Kolejowy savoir vivre, czyli przedział rybką pachnący
Zastawia walizką pół podłogi i mości sobie miejsce. Mozolnie się rozbiera, po kurtce ochoczo się bierze za rozsupływanie sznurówek, siup!, stopy w samych skarpetach lądują na siedzeniu naprzeciwko. Za moment wyciągnie jajko na twardo oraz kanapkę z kiełbasą.
Skłamie, że obok jest zajęte, żeby móc wygodnie, pod ręką, trzymać laptopa. Będzie się wykłócać do ostatniej kropli krwi, że miejsce pod oknem jest jego. A kiedy zadzwoni telefon - głośny jak alert bombowy, bo na uszach ma przecież słuchawki z muzyką, której słucha cały przedział - zacznie się drobiazgowa rozmowa o rozwodzie, problemach z refluksem żołądkowym albo o tym, co wkurzającego zrobił Iks. Ten scenariusz to codzienność w pociągach, w których, nazwijmy to wprost, Polacy nie wiedzą, jak się zachować.
Popis masowego braku kultury
Rozpoczyna się już wtedy, gdy wagon podjeżdża, sytuacja na peronie niekiedy przypomina walkę na życie i śmierć. - Można oberwać łokciem albo walizką, ludzie rzucają się do drzwi jak opętani - mówi Asia, która studiuje w Warszawie. Apogeum dantejskich scen obserwuje, gdy w okolicach weekendu wraca do domu, do miejscowości pod Lublinem. Na niektóre osoby ma szczególną alergię. - Walizkowi to ludzie, którzy mają pancerne walizy na kółkach i torują sobie nimi drogę jak czołg. Mało kto wygra takie zderzenie, a ci, którzy chcą wysiąść, muszą wracać do przedziałów, żeby taką osobę przepuścić.
- Wychodzący ma pierwszeństwo, to zasada obowiązująca w każdych drzwiach, także drzwiach pociągu - wyjaśnia dr Barbara Smoczyńska, trenerka umiejętności psychospołecznych i specjalistka savoir-vivre’u. - Gdy pociąg się zatrzymuje na stacji, warto też, aby osoby, które jadą dalej, ale np. wyszły na korytarz się przewietrzyć, zrobiły miejsce tym, które wsiadają.
Niedościgniony obraz kultury, która pozostaje żywa nawet w obliczu katastrofy na kolei, odnajdziemy w „Ludożerstwie w wagonach” Marka Twaina. W drugiej połowie XIX w. pociąg jadący do Chicago grzęźnie w zaspie. Pasażerowie - sami dżentelmeni - tydzień poszczą, zanim podejmują dramatyczną decyzję: ktoś się musi poświęcić dla przetrwania ogółu. Przystępują zatem do wyborów. Rusza skomplikowana, demokratyczna procedura, z udziałem przewodniczącego, sekretarza i komisji skrutacyjnej. Walne zgromadzenie od zmierzchu do świtu deliberuje, czy wytypowany kandydat nie jest zbyt wodnisty ani zbyt żylasty. I choć wszystko okazuje się makabrycznym żartem, dla współczesnego pasażera kryje się za nim nauka - w pociągu nie gorączkuj się i konsumuj kulturalnie.
Jajka na twardo, kanapki z kiełbasą, zakupione w pośpiechu hot-dogi i kebaby są masowo pożerane w trakcie podróży. Woń, sposób jedzenia - wszystko to woła o pomstę do nieba. - Ostatnio jechałam z sympatycznym, rozmownym starszym panem. W pewnym momencie wyjął z torby wędzoną makrelę, rozłożył ją na folii na podręcznym stoliku i zaczął jeść, rękami! - opowiada Asia. - Obok zbudował sobie stosik ości i przy każdym drgnięciu pociągu bałam się, że spadnie mi to na kolana. Rybę czuć było nawet na korytarzu. Kiedy skończył, zawinął to wszystko w worek, z grubsza przetarł ręce i wyrzucił zwitek do śmietnika. Na koniec powiedział: „Rybkę dla zdrowia polecam młodzieży”.
