Komentator: - Wynik w rękach konia [rozmowa, zdjęcia]
O komentatorach i sportowcach, czyli polszczyzna usportowiona. Prof. Jan Miodek ma ulubieńców, ale chwali nie tylko tuzy dziennikarskie. Uważa, że coraz lepiej mówią sami sportowcy.
Panie profesorze, oczywiście ogląda pan Euro?
Umiarkowanie! Wie pani, w moim wieku nie przetrawiłbym wszystkiego, ale miłość do futbolu tkwi we mnie od wczesnego dzieciństwa, więc jasne, że oglądam.
Grał pan kiedyś w piłkę?
Całe dzieciństwo. I mój ojciec grał w piłkę. Piłka nożna jest w moich genach, mogę powiedzieć.
Ale grał pan w profesjonalnym, ligowym zespole piłkarskim?
Na profesjonalną grę rodzice się nie zgodzili, bo się bali, żeby mnie ktoś nie poturbował, ale całe moje dzieciństwo, to piłka nożna grana przez kilka miesięcy w roku. Profesjonalnie grałem w koszykówkę, koszykówki rodzice się już nie bali, odpuścili trochę. Ja jestem stary sportowiec, nie tylko kibic.
Panie profesorze, język komentatorów sportowych jest dość charakterystyczny, prawda?
I wszyscy w nich walą jak w bęben, a mnie ich trochę żal. Pracują na wielkich emocjach, dlatego bym ich trochę usprawiedliwiał. Jednocześnie usprawiedliwiam ich z tego powodu, że na pytanie: Kto był Pana mistrzem słowa? Nieodmiennie, kiedy wspominam swoje pierwsze fascynacje językowe, a więc ludzi, którzy mnie też w jakimś sensie ukształtowali zawodowo, to wymieniam sprawozdawców sportowych i noszę w sobie uczucie wdzięczności wobec: Witolda Dobrowolskiego, Bohdana Tomaszewskiego, Bogdana Tuszyńskiego czy Jana Ciszewskiego, którego z tej czwórki lubiłem najmniej, ale nie mogłem nie widzieć jednak jego ekspresyjności. To był ten wielki kwartet polskiego sprawozdawstwa sportowego, do którego z żyjących dołączyłbym Tomasza Zimocha w radiu, bo gdyby tak relacjonował mecze w telewizji, byłby nie do wytrzymania. W radiu - chapeau bas.
To udawane emocje, czy może rzeczywiście komentatorzy sportowi aż tak się nakręcają?
Myślę, że ten cały kwintet, z tej pierwszej czwórki żyje jeszcze tylko Bogdan Tuszyński, miał pewne predyspozycje psychiczne, podobnie jak Tomasz Zimoch. Oni mówią całym sobą, dlatego są tacy świetni. Tak jak mówił całym sobą Bogusław Kaczyński, tylko o muzyce czy Lucjan Kydryński także o muzyce. Tam, gdzie jest ekspresja, tam jest atrakcyjność w odbiorze. To są ludzie, którzy działają na wyobraźnię, dlatego są tacy wspaniali. Dlatego ja ich uznaję za swoich mistrzów słowa.
Chce pan powiedzieć, że komentatorzy sportowi są w swojej pracy najbardziej prawdziwi, najbardziej autentyczni?
