Korespondenci wojenni made in Poland
Relacja na żywo dla Wiadomości. Zamach stanu - Kair, jesień 2013 r. Armia strzela do demonstrantów. Na ekranie wysłannik TVP. Mówi, że niewiele mógł się dowiedzieć, bo strzelają, chciano go też okraść i obrzucono samochód kamieniami. Głos mu się łamie. Oczy szklą, bo gdy usłyszał strzały pomyślał o swoim synku Kacperku i teraz go pozdrawia.
Od prawie miesiąca polscy dziennikarze relacjonują wojnę na Ukrainie. Pojechali w hełmach, kamizelkach kuloodpornych i co ważne smartfonem w kieszeni. Zamiast bohaterów wydarzeń, rozmówców, unikalnych informacji, a przede wszystkim tzw. story, bez którego żaden news się nie obroni, poznajemy ich twarze, emocje. Słyszymy wciąż: ja... ja... ja...
Media społecznościowe dostarczają im tlen. O ich odwadze i poświęceniu piszą oni sami, znajomi i przyjaciele, a w końcu (nie tylko) lifestyl’owe media.
I tak możemy się dowiedzieć, że reporter TVN “pokazał na Instagramie filmik, na którym widać, jak jego mała pociecha reaguje, widząc go na ekranie telewizora. Internauci są poruszeni. "Aż łzy lecą" – pisali w komentarzach.” Dziennikarz stoi przecież na tle ruin, a jak czytamy “wraz z operatorem musi spać w schronach, ponieważ znajduje się w strefach, które są nieustannie bombardowane”.
W TVP z kolei jedna z prezenterek połączyła się na wizji z mężem, tym razem w roli korespondenta wojennego w Kijowie. W programie jak czytamy: “doszło do wzruszającej sceny. Ale jeszcze piękniej zabrzmiało to, co małżonkowie wyznali sobie na Instagramie. - Jestem z Ciebie dumna. Kocham. Wracaj bezpiecznie” - napisała załączając zdjęcie kamizelki kuloodpornej męża. “Wrócę, wrócę. Mam do kogo” - zareagował natychmiast mąż.
Autor reportażu w tygodniku “W Sieci” dostarcza nam kolejną porcję wiedzy o tym co dzieje się na Ukrainie. Pisze: “Zostaję gorąco przyjęty. Otrzymuję wszystko. Nawet więcej niż jest mi potrzebne - własny pokój z ciepłą wodą, możliwość wyprania ubrań, gorący posiłek i miejsce na odpoczynek za bezpiecznymi, niemal metrowej grubości ścianami plebanii. Moje przybycie wywołuje poruszenie wśród parafian głównie kobiet.”
Żyć, nie umierać na tej wojnie, można by pomyśleć, tym bardziej, że sypią się lajki na Facebooku, gdzie aż kipi od opowieści o bohaterskich dziennikarzach, z narażeniem życia ratujących dziesiątki uchodźców. “Pierwszy pocisk walnął w miejsce, gdzie chwilę wcześniej byliśmy. Bo widzieli nas. Widzieli cywilny samochód, a każdy cywilny samochód w tym momencie - to dla nich cel.” pisze korespondentka Tygodnika Powszechnego i dodaje: “Jedziemy dalej. Mijamy po drodze tych, którym się nie udało.” Inny multi-korespondent obsługujący jednocześnie telewizję polską i amerykańską, radio, gazety a pewnie i książka z tego będzie, relacjonuje na żywo z Charkowa, że zaraz Rosjanie uderzą. Prowadzący zwraca mu uwagę, że wojska rosyjskie wycofały się już z tamtych rejonów. On nie traci rezonu i przyznaje, że to możliwe, bo tam, gdzie jest nie ma sieci, więc nie mógł tego sprawdzić w Internecie.
Na szczęście są jeszcze tacy reporterzy jak Michał Przedlacki czy Paweł Reszka. Nie opowiadają o sobie, lecz o świecie, którego doświadczają i mówią nam jaki on jest, a to esencja dziennikarstwa. Pierwszy zrealizował świetne wojenne reportaże dla TVN, drugi pisze dla Tygodnika Powszechnego. Szkoda. Wolałbym by pracowali gdzie indziej, ale takich jak oni w mediach narodowych nikt nie chce.