Krótka historia transakcji w komisie. Ku przestrodze

Czytaj dalej
Fot. Lech Klimek
Lech Klimek

Krótka historia transakcji w komisie. Ku przestrodze

Lech Klimek

Krzysztof Czerwień, mieszkaniec Libuszy koło Gorlic, kupił samochód. W komisie. Szybko okazało się, że iveco jest zajęte przez komornika i - co więcej - pochodzi z kradzieży!

- To były trzy lata walki, włóczenia się po sądach, a potem przesiadywania pod drzwiami komornika - opowiada mężczyzna. - Wszystko po to, by odzyskać pieniądze za samochód, którego nigdy nie miałem. Musiałem wyręczać policję i wcielać się w detektywa, a potem jeszcze pomagać komornikowi, żeby wyegzekwował dług. Gdyby ktoś mi to opowiedział, nie uwierzyłbym...

Niefortunny zakup

W 2013 roku kupił w komisie samochód dostawczy - białe iveco 35v11, wyprodukowane na przełomie 2001 i 2002 roku. Wydał 10 tys. złotych. To była okazja, bo jego wartość rynkowa była wówczas wyższa, o dwa, może trzy tysiące złotych.

- Prowadzę zakład stolarski. Do klienta trzeba mebel zawieźć, więc szukałem transportowego auta. W końcu natknąłem się na ogłoszenie umieszczone na prowadzonej przez komis z Łańcuta giełdzie internetowej - mówi Krzysztof. - Wyglądało atrakcyjnie, na dodatek było ponoć bezwypadkowe. Nie zastanawiałem się długo. Trzeba było tylko pojechać po nie na Podkarpacie - opowiada.

Na miejscu spotkał się z właścicielem komisu.

- Sprawiał wrażenie sympatycznego gościa, który siedzi w tej branży od lat. Wzbudzał zaufanie - wspomina mieszkaniec Libuszy.

Spisali umowę, Krzysztof odebrał dokumenty, poza kartą pojazdu, której nie było. To jednak nie obudziło jego czujności, bo sprzedawca wydał też oświadczenie, że auto kupił bez niej.

O tym, że wpadł w tarapaty, Krzysztof Czerwień dowiedział się niedługo potem. Oszustwo wyszło na jaw w trakcie rozmowy telefonicznej z urzędniczką wydziału komunikacji w Rzeszowie, gdzie nowy właściciel dostawczaka chciał ustalić, jak wyrobić brakujący dokument, czyli zagubioną kartę pojazdu.

- Gdy podałem markę auta, numer rejestracyjny i numer WIN, pani szybko odnalazła samochód w bazie. Okazało się, że nie dość, że samochód jest zajęty przez komornika, to jeszcze figuruje jako skradziony - tłumaczy. - Nogi się pode mną ugięły. Byłem bezradny i zły sam na siebie, że dałem się tak wpuścić w maliny - mówi.

Sprawę zaraz zgłosił na policję i złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia oszustwa. W efekcie auto znalazło się na policyjnym parkingu, a jemu - poza papierami - nie zostało nic.

Właściciel komisu samochodowego nie poczuwał się do obowiązku zwrotu pieniędzy.

- Sprzedał mi kradzione auto, ale twierdził, że o tym nie wiedział. Dla mnie to oczywiste - chciał mnie oszukać i to mu się udało. Policja nie zrobiła nic, by tego dowieść. Kiedyś bulwersowałem się, gdy ktoś mówił, że prawo chroni przestępców. Teraz sam w to wierzę - mówi z goryczą.

Sądowa batalia

Sprawę na miejscu umorzono, bo podkarpacka policja prowadziła już postępowanie karne dotyczące kradzieży iveco, które kupił Czerwień. Ten broni złożyć nie miał zamiaru i poszedł do sądu. Chciał na drodze cywilnej dojść swoich praw.

Proces odbył się przed Sądem Rejonowym w Łańcucie. Nie trwał długo, już na trzeciej rozprawie zapadł wyrok nakazujący sprzedawcy zwrot pieniędzy.

- Do tego dochodziły jeszcze odsetki i koszty sądowe - opowiada pan Krzysztof. - W sumie uzbierało się tego blisko 20 tysięcy złotych.

Odzyskaniem pieniędzy miał zająć się komornik, bo niestety okazało się, że sprzedawca jakoś nagle stracił wszystko, co miał. Mieszkańcowi Libuszy pomógł jednak przypadek.

