Koronawirus doprowadzi lotnisko w Poznaniu do bankructwa? "Nasza działalność może być mocno ograniczona"
Kluczową rolę będzie dla nas odgrywał wysoki sezon od drugiej połowy czerwca do września (...) Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, która nie jest zależna od nas, czyli odszkodowania, które musimy płacić okolicznym mieszkańcom z powodu hałasu z lotniska. Tylko w tym roku wypłaciliśmy trzy miliony złotych odszkodowań. Wyroki sądowe dotyczące odszkodowań za hałas mogą nas kompletnie „ściąć z nóg” - mówi Grzegorz Bykowski, wiceprezes poznańskiego lotniska, z którym rozmawiamy o tym, jak Ławica radzi sobie w czasach koronawirusa i jak pandemia może wpłynąć na przyszłość lotniska i liczbę połączeń.
Czy Ławicy może grozić bankructwo, biorąc pod uwagę aktualny całkowity zakaz lotów?
Dzisiaj każda firma działająca w przemyśle transportowym musi liczyć się z utratą płynności finansowej. Największym problemem w obecnej sytuacji jest to, że jako lotnisko mamy dokładnie takie same koszty, jak kilka tygodni temu, a nie mamy żadnych przychodów. Dlatego właśnie najważniejsze jest utrzymanie płynności finansowej do czasu, gdy zaczniemy wracać do normalnego trybu pracy. Zapewne nie będzie to jeszcze taki sam poziom jak przed koronawirusem, ale taki, kiedy będziemy obsługiwać ponownie pasażerów i samoloty. Dużą rolę odgrywa też czas, w którym świat poradzi sobie z tą pandemią. Jeśli niebo będzie „wyłączone” przez np. trzy miesiące, może być tak, że nawet lotniska, które miały ponad 2 mln pasażerów rocznie, mogą mieć problem ze znalezieniem chętnych do podróżowania oraz linii lotniczych, które będą chciały kursować z danego lotniska.
Poznańskie lotnisko posiada jakieś rezerwy na czas takiego kryzysu? Jeśli tak, to na jak długi okres?
Najbliższe kilka lub kilkanaście tygodni przeżyjemy bez większego problemu, ale kluczową rolę będzie dla nas odgrywał wysoki sezon od drugiej połowy czerwca do września. O ile bowiem koszty lotniska są mniej więcej podobne przez 12 miesięcy, o tyle przychody w lipcu czy sierpniu są zazwyczaj dwa razy wyższe niż w sezonie niskim, który jest obecnie. Dlatego tak istotne jest, jak sytuacja będzie wyglądała od drugiej połowy czerwca. Pamiętajmy też, że nasze lotnisko ma jeden z najwyższych w Polsce udziału przewozów czarterowych w całościowym ruchu pasażerskim. Z kolei około 90 procent lotów czarterowych przypada na okres od połowy maja do połowy października. Jeśli tych lotów zabraknie, to nasza sytuacja będzie wyglądała dużo gorzej.
Czy lotnisko jest w stanie przetrwać sezon wysoki, gdyby okazało się, że loty w wakacje nadal będą zawieszone lub znacznie ograniczone?
Oczywiście posiadamy odłożone pieniądze na koncie, ale kluczowy będzie właśnie sezon wysoki. Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, która nie jest zależna od nas, czyli odszkodowania, które musimy płacić okolicznym mieszkańcom z powodu hałasu z lotniska. Tylko w tym roku wypłaciliśmy trzy miliony złotych odszkodowań, a łącznie do tej pory już ponad 90 mln zł. Jest to trzy razy więcej niż wypłaciły wszystkie inne polskie lotniska razem wzięte, wliczając lotnisko w Warszawie. Jeśli nadal będziemy płacili dwa miliony złotych odszkodowań miesięcznie, to pieniądze skończą się szybciej. A dodając do tego założenie, że sezon wakacyjny nie będzie na podobnym poziomie do planowanego, to zaczniemy popadać w duże problemy. To jest paradoks, że problemy nie będą wynikały z trudności związanych z koronawirusem, ale z zupełnie innych kwestii. Gdybyśmy nie musieli płacić takich odszkodowań „za hałas”, to z wielkim trudem, ale poradzilibyśmy sobie nawet pomimo koronawirusa. Jednak wyroki sądowe dotyczące odszkodowań za hałas mogą nas kompletnie „ściąć z nóg”.
