Kopcą biedni, kopcą bogaci
Stare ubrania, damskie torebki, przepracowany olej silnikowy, płyty wiórowe, ramy okienne - w piecach lublinian można znaleźć prawie wszystko. Powody? „Bo nie mam pieniędzy na opał”, „ Bo sąsiad mi dał”, „Bo nie mam co z tym zrobić”.
Dzień dobry, czy możemy sprawdzić, czym pan pali? - z takim pytaniem strażnicy miejscy z Eko-patrolu zapukali od początku roku do 541 domów w Lublinie. Około 10 procent takich wizyt kończy się mandatami lub pouczeniami. Bo w piecach można znaleźć prawie wszystko.
W kamienicy na ul. Kunickiego dopalały się dżinsy. I na pewno nie wpadły tam przypadkowo - w popielniku leżało pełno guzików, zamków, sprzączek, więc raczej właściciel uczynił sobie z ubrań regularne paliwo. To podobno jeden z dziwniejszych sposobów na ogrzewanie - kupić wór ciuchów za złotówkę, a potem wrzucić go do pieca. Inny lublinianin rozebrał na części lodówkę. To, co się dało, oddał na złom, a pozostałe pianki i plastiki - do pieca. Sporo grzechów mają na sumieniu właściciele firm. W jednym z zakładów mechanicznych spalano też zużyte filtry olejowe, a w lakierni - gumowe uszczelki.
Sztandarowym przykładem jest używanie do ogrzewania przepracowanego oleju silnikowego. - Przyłapani na tym właściciele warsztatów samochodowych często tłumaczą, że używają go, bo nie mają co z nim zrobić. Ale to nieprawda - są firmy, które odbierają taki olej i jeszcze za to płacą - podkreśla Zbigniew Napora, starszy inspektor Straży Miejskiej pracujący w Eko-patrolu.
Podobny argument pojawia się czasami podczas znalezienia w piecu innych śmieci. To o tyle dziwne, że od czasu tzw. rewolucji śmieciowej w 2013 roku każdy właściciel domu musi zapłacić za wywóz odpadów, a firma zabierze tyle worków, ile tylko wystawi przed posesję.
Mimo to w piecach wciąż lądują ramy okienne, meble, plastikowe butelki, papiery, folie, gumowe rękawiczki. Wśród wyróżniających się znalezisk strażników z Lublina była m.in. damska torebka. Zbigniew Napora podkreśla jednocześnie, że palenie takimi „prawdziwymi” śmieciami na dużą skalę to jednak rzadkość. Częściej w piecach spalane są płyty wiórowe, a także malowane czy impregnowane deski pozostałe np. z budowy dachu. - To oczywiście też odpady, ale ludzie często mówią: „Przecież to drewno”. Tymczasem spalanie ich jest, po pierwsze, zabronione, po drugie - bardzo szkodliwe, bo płyty pokryte są laminatem albo lakierem i łączone klejem, a te środki wydzielają m.in. arszenik - tłumaczy Napora.
Strażnicy podkreślają też, że gęsty dym z pieca nie zawsze oznacza, że właściciel pali śmieciami. - Często to kwestia nieumiejętnego obsługiwania pieca. Jeśli ktoś naładuje do niego pełno węgla, to on się nie pali, ale „smaży”. Zanim piec się rozgrzeje, z komina lecą kłęby ciemnego dymu, a także - szkodliwe pyły. Rozpalać trzeba powoli, małymi ilościami - wyjaśnia Zbigniew Napora.
Od biedy do cwaniakowania
Wśród przyczyn, dla których lublinianie palą, czym się da, można wskazać biedę.
- Ludzie tłumaczą: mam 600 zł renty, nie stać mnie na węgiel, a tu kolega dał mi trochę płyt wiórowych, więc korzystam - relacjonuje Zbigniew Napora.
