W rządzonej przez komunistów Polsce nie było miejsca na kapitalistyczne „przeżytki” w rodzaju wolnego rynku. 2 czerwca 1947 r. sejm przyjął ustawę o zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym, będącą – jak przekonywano – ważnym krokiem w budowie „ojczyzny bez wyzysku”. „Paskarze i szabrownicy – do obozu pracy”, wtórowała posłom oficjalna prasa. Już sama nazwa tego aktu prawnego, piętnująca „nadmierny zysk”, nie zapowiadała niczego dobrego dla osób zajmujących się tą dziedziną życia. Trzy lata po utworzeniu pierwszego komunistycznego rządu handlarze znaleźli się na celowniku władzy. Działania, które wtedy podjęto przyczyniły się do upadku prywatnej inicjatywy i niezależnej spółdzielczości.
Walkę z przedsiębiorcami toczono wbrew obietnicom złożonym w Manifeście Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. W dokumencie programowym polskich komunistów zapisano przecież, że państwo będzie wspierało aktywność prywatną, a znienawidzone niemieckie zakazy, które krępowały działalność gospodarczą i obrót handlowy, zostaną zniesione. Budowniczowie socjalizmu byli w stanie obiecać wszystko, żeby tylko zdobyć i utrzymać władzę. W rzeczywistości – zgodnie zresztą z marksistowsko-leninowską ideologią – zamierzano wprowadzić państwową (czytaj partyjną) kontrolę nad obrotem handlowym na każdym etapie produkcji i sprzedaży dóbr. Aby do tego doszło, należało najpierw wyeliminować wrogów związanych ze „starym porządkiem”.
„Obszarnicy”, „kartelowi baronowie”, „prywaciarze”…
Po wprowadzeniu reformy rolnej 6 września 1944 r. radykalnie zmieniono stosunek własnościowy na wsi. Oddano wówczas w ręce chłopów tysiące gospodarstw rolnych znajdujących się dotychczas w posiadaniu ziemian. 3 stycznia 1946 r. Krajowa Rada Narodowa uchwaliła ustawę o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej. Władza zajmowała bez odszkodowań własność poniemiecką oraz – za stosunkowo niewielkim odszkodowaniem – odbierała prywatne przedsiębiorstwa. Po wyeliminowaniu z obrotu gospodarczego ziemian i przemysłowców przyszła kolej na handlarzy. Choć walkę z pozapaństwową inicjatywą gospodarczą toczono od pierwszych tygodni funkcjonowania nowej władzy, to zintensyfikowano ją w roku następnym.
Na posiedzeniu Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej z 13–14 kwietnia 1947 r. członek rządzącego triumwiratu – obok Bolesława Bieruta i Jakuba Bermana – Hilary Minc powiedział, że komunistyczna władza powinna upaństwowić rynek. Zdaniem ówczesnego ministra przemysłu i handlu zbyt duża część dochodów przemysłu państwowego była przechwytywana przez „prywaciarzy”. W kolejnych miesiącach podejmowano zatem różnorodne działania, aby zmienić ten stan rzeczy. 2 czerwca 1947 r. sejm uchwalił trzy ustawy: w sprawie zwalczania drożyzny, o obywatelskich komisjach podatkowych i lustratorach społecznych oraz o zezwoleniach na prowadzenie przedsiębiorstw handlowych i budowlanych. Z kolei rok później przyjęto ważną ustawę o spółdzielniach. Zmiany te miały nie tylko czynić zadość panującej ideologii, ale także skanalizować niezadowolenie społeczne związane z ówczesną sytuacją gospodarczo-polityczną. Chodziło o to, żeby wskazać winnych złej sytuacji na rynku i problemów aprowizacyjnych.
Pod hasłem walki z „drożyzną” wprowadzano administracyjne i fiskalne ograniczenia wolnego handlu. Inwigilowano przedsiębiorców, ustanowiono koncesje na działalność gospodarczą oraz powołano Biuro Cen określające odgórnie wysokość maksymalnej marży. W tych zmaganiach istotną rolę odegrała istniejąca już od 1945 r. Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym oraz powoływane przez rady narodowe społeczne komisje kontroli cen. Były to pozasądowe ogniwa komunistycznego aparatu represji, które miały na celu zastraszenie ludności. Krakowska delegatura komisji specjalnej w samym tylko roku 1948 sporządziła ponad 5 tys. protokołów karnych. Zdarzało się, że podczas przesłuchań stosowano wobec oskarżonych tortury: bicie, łamanie rąk, wybijanie zębów.
Komisje miały prawo sprawdzania nieuczciwych kupców oraz nakładania wysokich kar za handlowanie poza oficjalnym obiegiem. Prasa publikowała zdjęcia zamkniętych sklepów z wywieszoną na drzwiach informacją: „Właściciel ukarany za uprawianie lichwy”. Towarami, które pod koniec lat czterdziestych uznano za najczęstszy przedmiot spekulacji, były: mięso, tłuszcze, cukier, sól, drożdże, tekstylia, skóra, obuwie, mydło i zapałki. W szczególności ścigano za pobieranie tzw. nadmiernych cen, brak rachunków i cenników za towary oraz gromadzenie i ukrywanie produktów, zwłaszcza tych deficytowych.
