Ludzie widzieli cierpienie psa, ale nie reagowali. Podobno w obawie przed jego właścicielem.
To był anonimowy telefon w sprawie złych warunków przetrzymywania psów na jednej z posesji w Bolesławiu. Zgłaszający twierdził, że właściciel owczarków niemieckich rozmnaża je, a szczeniaki sprzedaje.
Konająca suczka
Na miejscu przy niezamieszkanej posesji inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zobaczyli kojec z dwiema budami. W środku były trzy psy. Nie miały pożywienia ani misek z wodą. Właściciela nie było. Nieopodal zauważyno jeszcze jednego psa. Był uwiązany na łańcuchu, leżał na trawie, nie ruszał się. Inspektorzy podeszli bliżej. Widok był wstrząsający. Zobaczyli skrajnie zagłodzoną sukę owczarka niemieckiego, tak słabą, że nawet nie podnosiła pyska. Obsiadły ją muchy, nie miała sił, żeby je odgonić.
Szokujące jest to, że okoliczni mieszkańcy twierdzili, iż zwierzę od dwóch dni leży i w ogóle się nie rusza. Ludzie widzieli cierpienie suni, ale nie reagowali, podobno w obawie przed właścicielem.
Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, inspektorzy podjęli decyzję o natychmiastowym odbiorze konającego czworonoga. Wezwali policję i przedstawicieli gminy. Sprawa skomplikowała się, bo urzędnicy mieli wątpliwości, kto powinien zapłacić za wizytę u lekarza weterynarii, skoro zwierzę nie jest bezdomne.
Przedstawiciele KTOZ nie dali za wygraną. Zgodnie z prawem, w przypadku odbioru zwierzęcia z powodu zagrożenia życia i zdrowia kosztami utrzymania i leczenia gmina obciąża jego właściciela. Ostatecznie suka została przewieziona do lecznicy, z którą gmina ma podpisaną umowę.
- Mieliśmy nadzieję, że wycieńczoną suczkę mimo wszystko uda się uratować. Pojechaliśmy za nią do lecznicy, a kolega zawiózł jej pobraną krew do analizy - mówi Beata Porębska z KTOZ.
Niestety, suczka miał już potwornie zaawansowaną mocznicę, prawie całkowity zanik mięśni, była zagłodzona. Razem z grubym kocem ważyła niecałe osiemnaście kilogramów. To była już agonia, bardzo cierpiała. Lekarz podjął decyzję o eutanazji. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami złożyło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez właściciela suczki i zwróciło się do Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej w Olkuszu o sprawdzenie warunków i kondycji pozostałych psów.
PIW na drugi dzień samodzielnie przeprowadził kontrolę, a inspektorzy KTOZ ustalili, że właściciel zwierząt mieszka w Sułoszowej. Na miejscu zobaczyli kolejne dwa psy. Starszy był uwiązany na metrowym łańcuchu, bez wody i jedzenia, kilka poukładanych pustaków służyło mu za budę. Drugi to jeszcze szczeniak na półtora metrowej uwięzi, bez wody. Na widok człowieka zwierzęta wpadły w panikę. Tym razem inspektorzy złożyli na policji wniosek o ukaranie właściciela i przepadek psów. Podobno gospodarz działki, z której zabrano konającą suczkę, twierdzi, że to nie jego zwierzę i nie ma pojęcia, skąd się tam wzięło.
Ozy przeżył
Zakopiańczyk Ozy miał więcej szczęścia niż suczka z Bolesławia. Mariola Włodarczyk wygrała walkę z czasem, choć oprawcy wydawało się, że wyrok został skutecznie wykonany. No, bo po co komu stary, ślepy pies? Wyrzucisz z samochodu, to nie masz pewności, czy gadzina nie wróci. Wrzucisz do lodowatej rzeki - brzeg kamienisty, stromy, właściwie półtorametrowy mur i będzie po sprawie - pomyślał ten, któremu kundelek zaufał.
Jednak Oziemu śmierć w rzece nie była pisana. Nie utonął, nie umarł z powodu wyziębienia. Do Marioli Włodarczyk z zakopiańskiego inspektoratu Ogólnopolskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zatelefonowała straż miejska. Oszalały ze strachu psiak bronił się.
- Wyjęliśmy go z koryta rzeki na chwytaku. Pół dnia zajęło nam strzyżenie, bo jego sierść to był gigantyczny dred. Niestety, lekarz potwierdził nasze obawy, Ozy nie widzi i wzroku już nie odzyska - mówi Mariola. Potrzebował kilku dni, żeby oswoić nową rzeczywistość, przestrzeń, zapachy, głosy, dotyk ludzkiej dłoni. Był trzymany chyba w jakimś chlewie, bo trawa i spacer to dla niego światy nieznane.
Całym sobą wącha trawę, mógłby tak godzinami chodzić po okolicy. Uwielbia przytulanie i jest bardzo nieszczęśliwy, gdy po spacerze wraca do kojca. Ozy ma osiem, może dziesięć lat. Jest niewielkim pociesznym kundelkiem. Szybko uczy się topografii nowego terenu i bez problemu radzi sobie na spacerach. Już nie przypomina sfilcowanego kłębuszka strachu, nabiera pewności siebie, dzięki postrzyżynom wyprzystojniał, ale kiepsko znosi samotność w boksie. Na przekór wszystkiemu żyje i nie po to, żeby być niczyim, bezdomnym psem. Zima za pasem, czas najwyższy zamienić budę na domowe ciepełko. Prawdziwy dom na stare lata, a w nim człowiek, dobry człowiek. To byłoby coś! Jeśli to może być Wasza wspólna historia, dzwońcie tel. 698-921-128.