Myślę, że ci najlepsi - tak. Chyba każdy z nich angażuje się w swoją pracę, tylko z różnym skutkiem ludycznym. Jeśli ja w niedzielę przeczytałem w relacji z jednego z meczów piłkarskich, że „wszedł w obronę jak w masło, ale strzał był miękki jak roztopiony ser”, to przyzna pani, że dosłowność metafor poszła tutaj za daleko. Myślę, że ktoś chciał pójść śladem Zimocha, ale chyba przesadził. Nie udało mu się. Zacytuję Stanisława Tyma, który tu kiedyś u nas we Wrocławiu, w salonie prof. Dudka bronił tak samo sprawozdawców, dziennikarzy sportowych jak ja, ale powiedział: „Oni są czasem niestrawni, kiedy chcą na siłę być bardzo poetyccy. Wtedy ocierają się o granice językowego kiczu”. Zgodzi się pani ze mną, że ta metafora o maśle, roztopionym serze, ocierała się o granice kiczu? Jak się rozpędzą, to się zdarza. Wtedy potrafią powiedzieć: „Wszystko w rękach konia”, wiem, że wszystko w czyichś rekach, znaczy wszystko zależy do kogoś, ale jeśli to gonitwa końska i słyszymy: „wszystko w rękach konia”, to jednak zgrzyt. Trzeba z tym uważać. Wiadomo, że na piłkarzy Cracovii zawsze będziemy mówić: „pasiaki”, bo od zawsze występują w koszulkach w pasy, ale jeśli drużyna Cracovii jedzie do Oświęcimia, to z tymi pasami trzeba być ostrożnym. A ja kiedyś przeczytałem w gazecie: „Dzielna postawa „pasiaków” w Oświęcimiu”, no i wyszła tragiczna groteska.
Jak pan ocenia naszą drużynę na Euro 2016, bo wydaje się odmieniona: zgrana, skuteczna, pozytywnie nastawiona.
Wysoko! Jeszcze lat temu pięć, kiedy się patrzyło na reprezentację Hiszpanii, Francji, Niemiec, Brazylii, Holandii, a potem na naszą reprezentację - widziało się tę kolosalną różnicę. W czasie meczu z Irlandią krzyknąłem nawet do żony: „Patrz, oni przez pięć minut są w posiadaniu piłki!” Nasi piłkarze już też, jak ci najlepsi, wszystko umieją, jeśli chodzi o opanowanie piłki, przytrzymanie piłki, żelazną taktykę. Dlatego przy tak wyrównanym poziomie nasze Euro może się skończyć zaraz po wyjściu z grupy, ale polscy piłkarze równie dobrze mogą dojść do finału. Natomiast ja się w prognozy bawić nie będę, bo wszystko jest możliwe, ale z satysfakcją, jako Polak stwierdzam, że nasi chłopcy umieją wszystko tak jak piłkarze reprezentacji Niemiec, Hiszpanii, Francji, że przywołam tych najlepszych.
Ten zgrany zespół, który się nawzajem dopinguje i wiele potrafi, to sukces trenera Nawałki?
Na pewno jego sukces, ale zachowując odpowiednie proporcje powiedziałem to kiedyś w oczy Kazimierzowi Górskiemu, publicznie o tym mówiłem i pisałem również, że nie umniejszając zasług Kazimierza Górskiego, który był na pewno wspaniałym psychologiem, a to jest coś bardzo ważnego, miał też trochę szczęścia, bo przyszło mu prowadzić drużynę chłopców, moich rówieśników, roczniki 40. Co myśmy mieli poza piłką nożną? Myśmy nie mieli komputerów, telewizorów, myśmy byli pokoleniem, które cały rok grało w piłkę nożną. W styczniu, w lutym, w marcu też, tylko w czapce na głowie, rękawiczkach, otuleni szalikiem. I dlatego Górski od bramkarza po lewoskrzydłowego miał praktycznie równorzędnych graczy trzech, czterech na każdą pozycję. Szczęście Nawałki, w niczym powiadam nie umniejszam jego umiejętności psychologicznych i merytorycznych, wiedzy trenerskiej - polega na tym, że wreszcie ma chłopców z drużyn europejskich, którzy tam w Ajax Amsterdam, w Bayernie czy lidze francuskiej nie grzeją ławy, tylko są pierwszoplanowymi postaciami, z Lewandowskim, Milikiem, Grosickim na czele. A ten świetny skład doprawiony jest jeszcze nieziemskim talentem tego przesympatycznego Bartosza Kapustki, lat 19. W meczu z Irlandią był bezdyskusyjnie najlepszy na boisku.
