Komendant Wojewódzki Policji w Krakowie: Promuję fachowców, a nie ludzi o słusznych poglądach
- Czuję się spełniony. Mieszkałem w małej wiosce na Podkarpaciu, a trafiłem do Krakowa. Czego jeszcze mogę oczekiwać od życia? - mówi nadinspektor Krzysztof Pobuta, Komendant Wojewódzki Policji w Krakowie.
Jest pan już niemal dwa lata szefem garnizonu małopolskiego i wciąż niewiele o panu słychać. Jak pan to robi? W końcu jest pan jednym z największych pracodawców w regionie.
Policja przede wszystkim powinna być skuteczna i osoba komendanta wojewódzkiego wcale nie musi być na pierwszych stronach gazet. Wystarczy mi świadomość, że Kraków jest miastem bezpiecznym. Komendant występujący w mediach oznacza raczej sytuacje kryzysowe. Szczęśliwie udaje mi się ich na razie unikać, nie muszę się tłumaczyć przed kamerami i przepraszać. Sukcesami z kolei niech się chwali rzecznik, ja mam się zajmować organizacją pracy policjantów, polepszaniem ich warunków i dbaniem o dobrą atmosferę, by policjanci mogli zajmować się tym, do czego są powołani, czyli zwalczaniem przestępczości.
Czy rzeczywiście uważa pan, że Kraków na tle innych dużych miast jest bezpieczny?
W samym Krakowie pracują w komendzie miejskiej dwa tysiące policjantów, są też działające w obrębie aglomeracji komenda wojewódzka, oddziały prewencji i komenda powiatowa z kolejnymi dwoma tysiącami funkcjonariuszy, co stanowi ewenement w skali kraju. Wyjątkowość Krakowa polega na tym, że rocznie odwiedzają nas miliony turystów z całego świata, a to sprawia, że wiele energii kierujemy w stronę uczynienia z Krakowa ośrodka bezpiecznego. Chyba nam się to udaje, skoro turystów jest coraz więcej.
Kiedy zaczynałem w latach 90. pracę jako dziennikarz, nasze miasto nie uchodziło za opanowane przez mafię. Były niewielkie gangi „Marchewy” oraz „Pyzy”, podległego śląskim grupom gangsterskim, jednak nie dochodziło tu do krwawych porachunków i wybuchów bomb, jak w Warszawie, Gdańsku, Szczecinie czy Katowicach. Teraz o Krakowie jest trochę głośniej, może nie z powodu bomb, ale krwawych bójek kibiców -na pewno.
„Marchewę” i „Pyzę” kojarzę tylko z tego, że często kierujemy spore grupy policjantów do zabezpieczania procesów tych panów. Rzeczywistość jednak ewoluuje, zmienia się charakter przestępczości. W odwrocie są na pewno kradzieże, bójki, rozboje, pobicia, także zabójstwa. Są one dziś w całym mieście na takim poziomie, jak kiedyś na obszarze działań jednego komisariatu. Na przestrzeni kilku ostatnich lat pospolita przestępczość kryminalna spadła o 40 proc., przy jednoczesnym wzroście wykrywalności. Przestępczość zmierza dziś bardziej w kierunku uzyskiwania większych zysków i dlatego powoli zanikają jej pospolite formy.
Na pewno tak jest? Kiedy rozmawiam z krakowianami, ale też z mieszkańcami innych miast, to Kraków jest czasem określany jako „miasto maczet”, krwawych bójek między kibicami Cracovii i Wisły. Oczywiście, mieliście ostatnio kilka dużych sukcesów: ujęcie słynnego „Miśka”, zatrzymanie grupy Czeczenów szykujących się do konfrontacji z chuliganami Cracovii o rynek handlu papierosami. Niemniej liczba przestępstw związanych z kibicami może przerażać, nie raz zdarzały się przecież zabójstwa.
