Koronawirusowa wyborcza stypa, czyli dziwny jest ten świat
Obejrzałem w TVP kilka lekcji dla uziemionych koronawirusem uczniów. Myślałem, że internetowy hejt, jaki się na nie wylewa, jest bardziej odzwierciedleniem niechęci do władzy części społeczeństwa niż uczciwą oceną. Myliłem się.
Te lekcje pokazują smutny obraz polskiej szkoły, a jeszcze gorszy - państwowej telewizji. Przy lekcji na temat twórczości Vincenta van Gogha myślałem już tylko o obcięciu sobie ucha...
Jaka edukacja, takie państwo. Takie państwo, jaka służba zdrowia. W tej ostatniej kategorii możemy już liczyć tylko na to, że nadchodzącą w najbliższych tygodniach katastrofę w jakimś stopniu złagodzi kapitan tego dziurawego statku, sensowny minister zdrowia Łukasz Szumowski.
Ale, tak naprawdę, cóż on biedny może zrobić? Nie jest przecież czarodziejem i nie wyciągnie nagle z kapelusza 50 tysięcy medyków. Dalej będziemy mieli 2,4 lekarza na tysiąc mieszkańców, co jest najgorszym wynikiem w UE. Dalej też minister zdrowia będzie otoczony przez tych samych ludzi, co dzisiaj, a więc partyjnych urzędasów, którzy władzy trzymają się zębami i prędzej zatopią cały kraj niż pójdą na jakieś ustępstwa.
Jakże bowiem inaczej można wytłumaczyć fakt upartego dążenia do wyborów niż cynizmem lub szaleństwem? Z dwojga złego wolę wierzyć w to pierwsze, choć w sumie zastanawiam się, jak ktoś o zdrowych zmysłach wyobraża sobie wysyłanie ludzi do lokali wyborczych lub korespondencyjne głosowanie milionów Polaków.
Ja rozumiem, że 10 maja to być może ostatnia szansa na reelekcję Andrzeja Dudy, ale czy naprawdę potrzebujemy prezydenta wybranego na stypie? Czy wizja politycznej anarchii i pogardy połowy Polaków dla głowy państwa jest tego warta?