Krystyna Prońko: Mam więcej farta, niż mi się wydaje
Z Krystyną Prońko, wokalistką, kompozytorką i pedagogiem rozmawiamy o nowej płycie, Poznaniu i o tym co ją interesuje w muzyce.
Już we wtorek na koncercie w ramach „Głos Rock Festiwalu” w poznańskim klubie Blue Note razem ze Sławkiem Wierzcholskim będzie Pani promowała waszą wspólną, nową płytę „Samotna kolacja”. Skąd pomysł na nagranie płyty w duecie?
Pomysł zrodził się z propozycji jaką Sławek mi złożył, a ja ją przyjęłam w ubiegłym roku. Posłuchawszy tego repertuaru, który dostałam do sprawdzenia doszłam do wniosku, że było by fajnie gdyby się zrobiło całą płytę Autor muzyki do do prawie wszystkich piosenek , Robert Obcowski i Sławek Wierzcholski zgodzili się na to więc mogę powiedzieć, że ich namówiłam, aby z trzech piosenek zrobić całą płytę i ja jestem bardzo zadowolona. Ta płyta mi się podoba choć to może głupio brzmi.
Duety są modne, a to nie jest Pani pierwsza płyta. Wcześniej kilkanaście lat temu był krążek „Firma Ja i Ty”.
Kilkanaście? Parędziesiąt. Po raz pierwszy‚ moje duety z lat 1975 -1990 , materiał zrobiony z nagrań radiowych , ukazał się na płycie w latach 80. Wydały tę płytę LP- Polskie Nagrania.
Jak Pani wspomina tamtą płytę?
Ona była tak jak ta teraz. Raczej wyjątkiem niż tym, co się w muzyce nagrywało stale. Pan mówi, że duety są modne. Ja myślę, że niekoniecznie, bo każdy z wokalistów idzie w swoją stronę. Od czasu do czasu ktoś w duecie chętnie zaśpiewa, ale żeby się tak na stałe związać to niekoniecznie. Zresztą ta sytuacja z naszą płytą wniknęła teraz zupełnie przypadkowo. Sławek nie nastawiał się na całą płytę. Ja też najpierw musiałam się przekonać, że to ma jakiś sens, a ponieważ spodobał mi się repertuar to po prostu tak poszło. Duety są z jednej strony modne, ale za wielu takich płyt z duetami nie ma.
Przyjeżdża Pani do Poznania. Właściwie do swojego Poznania, bo przecież tutaj na początku lat 70. Pani była zakotwiczona. Tu Pani pracowała, działała twórczo. Jak Pani wspomina tamte czasy?
To prawda. Działałam w Estradzie Poznańskiej. To były dobre czasy. Zresztą teraz też są dobre. Ja nie mogę narzekać. Ja mam chyba więcej fartu, niż mi się wydaje przez cały czas. Bo nie uważam, aby któryś z etapów w mojej pracy był zły. Każdy mi coś przyniósł. Nawet te gorsze okresy też były pożyteczne. Ja mam naprawdę prze szczęśliwy życiorys, ten artystyczny…
Jaka muzyka jest Pani najbliższa jazz , blues czy ambitny pop, a może jeszcze coś innego?
Gatunkowo bym tego nie nazwała, bo to nie chodzi o gatunek… Nie mam ulubionego gatunku, bo w muzyce szukam brzmienia, siły przekazu i ładunku emocjonalnego, to są rzeczy, które są dla mnie najważniejsze, tego od muzyki oczekuję.
Kiedyś powiedziała mi Pani, że lubi big bandy. Czy nadal tak jest?
Lubię i sporo koncertów gram z big bandami, mam przygotowany taki program. Z niektórymi z tych big bandów gram często raz. Tak było kiedyś i tak pozostało. Te big bandy zaczęły się u mnie wcześnie, bo zanim poszłam na studia do Katowic. Na początku mojej pracy miałam taką sytuacje, ze zaproponowano mi koncerty z big bandem radiowym. To mógł być rok 1973, 1974, a może 1975. Pamiętam, że było kilka takich koncertów i je jakoś dobrze zapamiętałam. A na studiach był po prostu przedmiot „big band”, na który chodziłam. Byłam czołową wokalistką big bandu Akademickiego na mojej uczelni w Katowicach, a potem to już wszystko szło tak siłą rzeczy. Z przyzwyczajenia. I tak jest do tej pory.
Studiowała Pani w Katowicach, ale była też tam Pani wykładowcą. Czego wymagała Pani od swoich studentów?
