Królestwo i jego rycerze
Zofia Posmysz jest krucha jak porcelana. Patrząc na nią ma się wrażenie, że trzeba bardzo uważać, bo przez nieuwagę jednym słowem można ją porysować. Kiedy jednak zaczyna mówić, już wiem, że to tylko pozory, że pod delikatną skórą kryje się niebywale mocna kobieta.
Potwierdza to lektura „Królestwa za mgłą”, książki, która powinna być lekturą obowiązkową nie tylko dla czytelników zainteresowanych literaturą obozową.
Nie ukrywam, że po wywiad-rzekę przeprowadzony przez Michała Wójcika sięgnęłam przede wszystkim ze względu na to, iż jego bohaterka jest autorką „Pasażerki” - powieści zekranizowanej przed laty przez Andrzeja Munka. Doskonale pamiętałam z tego niedokończonego filmu Aleksandrę Śląską.
Aktorka zagrała w nim Lizę, oprawczynię z Auschwitz, która wiele lat po wojnie na wycieczkowym statku spotyka swoją ofiarę Martę. Wracają wspomnienia z przeszłości, obozowe sceny, o których do tej pory nie opowiadała nawet mężowi.
Filmowa Liza istniała naprawdę. Była nią SS-Aufseherin Anneliese Franz, która w swoisty sposób opiekowała się w obozie Zofią Posmysz. Zrobiła ją kimś w rodzaju swojej sekretarki, zapewniając tak ważną w tej okrutnej rzeczywistości pracę pod dachem i nieco lepsze jedzenie.
Prowadziła z nią swego rodzaju grę, którą młodziutka dziewczyna podjęła, wiedząc, że jest to dla niej szansa na przetrwanie. Franz nie była sympatyczną panią, tylko okrutną esesmanką, która przynajmniej raz wzięła udział w selekcji na rampie, co jest udokumentowane.
Jednym ruchem ręki skazywała tam ludzi na śmierć, pokazując, kto ma iść do gazu, a kto będzie mógł jeszcze chwilę pożyć. Mimo tego Zofia Posmysz twierdzi, że i tak, gdyby doszło do procesu, stanęłaby po stronie świadków obrony. Bo dzięki Franz przeżyła obóz.
Trzeba mieć mocne nerwy, żeby wytrzymać realistyczne opisy tego, co działo się w Auschwitz. Zofia Posmysz nie szczędzi ich Michałowi Wójcikowi, opowiadając o tym, jak sama, zanim poznała swoją „opiekunkę”, była na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego.
Opisy brudu i smrodu, jaki panował w kobiecym baraku, do którego trafiła po przyjeździe do obozu, sprawiają, że trudno w nocy zasnąć. Jak z sennego koszmaru są tu opisy scen bicia więźniarek, które miały świadomość tego, że kiedy raz zostały uderzone, nie mają szansy na przetrwanie. Nawet jeden cios piętnował je, sprawiając, że oprawcy, mający zwyczaj kończyć swoje dzieło, prędzej czy później i tak do nich wracali.
Nie bez powodu obozowa przyjaciółka pani Zofii nazwała ich Rycerzami Trupiej Czaszki, którzy razem z ujadającymi psami pilnowali swojego Królestwa. To Królestwo leżało w strefie mgieł i opadów. A nawet produkowało swoją własną mgłę, dzięki kominom, z których wychodził gryzący gardło dym.
Można o nim przeczytać nie tylko w wywiadzie Michała Wójcika, ale także we wznowionej właśnie przez Znak powieści Zofii Posmysz „Wakacje nad Adriatykiem”, po którą na pewno sięgnę.