No tak, ale mówimy tu o mieście liczącym niemal milion mieszkańców, z takimi zdarzeniami należy się więc liczyć. Mają one ponadto bardzo medialny charakter, a wiedza o każdym z nich trafia od razu do opinii publicznej. Jak jednak sam pan wspomniał, ostatnio mieliśmy wspólnie z Centralnym Biurem Śledczym kilka wielkich sukcesów, zatrzymaliśmy najważniejsze osoby z tej subkultury, które stały się również liderami brutalnej przestępczości zorganizowanej i handlu narkotykami. Nasza walka z nimi trwa nieustannie, bo kiedy zatrzymujemy jednych, na ich miejsce próbują wejść kolejni. Jest im jednak coraz trudniej.
Skąd ta brutalność walk w Krakowie, skąd to zamiłowanie do „białej broni”?
Naprawdę nie wiem, ale faktem jest, że w czasie bójek często używane są noże, podczas gdy w innych częściach kraju rzadko do tego dochodzi. Faktem jest również, że często zatrzymujemy mężczyzn, którzy w bagażnikach swoich aut wożą maczety. Proszę jednak zwrócić uwagę, że w sprawach głośnych zabójstw czy ciężkich uszkodzeń ciała podczas tych porachunków, my te sprawy bardzo szybko wykrywamy i szybko zatrzymujemy sprawców. Oni nigdy nie mogą się czuć bezpieczni. Nasza wiedza operacyjna jest dziś tak duża, że zazwyczaj kilka godzin po zdarzeniu jesteśmy w stanie wytypować wąską grupę podejrzanych. Przeraża jednak to, że kiedy później badamy motywy tych ludzi, niejednokrotnie jesteśmy zdumieni, z jak błahych powodów dochodzi do zbrodni.
Jak pan to interpretuje?
To jest specyfika odwiecznej rywalizacji tych dwóch najstarszych polskich klubów, która przyjęła zły, wypaczony charakter. On oczywiście nie ma już nic wspólnego z kibicowaniem drużynie. To jest tylko element wyróżniający poszczególne grupy przestępcze, które potrzebują identyfikacji i pozoru „wyższego celu”.
Skoro jesteście tak skuteczni, to czy jest pan w stanie obiecać, że liczba takich wydarzeń będzie stale maleć?
Naprawdę jesteśmy w tym obszarze dobrzy. Prowadzimy też przy zaangażowaniu kuratorium oświaty oraz poszczególnych szkół szeroką działalność profilaktyczną. Pokazujemy te zagrożenia, motywacje i jak to wszystko się kończy. Uświadamiamy tę ślepą uliczkę na przykładzie sprawców, którzy po zatrzymaniu nagle trzeźwieją, bo grozi im dożywocie i błagają o pomoc. Niektórzy sprawcy oczywiście próbują się ukrywać, ale żeby to robić skutecznie, potrzebne są pieniądze. Osoba, która spontanicznie dokonuje zbrodni, nie jest przygotowana na życie w podziemiu. Zawsze ją łapiemy.
No chyba, że jest się Magdaleną Kralką, która zbiła fortunę na handlu narkotykami i inwestowaniu brudnych pieniędzy w nieruchomości, bo przejęła interesy po aresztowanym partnerze, bossie wywodzącym się z kibiców Cracovii. Dziś ta piękna 30-latka ukrywa się za granicą poszukiwana listem gończym. Znak czasu: kobieta na czele mafii.
Dziś w biznesie wiele kobiet odnosi sukcesy, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wiele kobiet zajmuje też wysokie stanowiska. Trudno się więc dziwić, że i w działalności przestępczej mamy podobne zjawisko i wiele kobiet potrafi w niej skutecznie zafunkcjonować. W przypadku pani Kralki, która też w końcu wpadnie, mamy do czynienia z wielkimi pieniędzmi i przestępczością na wysokim stopniu zorganizowania. Handel narkotykami przynosi ogromne fortuny, ale musi być ktoś, który te pieniądze później zalegalizuje. „Pranie” tych pieniędzy to jest zajęcie dla osób, które muszą sobie dobrze radzić w biznesie. Jak widzimy, kobiety też to potrafią.
