człowiekiem.
Aneta B. kwadrans później pomodliła się za niego w kościele. Następnego dnia dowiedziała się, że jednak przeżył zderzenie z autem. Aneta B. była koronnym, bezpośrednim świadkiem zajścia, które drobiazgowo przeanalizował najpierw prokurator, potem krakowski sąd.
Zdaniem śledczych to nie był żaden wypadek drogowy, ale próba zabójstwa przy użyciu samochodu. Takie sprawy zdarzają się rzadko, wymiar sprawiedliwości raczej skłania się do przyjęcia, że auto w wyjątkowych przypadkach można uznać za narzędzie zbrodni.
W polskich realiach do uśmiercenia drugiej osoby i dokonania zabójstwa zwykle używa się noża lub siekiery. BMW w tym kontekście to dość oryginalny sposób popełnienia najcięższego z przestępstw, za które grozi dożywocie. Wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym może zakończyć się skazaniem na 8 lat więzienia, czyli karą, od której zaczyna się odpowiedzialność karna za zabójstwo.
W rękach prokuratora była więc decyzja, jaki zarzut postawić kierowcy w tej konkretnej sprawie. Ostatecznie wybrał surowszą kwalifikację prawną.
Sprawca i jego ofiara
Dwaj bohaterowie tej historii: sprawca i ofiara znali się z widzenia i już ta okoliczność wskazywała, że trudno tu mówić o wypadku.
Skoro nie byli sobie obcy, to może między nimi był konflikt, jakaś zadra, niechęć lub niezdrowa rywalizacja? Im głębiej prokurator drążył tę sprawę, tym bardziej upewniał się, że spotkanie obu panów nie było przypadkowe.
Stan pokrzywdzonego nie wyglądał najlepiej. Przeżył potrącenie, ale skutki dla jego zdrowia były opłakane: złamane obie kości podudzi, pęknięty nos, kość oczodołu i stłuczony mózg. To był skutek uderzenia głową w przednią szybę pojazdu.
Fizyczne obrażenia dzięki lekarzom udało się jakoś zniwelować. Z czasem mężczyzna w miarę wyzdrowiał, podjął rehabilitację, samodzielnie jadł, poruszał się na wózku, mówił.
Gorsze okazały się skutki w sferze psychiki, bo stracił pamięć na temat ostatnich 10 lat swego życia. Nie pamiętał też przebiegu tragicznego zdarzenia, po prostu pustka, czarna dziura, nic. Prokuratorowi nie pomógł w dojściu do prawdy.
Kierowcę BMW policja zatrzymała cztery godziny po zajściu. Był pijany, w chwili przybycia funkcjonariuszy sączył alkohol ze znajomym, Sebastianem M., który nie uwierzył, gdy kolega mu się przyznał, że „potrącił jakiegoś faceta”. Trzeci z biesiadników, Krzysztof K., nie zabierał głosu. Nie zdradził się słowem, że podczas najechania na człowieka na Ogrodowej siedział na fotelu pasażera tuż obok kierowcy, czyli Dawida U.
Kryminalna przeszłość
26-latek mieszkał w Tenczynku z ojcem, który po śmierci żony udostępnił mu dom. Utrzymywał syna i płacił alimenty na wnuczkę, bo Dawid U. nie wywiązywał się z tego obowiązku wobec córki.
Jako stolarz dorabiał na budowach, a po godzinach robił jakieś szemrane interesy. Tu i tam plotkowano, że zajmuje się narkotykami. Gdy ktoś szepnął coś na ten temat policji, Dawid U. winą za to obarczał Mariusza K., właściciela miejscowej restauracji Eldorado, lub ludzi z jego otoczenia.
Wśród znajomych Mariusza K. był właśnie Piotr G.
Po zdarzeniu na Ogrodowej pokrzywdzony nie był w stanie przypomnieć sobie, że wieczór przed zajściem spotkał się z Dawidem U. w okolicach lokalu Eldorado. Doszło do scysji między Mariuszem K. i Dawidem U., który był prowokacyjny, zaczepny i dążył do bójki, ale w końcu około północy salwował się ucieczką, bo przeciwnicy mieli przewagę liczebną. Wśród ścigających go był i Piotr G.
O 6.00 rano Dawid U. dotarł do domu i usiadł za kółkiem BMW, należącego do jego ojca, kwadrans później był już na ul. Ogrodowej. Rozpoznał Piotra G. i dwóch jego kolegów.
Potem na przesłuchaniu nie przyznał się do próby zabójstwa Piotra G. Opowiadał, że to był wypadek drogowy. Twierdził, że pokrzywdzony stał na chodniku i zatoczył się na jezdnię. Próbował go ominąć, wykonał gwałtowny skręt w lewo, ale nie zdołał uniknąć zderzenia.
- Żałuję tego, co się stało. Nie chciałem najechać na Piotra G. - mówił oskarżony. Dodał, że w tamtej chwili trzeźwy kierował autem i wypił alkohol dopiero po zajściu.
Pokrzywdzonego znał z widzenia, ale nie miał z nim konfliktu. Przekonywał, że to Piotr G. i jego koledzy byli prowokacyjni i agresywni tamtego ranka. To samo mówił pasażer BMW, Krzysztof K.
Bezstronną relację z przebiegu zdarzeń podała, zdaniem sądu, jedynie świadek Aneta B.
Kierowca winny próby zabójstwa
W sprawie zajścia wypowiedział się biegły od rekonstrukcji wypadków i stwierdził, że Dawid U. na odcinku 75 m rozpędził pojazd do około 50 km na godzinę i przy takiej prędkości nie miał szans na uniknięcie potrącenia Piotra G. Gdy kierowca zaczął manewr skrętu w lewo, 20 metrów od po-krzywdzonego, to siła bezwładności auta była zbyt duża, by zmienić tor jego jazdy. Skręt Dawid U. wykonał na granicy przyczepności kół pojazdu.
Wóz był jak głaz, który poruszał się z niszczącą siłą i którego nie można już było zatrzymać lub zmienić kierunek przemieszczania. Zdaniem eksperta stan auta nie przyczynił się do zajścia, wóz był sprawny i wina leżała wyłącznie po stronie kierowcy.
Dawid U. za swój czyn odpowiadał w warunkach recydywy. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał go na 8 lat więzienia za próbę zabójstwa i zapłatę pokrzywdzonemu 20 tys. zł za krzywdy. Wyrok jest prawomocny.