Małgosia pochodzi z Lublina, studia doktoranckie robi w Krakowie, a ponadto dorabia, prowadząc szkolenia w całej Polsce. Tydzień spędza w pociągach i w obyczajach rodaków nic ją już nie dziwi. - Najgorzej jest, gdy człowiek przyśnie albo wygląda, jakby spał. Wtedy współpasażerom totalnie puszczają hamulce - mówi.
Strefa Ciszy to miejsce, gdzie zakazane są rozmowy przez telefon, a wszystkie dźwięki sprzętów elektronicznych mają być ściszone. W razie konieczności krótką rozmowę np. z drugą osobą prowadzimy szeptem. Wagony ciszy jeżdżą z pociągami pendolino.
Obcinanie paznokci, wygrzebywanie spod nich brudu tym, co jest pod ręką, czyszczenie zębów, dłubanie w nosie czy w uszach wcale nie należą do rzadkości. - Czasem nawet nie trzeba spać, wystarczy, że patrzę w okno, a ktoś już się czuje niewidzialny, zapominając, że wszystko się odbija. Ostatnio tak siedziałam z piętnaście minut, nie mogłam pójść do łazienki. Jedną osobę coś zaswędziało w nosie i tak w nim świdrowała i świdrowała, że głupio było się odwrócić.
Małgosia, zaprawiona w bojach pasażerka PKP, wypracowała parę reguł: - Jeśli to możliwe, wybieram wagon przy warsie, zawsze można się tam schować. Unikam przedziałów, gdzie siedzą rozgadane, wesołe grupy, bo jest ryzyko, że zaraz wyciągną piwo i impreza zacznie się na dobre. No i, jak tylko mogę, unikam rodzin z dziećmi - wylicza.
- Rzeczywiście jest to często problem - przyznaje specjalistka savoir-vivre’u Barbara Smoczyńska. - Rodzice bywają totalnie nieprzygotowani na to, żeby się aktywnie zająć dzieckiem np. przez cztery godziny. Biorą jakąś jedną książeczkę i oczekują, że dziecko coś ze sobą zrobi, podczas gdy oni poczytają gazetę albo popatrzą w komputer. Powinni mieć zapas takich atrakcji, który wystarczy na całą podróż.
Kolejny grzech: rozbieranie się, dalej niż jest to przyjęte w miejscu publicznym. I wcale nie jest on nowy. M. Vauban i M. Kurcewicz radzą w książce pt. „Zasady i nakazy dobrego wychowania” z 1928 roku: „Zdejmowanie marynarki, kołnierzyka, obuwia czyni człowieka niepożądanym współpasażerem”. Oczywiście zasada nieco ewoluowała, bo o ile zdjęcie marynarki w parnym wagonie można wybaczyć, o tyle porzucanie innych części garderoby już nie bardzo.
Paweł, z zawodu architekt krajobrazu, często podróżuje po Polsce. - Gdy jest ciepło, szczególnie w wakacje, niektórzy jeżdżą nago. Takie osoby, panów, najczęściej można spotkać w pociągach nad morze. Są na wczasach, więc bez skrępowania ściągają koszulkę i - na ogół z piwem w ręku - chodzą na przemian siku i wentylować się na korytarz.
Zwyczajem całorocznym jest natomiast wietrzenie stóp. Trudno ocenić, czy tak działa już sama atmosfera pociągu, ale gdy tylko ruszy, ręce niemal automatycznie wędrują w kierunku butów, pokonują zamek bądź suwak, a wyswobodzone nogi lądują na siedzeniu naprzeciwko. - To praktyka powszechna u wszystkich pokoleń, ludzi starych i młodych, z miast i mniejszych miejscowości, jak Polska długa i szeroka - krzywi się dr Barbara Smoczyńska.
Paweł walczy z tym obyczajem co sił. Na początku grzecznie, żartobliwie zwraca uwagę (savoir-vivre jasno mówi, że interwencja powinna być uprzejma), potem już nieco bardziej stanowczo, a kiedy i to nie pomaga, robi zdjęcia. Widać zarówno eleganckie damskie stopki, zalotne kabaretki, jak i zrolowane skarpety typu frotté wygodnie rozpostarte na siedzeniach, a nawet, niekiedy, wystawione na korytarz. - Kiedy zwracam uwagę, zawsze słyszę tę samą odpowiedź: „A co to panu przeszkadza?”. Ręce naprawdę opadają, gdy ktoś nie rozumie, że nie odpowiada mi bliski kontakt między jego stopami a moją twarzą - denerwuje się Paweł. - Jedna pani odpowiedziała, że w domu tak chodzi, ale pociąg to nie jest dom, tylko przestrzeń publiczna. Jeśli w domu chodzę np. w samych majtkach, czy to znaczy, że mogę tak samo paradować w pociągu?
