Krzesła, fotele, miejsce na buty i miłość od podłogi aż po sufit
Beata i Wojciech Winter prowadzą rodzinny dom dziecka, a Julita i Gustaw Dylawerscy są zawodową rodziną zastępczą. Tak, tak, zawodową...
- Jak wygląda nasze życie? Fajnie! – mówi Beata Winter. - Dzieci traktujemy jak swoje. W wakacje w wielu domach dzieci wstają późno. Tak samo jest i u nas. O, właśnie wstało kolejne dziecko – słyszymy po 10.00 od Wojciecha Wintera, męża pani Beaty. W śródmieściu Gorzowa prowadzą rodzinny dom dziecka.
Zaczęło się w szkole
- Ja od zawsze byłam emocjonalnie związana z domem dziecka. Gdy sama chodziłam do
podstawówki, w Polsce były takie czasy, że nie było ubrań, zabawek. Mając osiem lat, organizowałam więc zbiórki rzeczy dla dzieci. Pomagałam też w domu dziecka. Przewijałam maluszki. Mąż to widział. I pewnego dnia, gdy już nasze biologiczne dzieci podrosły, mąż mówi do mnie: zaczniemy robić to, o czym zawsze marzysz. Tak powstał nasz rodzinny dom dziecka. Pokazujemy dzieciom, że nie są tak beznadziejne, jak ktoś im wcześniej mówił – opowiada pani Barbara. Dla swoich podopiecznych jest „ciocią”, a jej mąż - „wujkiem”.
Widać, że to rodzina
To, że dzieciaki obdarzane są przez Winterów miłością, widać gołym okiem. Prowadzony przez nich rodzinny dom dziecka ma ponad 300 mkw. I już od wejścia czuć w nim rodzinną atmosferę. Do tego mnóstwo kanap, foteli, krzeseł... Nic dziwnego, Winterowie sami są rodzicami dwójki dzieci, a w rodzinnym domu dziecka mają jeszcze trójkę chłopców i pięć dziewcząt w wieku 9-19 lat. No i do każdego z nich mogą tu w każdej chwili przyjść koleżanki i koledzy.
- Dzieci wiedzą, że ktoś inny może mieć akurat gościa, więc przed wejściem do pokoju pukają – mówi pan Wojciech.
Wiele krzeseł i leżaków stoi też na podwórku przed domem. Oczywiście nie brakuje tu placu zabaw. A że jest lato, to także basenu.
Dzieciaki dostają kieszonkowe. Jest więc jak w każdym normalnym domu. No, z małym wyjątkiem. Mebel, na którym poustawiane są buty domowników, jest znacznie wyższy niż w wielu innych domach - od podłogi po sufit. No, a gdy wszyscy jadą na wycieczkę, to jeden samochód nie wystarczy. Za to by wybrać się na żużel, rodzina nie musi kupować biletów.- Stal Gorzów regularnie o nas pamięta - mówi pan Wojciech.
Rodzicami zastępczymi są też Julita i Gustaw Dylawerscy, gorzowianie. - Ja zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Mamy biologiczną córkę, która dziś ma 14 lat. Staraliśmy się o kolejne dziecko. W pewnym momencie pojawił się mój chrześniak, dla którego staliśmy się rodziną spokrewnioną. Czułam się bardziej spełniona, ale staraliśmy się o kolejne dziecko. Gdy się nie pojawiało, zaproponowałam mężowi, byśmy stworzyli rodzinę zastępczą. Ja już miałam za sobą szkolenia, później przeszedł je mąż i czekaliśmy na to, co się wydarzy. Pokój dla kolejnego dziecka był przygotowany. Trafiły do nas dwie dziewczynki – opowiada pani Julita, która zanim „zawodowo” zaczęła opiekować się dziećmi, pracowała w wojewódzkim urzędzie pracy.
Chętnych zawsze za mało
Jednak takich rodzin jak państwo Winter i Dylawerscy w Gorzowie (i nie tylko w Gorzowie) wciąż jest za mało.
- Borykamy się z brakiem kandydatów na rodziny zastępcze. Raz szukamy miejsca nawet dla czworga rodzeństwa, innym razem dla noworodka – mówi Aneta Czerniawska, kierownik zespołu do spraw pieczy zastępczej Gorzowskiego Centrum Pomocy Rodzinie. Właśnie szuka ono chętnych, którzy chcieliby stworzyć dom dzieciom w potrzebie. We wrześniu ruszy szkolenie dla chętnych.
Żeby zostać rodzicem zastępczym, nie można być oczywiście pozbawionym władzy rodzicielskiej, nie można być karanym. Trzeba też przejść badania psychologiczne i mieć zaświadczenie o dobrym stanie zdrowia.
Myślicie o tym, żeby stworzyć rodzinę zastępczą? Telefonujcie pod numer 506 355 132 lub odwiedźcie zespół ds. pieczy zastępczej w Gorzowie przy ul. Puszkina 3.