Komedia małżeńska, komedia telewizyjna. Drugie dno
Jaka jest najpopularniejsza, najważniejsza i najlepsza polska komedia? Niewątpliwie nakręcona w roku 1993 „Komedia małżeńska” Romana Załuskiego. W każdym razie takie wrażenie można odnieść, śledząc program telewizyjny. Od kilkunastu miesięcy ten właśnie film pojawia się w nim niemal co tydzień, co przecież nie może być przypadkiem.
Ja sam „Komedię małżeńską” lubię i oglądałem ją już parę razy. To naprawdę sympatyczny, zabawny i dobrze zagrany film. Tym niemniej od pewno czasu, gdy przeskakując po kanałach natrafiam na ten tytuł, od razu używam pilota, by przejść dalej. To znaczy - próbuję przejść dalej, bo trzęsącymi się z nerwów palcami trudno trafić w niewielkie przyciski.
Tym z Państwa, którzy na analogiczną przypadłość jeszcze nie zapadli należy się kilka słów wyjaśnienia. „Komedia małżeńska” to, zgodnie z tytułem, historia pewnej (dzieciatej) pary (Ewa Kasprzyk i Jan Englert) przechodzącej lekki kryzys.
On lekceważy obowiązki domowe, pozostawia wszystko na jej głowie, chętnie przebywając za to w towarzystwie innych dam. Ona w końcu wpada we wściekłość, wyjeżdża z domu, by dać mężowi nauczkę. W Warszawie wskutek zbiegu wielu okoliczności znajduje intratne zajęcie i wraca zarówno na rynek pracy, jak i do domu, w którym wprowadza równouprawnienie…
Jak widać, to typowe kino feministyczne, jeszcze dość delikatne, acz jednoznacznie wyraziste. I to w dużym stopniu wyjaśnia szczególne znaczenie, jakie do tego filmu przywiązuje zwłaszcza jedna ze stacji telewizyjnych, pośrednio powiązana ze środowiskami feministycznymi i ich ideologią.
Jako zwolennik teorii spiskowych dopatrywałbym się jednak w tej emisyjnej nachalności jeszcze innego, głębszego (i brzydszego) dna. Jedną w głównych ról w „Komedii małżeńskiej” gra (jak zwykle znakomita) Ewa Dałkowska, dziś wręcz aktorska ikona polskiej prawicy, co w tym środowisku jest dość rzadkie. A pani Ewa (ongiś grająca nawet u Andrzeja Wajdy!) nie dość, że występuje w kabarecie Jana Pietrzaka, to jeszcze przyjęła rolę w „Smoleńsku”, narażając się na środowiskowy ostracyzm.
Zastanawiam się więc, czy emitentom „Komedii…” nie chodzi przypadkiem o jej skompromitowanie, bo jakby na to nie patrzeć, ikona prawicy pojawia się w „Komedii małżeńskiej” w stroju - powiedzmy delikatnie - niekompletnym…