Wspomniał pan już wcześniej o turystycznej specyfice Krakowa. Z tym również wiąże się określona przestępczość. Mieliśmy ostatnio przypadki usypiania i okradania turystów, grupę Bułgarek wyciągających portfele w klubach i galeriach handlowych. Borykamy się też od lat może nie z przestępczością, ale uciążliwością angielskich turystów, pijących bez umiaru alkohol i rozbierających się w miejscach publicznych. Nie można sobie z nimi skuteczniej radzić? We Francji czy Włoszech tak się nie zachowują.
Te miliony turystów odwiedzających Kraków czasem przynoszą też koszty. Istnieje pewien procent, który chce się tanio zabawić i nie zawsze ta zabawa idzie w dobrym kierunku. Proszę mi wierzyć, ilekroć policjanci otrzymują taki sygnał, podejmują działania wspólnie ze strażą miejską. Mamy też kilkunastu policjantów w stałej służbie wokół Rynku Głównego. Z drugiej strony uważam, że jeśli jesteśmy miastem gościnnym, to widok policjanta na każdym rogu też nie byłby korzystny dla Krakowa. Po za tym zdarzenia z turystami angielskimi mają charakter incydentalny i trwają krótko, nie zawsze jest szansa, by zareagować.
Polecałbym jednak panu komendantowi spacer po ul. Szewskiej w sobotnią noc. To naprawdę nie wygląda dobrze, zwłaszcza obraz tłumu pijanej nieletniej młodzieży, w tym wypadku głównie polskiej.
To nie są miłe obrazy, ale naprawdę, staramy się reagować na zgłaszane zdarzenia. Tych interwencji jest dużo, ponad sto dziennie w całym Krakowie, w miejscach publicznych.
Jak się przyglądam nocnemu Krakowowi, to widzę często dziwnych panów na „bramkach” klubów w centrum miasta. Zastanawiam się nad zjawiskiem haraczy płaconych przez właścicieli. Obserwujecie takie zjawisko?
Obecnie nie mamy takich zgłoszeń, znanych nam z przeszłości. Musimy też pamiętać, że wymuszanie haraczy dotyczy specyficznej grupy osób, zazwyczaj prowadzących nielegalną działalność. A tacy ludzie do nas nie przychodzą po pomoc. Za mojej kadencji nie przyszedł też do nas żaden restaurator z podobnym problemem.
Nasi czytelnicy coraz częściej skarżą się na niosących zagrożenie kierowców, gnających z ogromną prędkością przez Kraków i inne miejscowości województwa. Często są to niedojrzali młodzi ludzie, którym bogaci rodzice kupili zbyt szybkie auta, a oni sami nie posiadają ani dostatecznych umiejętności, ani wyobraźni, by wiedzieć, jakie zagrożenie stanowią. Będziecie z tym mocniej walczyć?
W Małopolsce jest coraz więcej aut, na dziś prawie 3 mln, wiele z nich jest szybkich i przy rosnącym natężeniu ruchu generują niebezpieczeństwo. Podejmujemy jednak wiele działań, by reagować na tę sytuację. Mamy codziennie na drogach województwa średnio 300 policjantów z drogówki, dwa miesiące temu powstała też grupa „Speed”, wyposażona w szybkie auta bmw z videorejestratorami. Pracuje w niej 50 funkcjonariuszy, którzy mają świetne efekty w walce z piratami drogowymi. Tylko w sierpniu nałożyli grubo ponad 4 tys. mandatów za prędkość i odebrali prawie 200 praw jazdy. Musimy jednak pamiętać, że takie wyścigi trwają krótko, czasem organizowane są na osiedlach, nie zawsze więc jesteśmy w stanie zareagować i udowodnić winę, ale wiemy, gdzie jest z tym najgorzej i pojawiamy się w tych miejscach. Walczymy też innymi metodami. Mamy skrzynkę mailową Stop Piratom Drogowym, na którą trafiają od mieszkańców filmy dokumentujące różne wyczyny kierowców. To jest 600 zgłoszeń w ostatnim roku. Mamy też wydział cyberprzestępczości, który m.in. penetruje Internet w poszukiwaniu filmów wrzucanych przez samych piratów chwalących się swymi „dokonaniami”.
