Kościelna korporacja, czyli dziwny jest ten świat
Kościół katolicki przeżywa w Polsce swój największy od lat (wieków?) kryzys. I nie jest to tylko kryzys wizerunkowy, jak chciałoby wielu z nas.
To kryzys związany z najgłębszymi wartościami, których ludzie mieniący się uczniami Chrystusa powinni szczególnie przestrzegać. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Słowa te bolą dziś najbardziej, bo kojarzą się z przestępstwami seksualnymi wobec dzieci, a także z ukrywaniem ich oraz przenoszeniem sprawców z parafii do parafii - by nie kłuli w oczy i opamiętali się. To ostatnie w efekcie nie przyniosło u sprawców żadnej refleksji, a jedynie było okazją, by łowić ofiary w nowym miejscu. Kościół i jego hierarchowie przez lata zachowywali się tak, jak korporacja walcząca o swój wizerunek, a nie jak związek ludzi kierujących się wartościami rodem z Nowego Testamentu.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski od dawna grzmiał, że chowanie głowy w piasek w sprawach pedofilii i molestowania młodych kleryków - skończy się dla polskiej wspólnoty katolickiej tragedią. I tak się stało, bo im dłużej milczano, tym więcej ładunku lądowało w tej bombie. Nie dziwmy się więc, że dziś padają największe autorytety religijne, na czele z tymi, którzy wspierali pierwszą „Solidarność”. Książęta Kościoła: Tadeusz Gocłowski, Sławoj Leszek Głódź, Henryk Gulbinowicz, Stanisław Dziwisz, czy też inne legendy jak Henryk Jankowski i Franciszek Cebula. Ręce opadają, gdy się czyta nazwiska tych ludzi, odpowiedzialnych - co najmniej - za ukrywanie sprawców. Co mają myśleć wierni? Jak połączyć chrześcijaństwo z polskim katolicyzmem? Na szczęście jest w Polsce wielu mądrych kapłanów. Na biskupów, z kilkoma wyjątkami, bym nie liczył.