… „paskarze”, „spekulanci”, „szabrownicy”…
Wszystkim, którzy obchodzili ustanowione przepisy grożono wysokimi grzywnami, osadzeniem w obozach pracy przymusowej oraz karami do pięciu lat więzienia. Zdarzało się nawet, że karano kupujących. Do obozu pracy – i to na dwanaście miesięcy – trafić można było np. za kupno kilkunastu opakowań jaj, ponieważ komisja uznała to za działanie spekulacyjne powodujące zwyżkę cen.
Nic dziwnego, że „bitwa o handel” szybko przyniosła oczekiwany przez władzę efekt w postaci spadku liczby prywatnych przedsiębiorców. Powstałą w ten sposób lukę wypełniły kontrolowane przez władzę Państwowe Domy Towarowe działające w handlu detalicznym oraz instytucje spółdzielcze, z Centralnym Związkiem Spółdzielczym na czele, które przejęły handel hurtowy.
Działaniom administracyjno-karnym towarzyszyła zmasowana kampania propagandowa. Wszystkich tych, którzy próbowali handlować poza państwowym obiegiem traktowano jako spekulantów. Władysław Gomułka, opisując tego wroga Polski „ludowej”, powiedział, że jest on „najbardziej drapieżny, antynarodowy i aspołeczny. Rzuca się bowiem tylko tam, gdzie widzi dla siebie największe źródła zysków”. „Paskarzy” oskarżano o zawyżanie cen ponad wszelką miarę, bogacenie się kosztem pozostałej części społeczeństwa oraz związek z innymi przeciwnikami władzy. W pierwszym numerze „Gazety Krakowskiej” z 1949 r. przytoczono wypowiedź z zebrania wiejskiego, że ci wrogowie w dalszym ciągu „wyzyskują, a w wolnych chwilach jeżdżą malowanymi powozami, jak niegdyś dziedzic”.
Stalinowska prasa szeroko rozpisywała się o procesach przeciwko osobom zajmującym się handlem, piętnując ich z imienia i nazwiska. W „Dzienniku Polskim” napisano w 1950 r., że za „popieranie elementów kapitalistycznych ze szkodą dla gospodarki uspołecznionej” młynarz Dionizy Grześkowiak został skazany na 13 lat więzienia. Często w tego rodzaju przekazach informowano, że „spekulant” wolał zniszczyć towar niż oddać go państwu: „charakterystyczne jest, że podczas rewizji Kautorosiński mięso i szynki powyrzucał z beczek na ziemię, by do rąk władz dostały się zawalone piaskiem”, informowano w prasowym organie PPR.
Również w przekazach Polskiej Kroniki Filmowej pokazywano twarze „wyzyskiwaczy”. W 1951 r. przedstawiono rodzinę oskarżoną o nielegalny handel mięsem. Ujęcia kobiety zakrywającej twarz przed kamerą okraszono agresywnym komentarzem lektora: „Nie chowaj twarzy! Wiemy jak się nazywasz, wiemy kim jesteś. Twoje nazwisko: Wysocka. Jesteś wrogiem klasowym!”. O zmaganiach z handlarzami informowano w wielu publikacjach propagandowych nie tylko doby stalinizmu: „z frontu walki ze spekulacją”, „walka z drożyzną daje wyniki”, „ofensywa na spekulantów”. Łapanki na tych rzekomych wrogów trwały do końca istnienia PRL. Nie mogło być inaczej skoro komunistyczne państwo de facto przez cały okres swojego trwania borykało się z brakami na rynku...
Komunistyczne kolejki do „niczego”
Centralizacja gospodarki i ograniczanie mechanizmów wolnorynkowych były ważnymi przyczynami, które doprowadzały do kryzysów gospodarczych w PRL. W socjalistycznej gospodarce produkty były reglamentowane, ceny wysokie, a ich podwyżki miały wpływ na wszechwładnych do niedawna sekretarzy partii, obalając niekiedy ich rządy.
Przekonali się o tym Edward Ochab w 1956 r., Władysław Gomułka w 1970 r., czy Edward Gierek dziesięć lat później. Nie zmieniło to faktu, że obywatele PRL spędzali w kolejkach długie godziny, próbując kupić produkty pierwszej potrzeby: od przetworów mięsnych, cukru, czy mydła, po papier toaletowy. Najczęściej jednak odchodzili z kwitkiem. Tę sytuację genialnie sparodiował Kabaret Dudek w skeczu z lat siedemdziesiątych: w tych kolejkach „do niczego” można było co najwyżej wybrać kolejkę, w której się stało.
Zmurszałe rusztowanie pod budowę tej gospodarki niedoboru ustawiono siedemdziesiąt pięć lat temu, kiedy komunistyczna władza postanowiła wyeliminować z obrotu gospodarczego prywatną inicjatywę.