Panie komendancie, służył pan ponad 20 lat na Podkarpaciu. Co pana najbardziej uderzyło po przeniesieniu się do Krakowa?
Przychodząc do Krakowa trafiłem do największego po śląskim i warszawskim garnizonu. Liczba interwencji, liczba zgromadzeń publicznych - to są rzeczy bez porównania z Podkarpaciem. Ale przede wszystkim zaskoczyła mnie fachowość tutejszych policjantów oraz ich serdeczność. Nie spotkałem się tu z żadnymi spiskami, niechęcią, za to spotkałem szacunek, jakim darzą się wzajemnie ci ludzie. Oni od lat radzą sobie zarówno z przestępczością jak i wielkimi pokojowymi zgromadzeniami: pielgrzymkami Ojca Świętego, Światowymi Dniami Młodzieży, uroczystościami w muzeum Auschwitz. Potrafią też skutecznie zabezpieczyć potencjalnie konfliktowe wydarzenia, jak Marsz Równości. Bez pałek, za to w poczuciu, że każdy obywatel ma prawo do swoich poglądów. Tu naprawdę trzeba klasy, wyobraźni i poświęcenia. Przychodząc na stanowiska ich szefa, trzeba to umieć docenić i uszanować. To są mądrzy ludzie z wielkim potencjałem, pracujący często kosztem życia rodzinnego.
Czy w trakcie pańskiej długiej kariery zauważył pan zmianę stosunku do policjantów oraz zmiany w samym środowisku funkcjonariuszy?
Zaufanie do policji jest w Polsce bardzo wysokie. Przyjmujemy też do służby coraz lepiej wykształconych ludzi, to też świadczy o zmianach w firmie i stosunku Polaków do niej. Mamy coraz lepszy system kontroli wewnętrznej, który sprawia, że margines niewłaściwych zachowań policjantów stale się zawęża. W wielu miejscach są kamery, obywatele nagrywają na smartfony wiele interwencji. Ten wszechobecny monitoring wywołuje świadomość ciągłej oceny. Niczego już dziś nie da się ukryć. A jeśli ktoś zachowuje się nieodpowiednio, traci pracę. Kilka takich przypadków mieliśmy w ubiegłym roku również u nas. Nie czekałem na wyrok sądowy, bo uznałem, że dalsze pozostawanie w służbie takich ludzi nie przynosiłoby korzyści policji.
Rozpoczął pan służbę w 1991 roku. Co było potem?
Po zdaniu matury w Radymnie dostałem się do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, gdzie startowało 11 osób na jedno miejsce. Potem wróciłem na Podkarpacie do Jarosławia, gdzie służyłem w wydziale przestępczości gospodarczej, a potem w kryminalnym, którego zostałem naczelnikiem. Później awansowałem na zastępcę komendanta powiatowego, a stamtąd na komendanta miejskiego w Przemyślu, gdzie zetknąłem się ze specyficzną przestępczością graniczną, przemytem, konfliktami z mniejszością ukraińską, które objawiły się np. podczas słynnego ataku pseudokibiców na procesję grekokatolicką. Tam również nauczyłem się współpracy z samorządem, co kontynuuję w Krakowie, którego prezydent współfinansuje przecież policję, np. zakup ekologicznych hybrydowych radiowozów. Traktujemy się po partnersku, spotykamy, dobrze rozumiemy.
Nie szkodzi w tych kontaktach polityka? Prof. Jacek Majchrowski nie jest przyjacielem PiS, a pan jest przecież reprezentantem administracji państwowej. Nie uwiera pana to uzależnienie od polityki?
Przy wielu sprawach budowane są legendy. Powołując podległych mi komendantów patrzę na nich przez pryzmat ich fachowości, a nie przekonań. Rozlicza się mnie z efektów, a tych nie przyniosą mi ludzie o „słusznych poglądach”, tylko profesjonaliści. Awanse zdobywają więc doświadczeni policjanci, od lat kierujący lokalnymi jednostkami i nie wyobrażam sobie, by rządzili tu ludzie przywiezieni w teczce z zewnątrz.
Pan akurat przyszedł z zewnątrz.