Specjalistka savoir-vivre’u nie pozostawia wątpliwości: - Zdejmowanie butów jest absolutnie niedopuszczalne. Czy w pracy przez osiem godzin siedzimy w samych skarpetkach, bo tak wygodniej? Nie. A zatem w wagonie też nie wypada.
„Należy się wystrzegać i nie wyjawiać zbyt wiele szczegółów swojego życia, nigdy bowiem nie wiadomo, kim jest ów sympatycznie wyglądający współpasażer” - radziła Irena Stypianka w 1938 r. w „Sztuce uprzejmości”. Co powiedziałaby autorka tego podręcznika, gdyby miała okazję odbyć podróż pociągiem obecnie? Dzięki telefonom komórkowym problem znany już w II RP przybrał na sile z mocą tajfunu. - Czas w pociągu chcemy spędzić produktywnie, uważamy więc, że to doskonały moment, żeby zadzwonić na ploteczki albo pozałatwiać inne sprawy, na przykład skonsultować się z lekarzem. A towarzyszy temu publiczność z przymusu - mówi Barbara Smoczyńska.
O czym rozmawiamy przez telefon? O wszystkim, otwarcie i bez skrępowania. O zawodach miłosnych, problemach rodzinnych, o złośliwym, niekompetentnym szefie, o szczegółach leczenia kanałowego albo o tym, co ciekawego ostatnio było w telewizji. Małgosia zawsze wozi ze sobą korki do uszu. - To trajdolenie w pociągu to chyba jakiś narodowy sport - uważa. - Przez kilka godzin można poznać tyle cudzych problemów intymnych czy zdrowotnych, że robi się słabo. Patrzysz na obcego człowieka i wiesz o nim wszystko, nawet to, czego nie chcesz wiedzieć. Co gorsza, te osoby mają w nosie, że ktoś np. próbuje czytać książkę.
Tę gafę popełniamy także, gdy podróżujemy z towarzystwem - znajomymi, rodziną, bliską osobą. Lubimy pogadać, żeby czas szybciej płynął i zapominamy, że obok są inni pasażerowie.
PKP wydało wojnę złym obyczajom i opracowało kodeks kulturalnego podróżowania. Dowiemy się m.in., że miejsce butów jest na stopach, a pasjonujące historie życia lepiej zachować na inną okazję. W niektórych pociągach możemy także korzystać ze specjalnych Stref Ciszy, w których, jak nazwa wskazuje, obowiązuje cisza. Paweł jest ich stałym pasażerem. - Jest dużo lepiej, chociaż niemal za każdym razem zdarza się osoba, która uważa, że Strefa Ciszy to idealne miejsce, aby sobie w spokoju pogadać. Na szczęście ostatnio byłem świadkiem, jak konduktorka stanowczo zwróciła uwagę pani, która uporczywie rozmawiała przez telefon. Oby tak dalej.
Zdaniem dr Barbary Smoczyńskiej, wszystkie te zachowania zasługują, aby, kulturalnie, interweniować. Nie tylko w podróży. - Chociaż mam takie wrażenie, że to, co się wyprawia w pociągach, jest taką soczewką na to, jak się zachowujemy na co dzień. Brakuje uważności na drugiego człowieka, uważamy siebie za pępek świata.
Kodeks kulturalnego podróżowania PKP w skrócie:
1. Pasjonujące rozmowy na prywatne tematy zachowujemy na później.
2. Dbaj o czystość,
3. Miejsce butów jest na stopach.
4. Zaoferuj pomoc przy podniesieniu bagażu. A swoją walizkę umieść tak, by było miejsce dla innych.
5. Wstrzymaj się od jedzenia pachnących potraw.
6. Wyłącz dźwięk w telefonie czy na komputerze, a muzyki słuchaj w słuchawkach.