Marcin Kędzierski

Kroniki zwykłego człowieka. Rekonstrukcja nie odbuduje Kościoła

Kroniki zwykłego człowieka. Rekonstrukcja nie odbuduje Kościoła
Marcin Kędzierski

Wraz ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi we Francji wraca temat katedry Notre Dame. Dla wszystkich jest już oczywiste, że zapowiedź prezydenta Emmanuela Macrona o odbudowie świątyni do 2024 roku jest niemożliwa do zrealizowania. Pojawia się jednak mnóstwo pytań, w jakim kierunku ta odbudowa powinna przebiegać. Czy katedra, będąca kulturowym znakiem chrześcijańskiego dziedzictwa Francji, w zsekularyzowanym społeczeństwie ma bardziej spełniać funkcje religijne, czy jednak narodowo-symboliczne lub po prostu muzealno-turystyczne.

Opowieść ta wbrew pozorom nie dotyczy wyłącznie Francji. Polska doświadcza dynamicznej sekularyzacji i nie jest wykluczone, że za 30 lat sporo kościołów, zwłaszcza w największych miastach, za sprawą malejącej liczby katolików, a co za tym idzie i księży, będzie już tylko znakiem historii. Z tą różnicą, że wiele z nich nie ma 800-letniej historii i trudno je będzie uznać za zabytki, co w kontekście ograniczonej miejskiej przestrzeni będzie prowokować pytania o to, co z nimi zrobić. Zresztą jakąś namiastką takiego zjawiska był spór o losy kościoła p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP na krakowskiej Wesołej, który po przeniesieniu Szpitala Uniwersyteckiego przejęło miasto.

Co warte uwagi, w obronie sakralnej funkcji tej świątyni/budynku, podobnie jak w przypadku katedry Notre Dame, stanęli wierni związani z nurtem tradycjonalistycznym. Niezależnie od oceny tej konkretnej sytuacji należy zauważyć, że coraz powszechniejszą odpowiedzią katolików na trendy sekularyzacyjne jest właśnie chęć powrotu do tradycji i jej obrona, a nawet wzmocnienie tego, co było – i to zarówno w wymiarze religijnym, jak i kulturowym. Zachowanie materialnego dziedzictwa chrześcijaństwa jawi się z tej perspektywy jako najważniejsze zadanie Kościoła. Zresztą ten nurt tradycyjno-rekonstrukcyjny jest silnie obecny także w retoryce partii rządzącej.

Nie trzeba być jednak psychologiem, aby zauważyć, że taka strategia może sprzyjać umacnianiu się mentalności oblężonej twierdzy, a tym samym pojawianiu się coraz silniejszych resentymentów, które bynajmniej nie ułatwią Kościołowi misji głoszenia Ewangelii w świecie. Oczywiście zawsze można usłyszeć argument, że chrześcijanie mają być znakiem sprzeciwu i nie są z tego świata, ale jednocześnie są oni wezwani do wychodzenia i szerzenia Dobrej Nowiny o zbawieniu. Dlatego jako chrześcijanie nie mamy innego wyjścia, jak szukać sposobów dotarcia do świata, który niewątpliwie jest wobec współczesnego Kościoła coraz bardziej wrogi.

Kilkanaście miesięcy temu szerokim echem odbił się tekst o końcu katolickiego imaginarium, w którym próbowałem pokazać, jak bardzo świat przestał nas rozumieć. Dziś jednak coraz bardziej wydaje mi się, że problem ten nie ma wyłącznie charakteru zewnętrznego. Wierzę bowiem, że Ewangelia jest „żywa i skuteczna”, ale to oznacza, że może to nasz model Kościoła przestał być „ewangeliczny”, skoro na naszych oczach wymiera.

Zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności tego stwierdzenia, ale jako katolicy musimy sobie chyba na poważnie takie pytanie postawić. Usilne trzymanie się znaków przeszłości i koncentracja wyłącznie na obronie chrześcijańskiego dziedzictwa raczej nie pomogą nam przezwyciężyć kryzysu, który paradoksalnie może być dla Kościoła szansą. Nie zmarnujmy jej.

Marcin Kędzierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.