No tak, ale zastępcy są miejscowi, wszyscy tu pracowali od lat. Znają miasto, znają ludzi, łatwiej im się pracuje, lepiej walczą z przestępczością. Ja dodaję do tego spojrzenie z dystansu. Wracając jeszcze do pańskiego poprzedniego pytania, polityka nie musi szkodzić. U krakowskich polityków można szukać też pomocy. Bardzo dobrze układa mi się współpraca np. z wojewodą Piotrem Ćwikiem, który angażuje się w trudne wydarzenia, jak tragedia na Giewoncie, i jako osoba nadzorująca różne służby ułatwia nam pracę. Mamy też kwestię budowy komisariatów, jak choćby sprawa nowoczesnego V Komisariatu w Podgórzu za 33 mln zł, w którego realizację bardzo zaangażował się marszałek Ryszard Terlecki. Są też plany IX Komisariatu na Rybitwach, które mocno wspiera posłanka Małgorzata Wassermann. To w końcu na poziomie władz centralnych podejmowane są decyzje, czy taka inwestycja powstanie w Warszawie, Gdańsku czy Krakowie. W tym znaczeniu dobre relacje z politykami mogą tylko pomóc. A propos V Komisariatu, chcemy, by nowa ulica, przy której on powstanie, nosiła imię krakowskiego policjanta Marka Woźniczki.
Wróćmy jeszcze na chwilę do pańskiej historii. Jest pan absolwentem prawa na UMCS w Lublinie.
Po Szczytnie otrzymałem stopień oficerski, ale uważałem, że współczesny policjant aspirujący do kierowniczych stanowisk powinien starać się o wyższe wykształcenie cywilne. Pisałem w Lublinie pracę magisterską z prawa karnego, konkretnie z problemu recydywy. Potem był doktorat z socjologii na temat przemocy w rodzinie, obroniony na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Wiedza o mechanizmach funkcjonowania społeczeństwa pomaga mi dziś w pracy.
Przed Krakowem pełnił pan funkcję komendanta wojewódzkiego w Rzeszowie.
To było dla mnie duże wyróżnienie. Każdy chyba policjant chciałby zostać szefem na swej rodzinnej ziemi, blisko domu. I dostać w tym miejscu awans generalski. Byłem tam naprawdę szczęśliwy, zaangażowałem się nawet w pracę jako wykładowca na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne Wyższej Szkoły Techniczno - Ekonomicznej w Jarosławiu. Sądziłem, że czeka mnie już tylko emerytura i praca naukowa. Aż nagle przyszła propozycja od ministra przejścia do Krakowa…
Jakie sobie pan dziś stawia wyzwania?
Liczba wakatów. Kiedy tu przyszedłem, zorientowałem się, że wakatów jest 5 proc., a ze zwolnieniami lekarskimi i urlopami, także macierzyńskimi - aż 20 proc. Dlatego sekcja doboru kadr jest dziś osobną jednostką i zajmuje się nie okresowym naborem, ale ciągłym szukaniem kandydatów. Skróciliśmy też czas przyjęcia do policji, bo dziś nikt nie ma ochoty po przejściu wszystkich badań czekać pół roku na zatrudnienie, tylko chce od razu pracować. Kilka dni temu przyjęliśmy 53 funkcjonariuszy, na koniec roku chcemy zlikwidować zupełnie pozostałych 130 wakatów w małopolskiej policji. Będzie jeszcze bezpieczniej.
Co po Krakowie?
Pewnie emerytura, powrót w rodzinne strony, uczelnia. Ja się tu nawet nie przeprowadziłem, tylko na weekend staram się wracać do rodziny. Moja żona, którą zresztą poznałem jeszcze w Szczytnie, dziś jest podinspektorem w komendzie w Jarosławiu, zajmuje się sprawami dyscyplinarnymi. Na moje szczęście jest też kobietą wyrozumiałą, która jakoś przyzwyczaiła się do moich podróży związanych z awansami. Czuję się spełniony. Mieszkałem w małej wiosce na Podkarpaciu, a trafiłem do Krakowa. Czego jeszcze mogę oczekiwać od życia?