- Jechałem kiedyś przez Łańcut i nagle zobaczyłem przy drodze kilka samochodów wystawionych na sprzedaż - opowiada brat Krzysztofa, Kazimierz. - Jakie było moje zaskoczenie, gdy po numerach telefonów i nazwie firmy umieszczonej na tablicy zorientowałem się, że wystawił je człowiek, który był winien bratu pieniądze. Nie zastanawiając się, zrobiłem kilka zdjęć i zawiadomiłem komornika - relacjonuje.

Ten wraz z policyjną obstawą trafił pod wskazany adres.

- Gdy pojawili się mundurowi, dotarł tam również nasz dłużnik - dopowiada pan Kazimierz.

Mężczyzna przyjechał drogim samochodem, który natychmiast został zajęty na poczet długu. Krzysztof Czerwień był prawie pewien, że zajęcie takiego wozu pozwoli komornikowi szybko go sprzedać, a on wreszcie odzyska swoje pieniądze.

- To były trzy lata walki, włóczenia się po sądach, a potem przesiadywania pod drzwiami komornika - opowiada mężczyzna.

- Ale facet świetnie się krył, bo auto, którym jeździł, formalnie należało do jego syna... - kręci głową.

Po kilku dniach do Krzysztofa zadzwoniła kobieta, która, jak przekonywała, chciała zlecić mu wykonanie szafy. Mieli spotkać się w jego firmie w Libuszy.

Jakie było zaskoczenie pana Krzysztofa, gdy w drzwiach stanęła żona dłużnika i on sam. Jak się okazało, przyjechał z propozycją ugody i 10 tysiącami złotych w kieszeni. - Oczywiście nie zgodziłem się na taki układ - wyjaśnia mężczyzna. - Potem zaczęło się straszenie, że jak się nie zgodzę, to nie dostanę nic.

Kilka dni później Czerwień dostał kolejną, trochę wyższą propozycję, na nią też nie przystał. - Ostatecznie zaproponował mi 17 tysięcy złotych, czyli cenę auta i odsetki - komentuje Czerwień. - Nie odzyskałem wszystkich należnych mi pieniędzy, ale już dość miałem użerania się i czekania. Wszystko trwało przecież ponad trzy lata - wskazuje.

To niejedyny przypadek

Nie można generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka z etykietą „oszuści”, ale przed zakupem samochodu, zwłaszcza z ogłoszenia w internecie, warto sprawdzić, czy to, co deklaruje sprzedawca, potwierdza się w rzeczywistości.

- Wystarczy odpisać numer WIN albo numer silnika. Przyjść z nim do komendy policji i poprosić o sprawdzenie, czy samochód nie został zgłoszony jako kradziony. Wystarczy podpisać oświadczenie, że jest się zainteresowanym kupnem, podać miejsce, gdzie auto się znajduje. Auto zostanie „prześwietlone”, nie tylko w Polsce, ale na całym terytorium strefy Schengen - mówi Grzegorz Szczepanek, rzecznik prasowy policji w Gorlicach.

Lech Klimek

W gorlickim oddziale Gazety Krakowskiej pracuję od 2013 roku. To, co w tej pracy jest najważniejsze to kontakt z ludźmi i opisywanie spraw, które są dla nich ważne. Moja uwaga skupia się na wszystkim, co dobre na terenie naszego powiatu. Oglądanie i opisywanie przemian, jakie zachodzą w naszym otoczeniu to fascynujące zajęcie. Praca w niewielkiej lokalnej redakcji to konieczność zajmowania się wszystkimi aspektami życia. Tu nie ma szans na specjalizację, trzeba być uniwersalnym.


poniżej kilka przykładów tej uniwersalności


 https://gazetakrakowska.pl/majowka-w-regietowie-przez-dwa-dni-jezdzcy-startowali-na-sciezce-huculskiej-i-w-skokach-przez-przeszkody-byly-tez-zawody-w/ar/c1-16355875


https://gazetakrakowska.pl/biecz-za-nami-pierwszy-dzien-kromer-festival-biecz-to-byla-prawdziwa-uczta-muzyczna-a-salami-koncertowymi-byly-bieckie-koscioly/ar/c13-16537459


https://gazetakrakowska.pl/w-rocznice-likwidacji-getta-w-gorlicach-odslonieto-niezwykly-pomnik-sidur-przechodniow-zdjecia/ar/c1-15763314


https://gazetakrakowska.pl/mamy-najbogatsza-gmine-w-wojewodztwie-w-pierwszej-dziesiatce-sa-jeszcze-dwie-inne/ar/c1-15760898


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.