Jednak kopcą nie tylko najubożsi. Jest też spora grupa bardziej zamożnych, działających w myśl zasady: jestem cwaniak, dostałem od szwagra stare ramy okienne, spalę, zaoszczędzę. - Zdają się jednak nie rozumieć, że prawdopodobnie więcej będą musieli wydać kiedyś na leki. Bo przecież ten trujący dym szkodzi także im, ich rodzinom, dzieciom - podkreśla Kamila Dudak z Eko-patrolu.
„Zadymiarzy” można też podzielić na grupy pod względem wiedzy. - Jedni robią to nieświadomie, bo nie zdają sobie sprawy, że palić wolno tylko surowym, nielakierowanym drewnem. I najczęściej, po informacji od nas, zmieniają swoje działanie. Ale wielu z premedytacją postępuje niezgodnie z prawem - podkreśla Kamila Dudak. - W zakładzie stolarskim spalano płyty meblowe. Pracownicy sami przyznali, że szef kupił worek węgla „w razie kontroli”, ale firmę na co dzień ogrzewa płytami - wspomina Napora.
Wśród tłumaczeń „trucicieli”, poza biedą czy niewiedzą, pojawia się też klasyczne: „przecież sąsiad też tak robi”. Strażnicy usłyszeli kiedyś od właściciela warsztatu ogrzewającego firmę przepracowanym olejem, że w okolicy kilka osób stosuje podobną metodę. - Gdzie? - zapytali. - Nie powiem - padła odpowiedź.
Na sąsiada się nie donosi
Interwencje Straży Miejskiej w wielu przypadkach przynoszą efekt. W jednym z warsztatów samochodowych funkcjonariusze dwa lata temu znaleźli w kotłowni ramy okienne. Nie obyło się bez mandatu. Podczas kolejnych kontroli w piecu był już tylko miał węglowy - dla jakości powietrza też nie najlepszy, ale prawnie dopuszczalny i pozbawiony szkodliwych lakierów.
Jednak poza Lublinem Eko-patroli nie ma. Mieszkańcy okolicznych miejscowości, jeśli chcieliby się poskarżyć na sąsiada, z którego komina wydostaje się gęsty, czarny dym, teoretycznie mogą zadzwonić do urzędu gminy. - Nie mamy jednak właściwie narzędzi, żeby reagować - przyznaje Adam Kuna, wójt Niedrzwicy Dużej.
Wójt może wysłać na miejsce pracownika, ale ma on niewielkie uprawnienia. Czasami wzywana jest policja, lecz samorządowcy przyznają, że to rzadkość. Także dlatego że samych skarg jest niewiele. - I to nie dlatego że problem nie istnieje, ale ze względu na zasadę, że się nie donosi na sąsiada. Lepiej niech nas truje - irytuje się mieszkaniec Jastkowa.
Mirosław Żydek, wójt Konopnicy, podkreśla, że jego gmina jest w całości pokryta siecią gazową, więc smogowy problem nie jest tam aż tak duży. - Ale na pewno nadal część mieszkańców jest przekonana, moim zdaniem, bezpodstawnie, że ogrzewanie domu węglem jest bardziej ekonomiczne - mówi Żydek. Wójt dodaje, że palenie śmieciami nadal się zdarza. - To kwestia mentalności: dziadek tak robił, ojciec też, to i ja zamiast do worka, wrzucam odpady do pieca. Ale to jest coraz rzadsze. Mieliśmy kiedyś skargi na zadymienie na Stasinie. Na miejsce pojechał pracownik z policjantem. Okazało się, że palono tam nie śmieciami, ale węglem, tylko słabej jakości - mówi.
Nie śmieciami smog żyje
Eksperci przyznają, że to jednak nie śmieci są sednem smogowego problemu. - Jest nim głównie węgiel i słabej jakości piece - podkreśla Krzysztof Gorczyca, prezes Towarzystwa dla Natury i Człowieka.