Czyli znowu wracamy do pytania o groźbę bankructwa Ławicy...
Lotnisko jest zbyt ważnym elementem infrastruktury społeczno-gospodarczej każdego miasta i regionu, więc nikt nie pozwoli na jego bankructwo. Jednak koszt, który wszyscy będziemy musieli ponieść, żeby ono nie zbankrutowało, może być bardzo wysoki. A to oznacza, że jego działalność może zostać poważnie ograniczona. Odczują to wszyscy mieszkańcy
Wielkopolski, którzy będą mieli ograniczone możliwości. Nawet jeśli miasto i województwo będą chciały udzielić pomocy lotnisku, pod warunkiem, że będzie to prawnie możliwe, może się okazać, że znajdzie się ono na końcu kolejki za szpitalami, instytucjami oświaty, kolejami czy MPK. A w takim przypadku skala działalności lotniska może się tak skrócić, że nie będziemy starali się o pozyskanie nowych linii lotniczych i połączeń, a o przetrwanie. To jest najgorszy scenariusz.
Co w praktyce oznaczałoby dla pasażerów?
Przede wszystkim dużo mniej połączeń lotniczych.
Czytaj też: Bagaż podręczny w Wizz Air i Ryanair: jakie musi mieć wymiary, ile może ważyć, czego nie wolno przewozić
Czy na ten moment wiadomo, jak będzie wyglądała siatka połączeń lotniczych po ponademii koronawirusa i ile z dotychczasowych lotów pozostanie na Ławicy?
W pierwszej kolejności trzeba byłoby zapytać się, które linie lotnicze przetrwają. Na Ławicy głównymi przewoźnikami są Ryanair, Wizz Air, LOT oraz Lufthansa. Ryanair i Wizz Air to firmy, które przeżyją bez przychodów przez bardzo długi czas i one na pewno przetrwają niezależnie czy ten kryzys będzie trwał jeszcze 4 czy 40 tygodni. Lufthansa również posiada bardzo duże oszczędności i da radę, zwłaszcza, że dysponuje swoją flotą. W gorszej sytuacji jest LOT, który posiada sporo samolotów w ramach leasingu. Jednocześnie jest to jednak oczko w głowie rządu, który raczej nie pozwoli mu upaść. Wychodzi na to, że czterej główni przewoźnicy na Ławicy przeżyją.
Ale czy nadal będą jednak oferowali tyle lotów, ile było przed koronawirusem?
Skala ich działalności będzie zależała m.in. od tego czy świat powróci do swojej mobilności sprzed koronawirusa. Osobiście uważam, że nasze życie jest obecnie tak mocno oparte o mobilność, że nie cofniemy się na wcześniejszy etap rozwoju społeczno-gospodarczego. Wierzę, że nie odwrócimy się od podróżowania, choć może ono być inne. W przypadku Wizz Air czy Ryanair dużą rolę będzie odrywała migracja. Osoby, które pracują na stałe za granicą, nadal będą musiały korzystać z lotów. Niewiadomą jest za to turystyka. Nie trudno sobie wyobrazić, że pod dużym znakiem zapytania będą kierunki włoskie i hiszpańskie. Na razie cichym zwycięzcą spośród państw południowych jest Grecja, którą ominęła pierwsza fala koronawirusa i zapewne to ona będzie głównym kierunkiem odwiedzin przez turystów. Wierzymy, że w lipcu turystyka wróci do normy, choć nie na takim poziomie, na którym była planowana pierwotnie. Mamy nadzieję, że do końca maja Europa upora się z koronawirusem i zacznie powracać podróżowanie. Zasadniczą kwestią jest jednak to, czy ludzie będą mieli za co podróżować, a na to nie jesteśmy w stanie dziś odpowiedzieć. Wierzymy jednak, że uda nam się utrzymać dotychczasowe połączenia.
Czy są jakieś szacunki, o ile może spaść liczba pasażerów na Ławicy z powodu koronawirusa?
Na ten moment zakładamy, że nasza działalność może być mniejsza nawet o 50 procent.