Pan też jest oczarowany tym młodym Kapustką? Bo mam wrażenie, że piłkarski świat na jego punkcie oszalał.
Jestem oczarowany, napędza mnie jeszcze 4 letni wnuczek, który jest zakochany w Kapustce, to jego idol. Każde jego uderzenie piłki mój wnuk straszliwie przeżywa, a chyba pójdzie w ślady dziadka, bo jest świetny, ma takie wyczucie, wie, jak przyłożyć nogę, choć ma dopiero 4 latka.
I co w tym Bartoszu Kapustce takiego porywającego panie profesorze?
Ma tego nosa piłkarskiego, mówię teraz językiem swojego ojca, zna geometrię piłkarską, ma wyczucie. Wspaniały był w meczu z Irlandią. Najlepszy! No i ten harujący jak wół Kuba Błaszczykowski też mi zaimponował, bo ten człowiek w każdym z meczy haruje za pięciu.
Potrafimy świetnie kibicować, prawda?
Myślę, że tak. Żeby tylko ten śpiew był trochę lepszy. Trochę cierpi moje muzyczne ucho nad śpiewem Polaków, zazdroszczę Węgrom, Włochom, Niemcom, Rosjanom, Francuzom. My ze śpiewem trochę powinniśmy dać sobie spokój.
Tak źle z tym naszym śpiewaniem?
Nie słyszała pani wykonania hymnu?! Tragiczne zupełnie! Koniecznie trzeba podszkolić śpiew, jeśli chodzi o polskich kibiców. I urozmaicić repertuar. Ze strony kibiców Anglii czy Niemiec słyszę czasami śpiewane arie operowe. I proszę teraz kazać polskiemu kibicowi zaśpiewać arię operową, kiedy przeciętny polski kibic ma kłopoty z hymnem.
Wracając jeszcze do języka, jak pan ocenia sportowców?
Mam tyle lat, że mogę to powiedzieć - to, co było po wojnie, a to, co jest teraz - to niebo a ziemia. Po wojnie, to jeszcze umiał jako tako zachować się językowo lekkoatleta, tenisista, bo było wśród nich sporo studentów, czasem to był lekarz, czasem inżynier. Powojenne wywiady z bokserami, kolarzami, piłkarzami, to była tragedia - oni nie byli w stanie wyjść poza zdanie pojedyncze lekko rozwinięte. Dzisiaj przeciętny piłkarz, kolarz, bokser, lekkoatleta mówi sprawną, literacką polszczyzną. Ja tu nie widzę różnicy między nimi a przedstawicielami inteligenckich zawodów.
Ma pan ulubionego mówcę sportowca?
W przeszłości, słynęli z pięknego mówienia Ryszard Szurkowski, Włodzimierz Lubański, ale powiem, on już nie żyje, mój ukochany Gerard Cieślik - ja go pamiętam z czasów tużpowojennych i potem, kiedy udzielał wywiadów, jako straszy już pan po osiemdziesiątce - też niebo a ziemia. Myśmy w ogóle, jako społeczeństwo bardzo się podnieśli, jeśli idzie o sprawność językową. Bardzo poszliśmy w górę.
Czyli chce pan powiedzieć, że Polacy w ogóle ładniej mówią?
Powiedziałbym, że mówią lepiej, lepiej przestrzegają norm gramatycznych. Pewnie gorzej jest z wyczuciem stylistycznym, z tym, co wypada, a co nie wypada w takiej czy innej sytuacji życiowej powiedzieć. Polak jest stylistycznie zdezorientowany. Ze sprawnością gramatyczną jest sto razy lepiej niż sto lat temu, nomen omen, natomiast śmiem twierdzić, że wyczucia stylistycznego więcej miała moja babcia, prosta, wiejska kobieta, która nie wiem, czy dwie zimy chodziła do szkoły podstawowej nie jak współczesny, przeciętny Polak.
Dorota Kowalska