Ekolodzy jak mantrę powtarzają, że potrzeba działań systemowych. Towarzystwo od kilku tygodni zbiera w internecie w tej sprawie podpisy pod petycją do władz miasta i województwa. Inicjatorzy domagają się przyjęcia przez sejmik województwa uchwały, która wprowadzi m.in. zakaz palenia w piecach miałem węglowym oraz zabroni instalowania w nowych domach najgorszej jakości kotłów.
Podobne rozwiązania wprowadziła już Małopolska, gdzie smogowy problem jest największy. Tamtejszy sejmik zdecydował, że od 1 września 2019 r. w Krakowie nie będzie można ogrzewać domów węglem, a od 1 lipca tego roku - używać mułów i flotów węglowych (uzyskuje się je z kopalnianego błota, mają wysoką zawartość drobniutkiego popiołu, są szczególnie szkodliwe). W całym województwie właściciele najgorszej klasy pieców mają czas do 2022 r. na ich wymianę, a nowo instalowane kotły muszą być najnowszej generacji.
Władze województwa lubelskiego nie palą się jednak do takich rozwiązań. Argumentacja: stan powietrza nie jest jeszcze taki zły jak na południu kraju. - Monitorujemy sytuację. Jeśli zajdzie taka konieczność, podejmiemy odpowiednią inicjatywę - mówi Beata Górka, rzecznik marszałka.
Zdaniem Przemysława Litwiniuka (PSL), przewodniczącego sejmiku województwa, problem w regionie jest „lokalny i incydentalny”. - Dlatego nie potrzeba aż takich radykalnych kroków - mówi. - Zamiast zakazów trzeba się raczej zastanowić nad zachętami finansowymi dla mieszkańców, żeby zmienili sposób ogrzewania domów. Chodzi np. o działania, które przyczynią się do obniżenia cen gazu - zaznacza. - Temat trzeba podjąć, ale nie przesądzałbym na razie o żadnych rozwiązaniach - uważa Andrzej Pruszkowski, przewodniczący klubu PiS w sejmiku. - Tym bardziej że wszelkie nakazy muszą uwzględniać możliwości nabywcze mieszkańców - dodaje. Działań domaga się od władz regionu radna Bożena Lisowska (PO). - Trzeba zrobić wszystko, żeby poprawić jakość powietrza w województwie. Możliwych inicjatyw jest wiele - od kampanii informacyjnych, przez uruchamianie programów dofinansowania do wymiany pieców, po działania mające na celu powiększenie zasięgu sieci gazowej - wylicza radna.
Z kolei w czwartek do władz Lublina apelowali w sprawie smogu radni dzielnicowi oraz Stowarzyszenie Ekologiczny Lublin. Wśród wielu postulatów pojawiła się też kwestia ochrony Górek Czechowskich. Trwa procedura zmiany planu zagospodarowania przestrzennego dla tego terenu, która ma pozwolić stawiać tam bloki. Stowarzyszenie sprzeciwia się tym planom. - Górki to naturalny kanał napowietrzający Lublina, pozwalający na „wietrzenie” miasta. Jakakolwiek zabudowa zaburzy tę funkcję - tłumaczył Sławomir Pawłowski. Ratusz uspokaja. - W projekcie nowego studium uwarunkowań są zapisy zapewniające ochronę istniejącego korytarza napowietrzającego - zapewnia Beata Krzyżanowska, rzecznik prezydenta miasta.
Tymczasem Towarzystwo dla Natury i Człowieka porównało poziom zanieczyszczenia powietrza w Lublinie do norm w tym zakresie obowiązujących w innych krajach. W środę średniodobowa zawartość pyłu zawieszonego PM10 w mieście wyniosła 167,8 mg/m3. Gdybyśmy mieszkali np. we Francji, Czechach, Macedonii, na Węgrzech czy Słowacji, oznaczałoby to znaczne przekroczenie poziomu alarmowego. - Według polskich norm, stopień zanieczyszczenia jest tylko „bardzo wysoki”. Alarmowy wynosi 300. Polacy jednak mają płuca z żelaza - ironizuje Krzysztof Gorczyca.