Kolesiostwo i mobbing – żony mundurowych mówią o ciemnych stronach służby
– Jesteśmy zmęczone i przeciążone ciągłymi nadgodzinami naszych mężów, którzy przez braki kadrowe pracują ponad siły. Nie ma chętnych do pracy w mundurach – i słusznie! Trzeba być nadczłowiekiem, by za psie pieniądze, znosić te wszystkie niedogodności – mówi pani Anna, żona policjanta.
Służby mundurowe oficjalnie zakończyły już ogólnopolską akcję protestacyjną, podczas której walczyli m.in. o podwyżki i zmiany w systemie emerytalnym. Jak mówi pani Anna, żona policjanta, dla rodzin mundurowych protest jednak cały czas trwa. Ich żony i partnerki postanowiły głośno opowiedzieć o ciemnych stronach służby. Właśnie po to na Facebooku powstała strona Żony Mundurowych, którą śledzi już blisko 5 tys. osób.
– Kobiety, które tworzą społeczność Żon Mundurowych są różne – wykonują różne zawody, inaczej patrzą na świat – ale zgodnie chcą jednego – by mundurowym przywrócić godność. Potrzebowałyśmy miejsca w sieci, gdzie pokażemy, że my – żony, narzeczone czy partnerki mamy dość tego co się dzieje – wyjaśnia pani Anna, założycielka strony.
Kobiety mówią o bezsensownych rozkazach, które mundurowi muszą „wykonywać bez mrugnięcia okiem”, przyznawaniu nagród – ale z uwzględnieniem kolesiostwa, darmowych nadgodzinach i płynnym grafiku, którego są niewolnikami.
– Często nie mogą z nami uczestniczyć w najważniejszych momentach życia, bo są oddani do dyspozycji przełożonych. Pracują dużo więcej niż 160 godzin, a za nadgodziny nikt im nie płaci. Nie jedzą ciepłych posiłków, nie mają telefonów służbowych, a często nie mają także stałego dostępu do toalet – wymienia żona funkcjonariusza policji. I dodaje:
– Historie o tym, że policjanci są zmuszani do przebieranek i udziału w uroczystościach to fakty! To się dzieje. Najgorsze jest jednak to, że ludzie mundurowych nie szanują, a brak szacunku idzie z góry – z ministerstwa i Komendy Głównej
– aż po przełożonych, „kolegów”, a na obywatelach kończąc.
W proteście biorą udział też żony strażników granicznych. Jedna z nich swoją historię opisała w liście do redakcji. Po 14 latach służby jej mąż ma jeden wolny weekend w miesiącu, grafik ustalany z zaledwie tygodniowym wyprzedzeniem i zarabia trzy tysiące złotych.
– Jakoś się do tego przyzwyczailiśmy, ale nigdy nie pogodzę się, że strażnikami kierują ludzie, którzy nie mają kompetencji tylko znajomości. Przełożony zamiast stać murem za swoimi ludźmi, potrafi zrobić nocny nalot tylko po to, by nakryć kogoś na „kimaniu”, a później z dziką satysfakcją udu*ić – pisze kobieta.
W jej liście pojawiają się też zarzuty o mobbing, braku możliwości rozwoju i niekompetencję władzy.
– Straż graniczna to firma gdzie podwładni mają większą wiedzę niż przełożony. Potrzebny był etat? To wcisnęło się majora gdzie się dało
– dodaje.
Protest żon funkcjonariuszy, którzy na co dzień służą w mundurach, nie ma na celu zabiegania o podwyżki czy nowe przywileje. Zwracają natomiast uwagę na konieczność natychmiastowej reformy, która pomoże poprawić warunki pełnienia służby, podniesie świadomość społeczną i poprawi bezpieczeństwo w Polsce. Tym bardziej, że służba ich mężów wiąże się z dużym rykiem.
– Strachu i ciągłego poczucia zagrożenia nie zrozumie nikt, kto nie był na naszym miejscu. Kiedy mówię mężowi „do zobaczenia” zawsze wierzę, że jeszcze go zobaczę, ale wiem, że nie każda służba kończy się happy endem – mówi pani Anna.