Biorąc pod uwagę, że w planach było obsłużenie ok. 2,7 mln pasażerów w 2020 roku, będzie to spora różnica...
Aktualna sytuacja jest zupełnie inna niż to, co planowaliśmy. Jeśli liczba pasażerów spadnie o ok. połowę, a za tym także nasze przychody, to jest to zawsze duży problem. Przygotowujemy się na taki wariant i będziemy chcieli się do niego przygotować operacyjnie i kosztowo na tyle, na ile będzie to możliwe. Te założenia mogą zostać skorygowane, jeśli nastąpi poprawa sytuacji. Dużo będzie zależało od tego, w jakim tempie świat będzie wracał do normy oraz czy ludzie będą mieli powody i możliwości, by latać. Na ten moment bardzo trudno jest coś zaplanować szczegółowo. Branża lotnicza, w tym linie i lotniska będą przygotowane na szybszą odbudowę popytu. Są dostępne samoloty, a załogi czy lotniska też będą czekały w gotowości.
Na czym konkretnie lotnisko traci pieniądze w przypadku braku lotów?
Lotniska czerpią przychody z dwóch źródeł. Pierwsze z nich to przychody wynikające z obsługi samolotów takie jak np. opłata za lądowanie, za parkowanie, za pasażera w odlocie itp. W przypadku Ławicy jest to ok. 50 procent naszych przychodów. Z kolei druga połowa przychodów nie jest bezpośrednio związana z ruchem lotniczym. W tym przypadku chodzi o opłaty za parking dla samochodów, korzystanie z restauracji przez podróżnych czy robione przez nich zakupy na lotnisku itp. Jeśli nie ma pasażerów oraz lotów, to nie mamy przychodów i cały nasz model biznesowy upada.
Jakie są miesięczne koszty funkcjonowania lotniska?
Plan na ten rok zakładał ponad 90 mln zł kosztów. Przy założeniu sezonowości, w miesiącach niższego sezonu koszty wynoszą ok. 5-6 mln zł. Śmiało można powiedzieć, że jeśli w marcu, kwietniu czy maju nie obsłużymy pasażerów, to będziemy do tyłu o minimum 15 mln zł.
A jak wygląda sytuacja z lotami cargo? Czy na tym lotnisko zarabia?
Loty cargo są aktualnie dozwolone i rzeczywiście operują. Są to jedyne rozkładowe loty, które u nas teraz funkcjonują. Jednak przychód z takich lotów jest bardzo mały w stosunku do przewozów pasażerskich. Gdyby lotnisko miało utrzymać się tylko z lotów cargo, to po pierwsze musiałoby być ich znacznie więcej, a po drugie lotnisko sprowadzałoby się do terminala cargo oraz dwóch miejsc parkingowych dla samolotów i drogi startowej. Przychody z lotów cargo to tak naprawdę promil w naszego budżetu, choć dziś bardzo cenny
Czy ceny biletów lotniczych i lotów czarterowych po koronawirusie będą niższe?
Teoretycznie wszystko zależy od tego, jak mocno kryzys dotknie linie lotnicze i biura podróży. Logika podpowiadałaby, że po kryzysie podaż biletów będzie o wiele większa niż popyt, więc bilety lotnicze powinny być tanie, przy założeniu, że linie lotnicze, hotelarze i biura podróży będą chciały jak najszybciej złapać oddech finansowy poprzez „sprzedaż promocyjną”. Jest jednak jedno „ale”. Jeśli kryzys potrwa zbyt długo, to firmy, które będą walczyły o przeżycie, pozostawią tylko najważniejsze i pewne trasy odcinając wszystko, co generuje straty lub niewystarczające zyski. A to zazwyczaj oznacza, że cena np. biletów lotniczych będzie średnia lub średniowysoka a oferta dość ograniczona.
Sprawdź też: Koronawirus: PKP Intercity odwołuje pociągi z Poznania i innych polskich miast za granicę. Jak odzyskać pieniądze?
Czyli w praktyce na razie wiemy niewiele...
Na razie możemy rozpisać wiele różnych scenariuszy, ale nie jesteśmy w stanie wybrać tego, który będzie dotyczył Europy. Mamy nadzieję że będzie to lepsza modyfikacja wariantu chińskiego w cieplejszej porze roku, jaka nas czeka.