Przede wszystkim talentu. Katowice to jedna sprawa. Z tej uczelni zwolnił mnie stan wojenny. Po prostu mnie wyrzucono. A potem od roku 2000 do 2010 pracowałam na Uniwersytecie im. Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Na Wydziale Artystycznym w Instytucie Muzyki. Tam też wymagałam talentu. Różnica jednak była taka, że o ile adepci w Katowicach byli utalentowani to ci w Lublinie byli czasami utalentowani. I to mnie zniechęciło do dalszego bycia nauczycielem akademickim.
Dzisiaj w Poznaniu na Akademii Muzycznej też istnieje Katedra Jazzu, którą kieruje prof. Krzysztof Przybyłowicz...
Owszem, kilka lat temu też miałam przyjemność zaśpiewania z tym big bandem z Poznania. Prowadził go wtedy Andrzej Zubek.
Ukończyła Pani niedawno 70 lat. Czy czuje się Pani artystką na muzycznej emeryturze, bo z tego co widzę to chyba nie?
Wprost przeciwnie. Strasznie dużo mam różnych pomysłów, pracy nagraniowej, pracy związanej z porządkowaniem mojego archiwum. Od jakiegoś czasu sama je porządkuję. Trzeba to wszystko jakoś poukładać. Wybrać najlepsze rzeczy i coś z tym dalej próbować robić, bo to są materiały, które mogą być wykorzystane w różny sposób. Naprawdę jest tego strasznie dużo i pożera ogromną ilość czasu. Wszystkiego muszę posłuchać. Wszystko obejrzeć.
Jest w tej chwili płyta ze Sławkiem Wierzcholskim, a kiedy będzie nowa płyta solowa Krystyny Prońko?
Może nawet jeszcze pod koniec tego roku albo na początku przyszłego…
Co to będzie?
Jesteśmy w trakcie nagrywania i to dość zaawansowanego. Zresztą a propos związków z Poznaniem sekcję nagrywaliśmy w jednym z poznańskich studiów i bardzo jestem zadowolona, że tam trafiliśmy.
Czy po tylu latach obecności na estradzie czuje się Pani artystką spełnioną?
Ja się cały czas spełniam. Każde moje działanie służy mojemu spełnieniu się. Nie mam w każdym razie jakiejś niechęci, że już coś się przedawniło zużyło. Ciągle widzę przed sobą perspektywę. Mało tego ciągle pojawiają się pomysły artystyczne. Natomiast jedna rzecz mi przeszkadza. Ja jestem już po prostu zmęczona. Organizm jest zmęczony. Muszę więcej odpoczywać i więcej dbać o sprawy związane z kondycją. Ale to jest do ogarnięcia tylko też wymaga czasu . Rozciągnąć się go nie da, ale próbuję się w tym wszystkim zmieścić
Jak Pani dba o kondycję?
Chodzę na siłownię. Staram się mieć dużo ruchu i być wyspana. Choć z wypoczynkiem to różnie, zmęczenie fizyczne mnie dopada, ale głowę mam świeżą.
Jest Pani artystką doświadczoną, obecną na rynku od lat. Jakie ma Pani przesłanie dla tych młodych wykonawców, którym wydaje się, że teraz kiedy granice są otwarte szybko można zrobić światową karierę. Wystarczy tylko śpiewać po angielsku.
To jest trudne, ale można to zrobić. Tylko trzeba być zdeterninowanym i zamieszkać w kraju, w którym chce się robić karierę . Nauczyć się języka, zarobić dużo pieniędzy, albo znaleźć sponsorów. Proste. Wszystko można. Tylko o wszystkim zadecyduje determinacja. Czy się uda czy nie? Aby zaistnieli Urszula Dudziak z Michałem Urbaniakiem opuścili Polskę. Trafili na jakiś kontakt, na człowieka, który im pomógł, bo się zajmował promowaniem działań artystycznych jakie oni prowadzili. I dzięki temu zaistnieli na rynku światowym. Podobna sytuacja jest z Basią Trzetrzelewską, która wyjechała z paszportem do USA na koncerty z Perfektem dla Polonii i nie wróciła do Polski. Wtedy się po prostu uciekało. Teraz można wyjechać gdy się dostanie wizę do USA , do Anglii wizy nie potrzebujemy ( na razie ). I to nie chodzi o to co się gra czy co się śpiewa. Chodzi jakość tego co się robi i przede wszystkim o kontakt z odpowiednimi ludźmi Jeśli się szuka to się znajduje.
Podobnie jest z Jurkiem Grunwaldem, który sprzedaje setki tysięcy płyt na Dalekim Wschodzie.
Na przykład, choć tego akurat nie wiedziałam.