Kroniki zwykłego człowieka. Pierwszokomunijne hipokryzje
Dzień Dziecka oficjalnie zakończył miesiąc, kiedy za sprawą Pierwszych Komunii życie społeczne w Polsce kręci się wokół dzieci. Instytucja majowych celebracji jest jedną z największych osobliwości, która wywraca do góry nogami naszą rzeczywistość. Oto bowiem w sekularyzującym się społeczeństwie, gdzie coraz więcej kobiet rezygnuje nawet z białej sukienki i teatru ślubu kościelnego, Pierwsza Komunia pozostaje bastionem kulturowego katolicyzmu. Wierzysz czy nie wierzysz, dziecko do Komunii posłać trzeba, i już. Choćby dlatego, że jak nie pójdzie, będzie mu przykro, że koleżanki i koledzy zgarnęli prezenty, a ono nie. A jaki rodzic by chciał, żeby jego dziecku było przykro?
Skoro jednak kolejny pierwszokomunijny cykl za nami, chciałbym się podzielić jedną obserwacją. Komunie są świetnym przykładem „zblatowania” dwóch religii: katolicyzmu i kapitalizmu. Kościół idealnie wyczuł, że ten paradoksalny sojusz będzie skutecznie hamował proces kulturowej sekularyzacji, a jednocześnie podtrzymywał klerykalną hierarchię władzy. Przedziwne są chwile, gdy rodzice muszą skakać wokół księdza, prosić, przepraszać, dziękować, aby ten dopuścił ich dzieci do uczestnictwa w zbawczym misterium. Mowy wygłaszane podczas mszy pierwszokomunijnych są niczym wzorzec z Sevres hipokryzji. Ale to niezbędna cena, którą rodzice muszą zapłacić, aby ich dzieci mogły doświadczyć owoców konsumpcji – i tej duchowej, i tej materialnej.
Kapitalizm z kolei dwoi się i troi, by wykorzystać tę idealną okazję. Idealną, bo Pierwsza Komunia wypełnia lukę między czekoladowymi zajączkami a billboardami z modelkami w strojach kąpielowych, które zalały właśnie nasze ulice. Podobnie jak w przypadku zajączków czy bikini, trzeba się też postarać, by oferta była coraz bardziej atrakcyjna. W końcu kto z nas lubi nudę? Tegoroczną nowością były komunijne „piniaty” – papierowe kule wypełnione cukierkami z napisem IHS, które „komuniści” okładali kijami. Cudowna transgresja. „Hosanna” przechodząca w „ukrzyżuj Go”. I choć czasem pojawiają się głosy, że hierarchiczny Kościół i kapitalizm są w sporze, tak naprawdę ma on charakter dialektyczny i umacnia obydwie jego strony. Nawet jeśli czujemy, że to wszystko jest absurdalne, dla świętego spokoju wielu z nas poddaje się rytuałowi.
Niestety ofiarą tego rytuału są dzieci, które podobno mają być w centrum. To one są bowiem wpychane w logikę konsumpcjonizmu. To one są świadkami hipokryzji i symbolicznej przemocy ze strony wielu księży czy sióstr zakonnych. To one wreszcie są „upupiane” całym pierwszokomunijnym, infantylnym sztafażem, który nijak nie odpowiada wrażliwości 10-latka.
Drugą ofiarą jest sam Jezus. Niby wszystko kręci się wokół Niego, ale tak naprawdę zostaje On bardzo często zepchnięty do roli niezbędnego, ale jednak pretekstu.
Na szczęście jest coraz więcej miejsc, gdzie rodzice z jeszcze nie-szkolnymi dziećmi przygotowują się do Pierwszej Komunii, która odbywa się bez pompy, bez tysięcy prób, bez odgrywania przedstawienia, bez hipokryzji próśb i podziękowań, bez prezentów (poza symboliczną pamiątką). Gdzie w centrum jest Jezus i dzieci, które do niego przychodzą. Nie wierzę, że Kościół tak łatwo odpuści rozpasane celebracje. Zachęcam jednak wszystkich wierzących rodziców, aby szukać alternatywy. Zapewniam, że warto.