20 lat temu na ekrany polskich kin wszedł film „Niewidoczni”. Opisywał on świat imigrantów zarobkowych w Londynie. Abstrahując od samej fabuły, moją uwagę zwrócił zwłaszcza sposób, w jaki ukazano „obcych”. Co prawda poruszali się oni po tych samych ulicach i przebywali w tych samych budynkach, ale można było odnieść wrażenie, że inni mieszkańcy brytyjskiej stolicy ich nie zauważają. Jakby imigranci byli faktycznie niewidoczni.
W Polsce według różnych szacunków przebywa już prawie trzy miliony Ukraińców. Mniej więcej połowa z nich przyjechała do nas w ostatniej dekadzie, druga połowa to uchodźcy, którzy przybyli do nas po wybuchu wojny. Ta pierwsza grupa jest nam już dość dobrze znana – żyją i pracują obok nas. Mnie jednak bardzo ciekawi ta druga. Tym bardziej, że jedynie niewielka część wojennych uciekinierów pracuje lub trafiła do szkół. Reszta jest… no właśnie, niewidoczna. Może spotykamy ich na ulicach czy w miejskiej komunikacji, ale w zasadzie niewiele o nich wiemy.
Problem w tym, że także państwo nie za wiele o nich wie. W pierwszej fazie kryzysu, za sprawą głównie administracji samorządowej, pomogło im znaleźć dach nad głową w domach polskich rodzin. Nieco później nadało im numer PESEL – stąd choćby wiemy, że jest ich ponad milion. Odnoszę jednak wrażenie, że państwo robi wszystko, aby więcej nie wiedzieć. Co z oczu, to i z serca. Mamy tyle problemów na głowie, że lepiej nie dopytywać, co się z tymi ludźmi dzieje. Bo wyjdzie, że trzeba coś robić, a zasobów nie ma. Zwłaszcza w samorządach, które finansowo już przeżywają trudne chwile, a po obniżce stawki PIT do 12% zaczną w wielu miejscach głodować.
Bardzo przypomina mi to problem z edukacją zdalną w pandemii. Rząd wysłał dzieci do domów, przekazując do nauczycieli i rodziców komunikat „radźcie sobie”. A potem przez kilka ładnych miesięcy w zasadzie udawał, że wszystko jest ogarnięte. Z identycznym mechanizmem mamy do czynienia obecnie. Co prawda polskie rodziny goszczące uchodźców z Ukrainy mają zagwarantowane wsparcie finansowe, oczywiście o ile ich goście nie wyjechali wcześniej nie uzyskawszy numeru PESEL, bo wtedy pieniądze się nie należą...
Pieniądze to jednak nie wszystko. Wiele polskich rodzin potrzebuje dziś wsparcia psychologicznego. Można bowiem gościć obcych ludzi przez kilka dni, ale kiedy z tych kilku dni robią się dwa miesiące, i na dodatek nie widać perspektywy końca, sytuacja robi się znacznie trudniejsza. Z pewnością będą tacy, którzy bez wsparcia z zewnątrz w końcu swoim gościom podziękują i ich wyproszą. Będzie to w pełni zrozumiała i usprawiedliwiona reakcja.
Ale będą i tacy, którzy nie będą chcieli wysłać ich na bruk, pogłębiając tylko poczucie wzajemnej traumy.
Trzeba sobie zatem powiedzieć wprost – nie możemy dalej udawać, że problem zniknął. Polskie rodziny, które nieraz heroicznym wysiłkiem przyjęły uchodźców, potrzebują dziś rotacji. Przejęcia pałeczki w tej sztafecie przez kogoś innego – instytucje publiczne, organizacje pozarządowe, może firmy. Ale to się nie wydarzy bez koordynacji ze strony państwa. Dlatego rząd musi skończyć ze strategią „niewidocznych”. A jednocześnie zrozumieć, że bez wsparcia samorządów realnie nie będzie komu tej pałeczki przejąć.