Koszykarze Stelmetu BC Zielona Góra po zdobyciu tytułu mistrza Polski
Po końcowym gwizdku sędziego porozmawialiśmy z naszymi bohaterami. Zobaczcie co świeżo upieczeni mistrzowie Polski mieli do powiedzenia.
Adam Hrycaniuk
Ostatni mecz był jak cały sezon. Też pan tak to widział?
- Tak. Był to niezły dreszczowiec. Zafundowaliśmy kibicom nie lada rollecoaster. Zaczęliśmy bardzo słabo. W pierwszej połowie przegrywaliśmy prawie 20 punktami. Zdołaliśmy odrobić dużą stratę, także to cieszy nas jeszcze bardziej. Cały czas wierzyliśmy, że mamy sporo czasu na dogonienie rywala. Wzięliśmy się do roboty i wykonaliśmy kawał dobrej pracy.
Kibice szczególnie ponieśli was w końcówce?
- Od samego początku wspaniale nas wspierali, ale my nie mogliśmy się jakoś odblokować. Toruń grał na bardzo dobrej skuteczności. Strasznie ciężko było nam cokolwiek zrobić. Obrona funkcjonowała gorzej. Po zmianie stron postawiliśmy mocniejsze warunki, chłopaki trafiali za trzy jak na zamówienie. Druga połowa była zdecydowanie lepsza niż pierwsza.
Ciężko było odgonić myśli, że puchar jest już na wyciągnięcie ręki, ale do sukcesu jeszcze daleka droga?
- Faktycznie, jak coś jest blisko, to za bardzo się o tym myśli i zapomina o tym, co najważniejsze. Przestrzegaliśmy siebie nawzajem, że spokojnie, przyjdzie czas na świętowanie, podniesienie trofeum. Najpierw musimy zagrać i wygrać czwarty mecz. Takie mieliśmy przesłanie na drugą połowę.
Łukasz Koszarek
Zwycięstwo po tak dramatycznym meczu jestwielką satysfakcją?
- Był to cudowny mecz. Będę sobie chyba podczas wakacji puszczał tą drugą połowę bo nie graliśmy pięknego spotkania, ale walka była naprawdę do końca. Serce nigdy nie opuściło żadnego z zawodników i jesteśmy mistrzami.
W trakcie meczu pojawiały się myśli, że jednak może się nie udać?
- Oczywiście, że tak. Graliśmy w pierwszej połowie bardzo źle. Drugą zaczęliśmy z wielką energią, ale wynik nie chciał drgnąć. Natomiast serce zawsze było i chciało walczyć do końca. Później otrzymaliśmy za to nagrodę. Zbliżyliśmy się na kilka punktów, trafiliśmy kilka rzutów, a później publiczność tak nas poniosła, że nie było szans, abyśmy to wypuścili.
Wygraną wydarliście przede wszystkim ambicją?
- Na pewno. Tylu kibiców przyszło, że nie wybaczyliby nam chyba porażki. Publiczność pomogła nam bardzo i tą siłą woli udało nam się w końcówce zagrać kilka dobrych akcji w obronie.
Złoto smakuje jakoś inaczej niż poprzednie?
- Teraz smakuje bardzo dobrze, ale ciężko powiedzieć czy jakoś inaczej, wyjątkowo. Myślę, że podobnie. Było ciężko wywalczone. W trakcie sezonu mieliśmy trudne momenty, gra nie zawsze się układała, ale pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną i możemy świętować.
Karol Gruszecki
Spodziewaliście się tak trudnego spotkania?
- Można powiedzieć, że to nasza tradycja zaczynać mecze słabo, ale udało się wygrać. Kibice zrobili świetną atmosferę, nie można było sobie wymyślić lepszego scenariusza na zdobycie mistrzostwa.
Jak smakuje kolejny złoty medal w Zielonej Górze?
- Bardzo podobnie jak pierwszy. Mistrzostwo zawsze cieszy. Każdy sezon jest inny. Wygrywanie i kończenie rozgrywek ze zwycięstwem, to najlepsza rzecz, jaka może być.
Byliście faworytem, ale cały sezon nie był dla was najłatwiejszy?
- Zgadza się. Łatwo nie było, ale chyba od początku byliśmy głównym pretendentem do złota. Zrobiliśmy swoje, play-offy zawsze przynoszą więcej emocji, ale u siebie nie daliśmy się pokonać.
Dramaturgia ostatniego meczu w sezonie była taka, jak na finał przystało?
- Dokładnie. Idealna nasza końcówka, ciekawy mecz ze zwrotami akcji, także możemy się tylko cieszyć, że wszystko się dla nas tak dobrze ułożyło.
Przy 18 punktach straty wierzyliście, że można jeszcze ten mecz odwrócić?
- Po zmianie stron wyszliśmy na parkiet bez presji. Przy ewentualnej porażce mieliśmy jeszcze dwa mecze do rozegrania, także nie było specjalnej dramaturgii. Zaczęliśmy walczyć i udało się odwrócić losy tego spotkania.
Trener jakoś specjalnie motywował was w szatni?
- Odpowiednio nas zmotywował, ale każdy z nas wyszedł jeszcze bardziej naładowany i to pomogło.
Filip Matczak
To pana pierwszy tytuł mistrzowski?
Nie. Drugi, a trzeci medal. Poprzednie złoto też zdobyłem ze Stelmetem.
Trener desygnował pana na parkiet w drugiej kwarcie, przy bardzo złym wyniku.Zaskoczenie?
Nie, byłem cały czas gotowy na wyjście na parkiet i walkę. Tyle, że rzeczywiście niełatwo się gra kiedy rzadziej dostaje się okazję, a czasem w ogóle. Jednak trener próbuje, sprawdza dyspozycję zawodników więc trzeba zawsze być gotowym.
Wierzyliście w sukces nawet jak wysoko przegrywaliście?Trzeba i to zawsze. Drużyna takiej klasy jak Stelmet zawsze wierzy, że da radę odwrócić losy meczu. Tak było dziś w przerwie w szatni i było to bardzo widoczne w drugiej połowie, kiedy zaczęliśmy odrabiać straty.
Powrót do Stelmetu to dobry moment w pana karierze?
Tak. Wystarczy wspomnieć choćby o tym, że gdybym został w Asseco sezon skończyłby się dla mnie z końcem kwietnia. Nie miałbym szansy kontynuować gry o dużą stawkę, w zespole w którym się wychowałem. Oczywiście raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. W efekcie wystąpić w meczu o złoto i zdobyć medal. Oczywiście zawsze chciałoby się mieć w tym większy wkład. Ale jest jak jest.
Przy pana powrocie do Stelmetu wspominano, że to inwestycja na przyszłość. Można więc liczyć, że będzie pan więcej grać?
Mam nadzieję. Ten sezon był trudny bo niełatwo wkomponować się w drużynę, tym bardziej że na każdej pozycji byli dobrzy zawodnicy. Jednak wszystko przede mną. Teraz przede mną krótki odpoczynek i już za pięć dni jadę na zgrupowanie kadry B.