Kolejny wypadek autokaru na zakręcie śmierci w Leszczawie Dolnej. Nad tym miejscem ciąży fatum
W Leszczawie Dolnej autokar stoczył się ze skarpy. 3 osoby nie żyją. 27 lat temu w tym samym miejscu też rozbił się autobus. Zginęło 8 osób.
Na miano “zakręt śmierci” to miejsce zasłużyło już w latach 60. Jedynka naszej gazety z 26 sierpnia 1991 roku informowała: „Katastrofa na zakręcie śmierci. Radziecki autokar stoczył się ze skarpy. 8 pasażerów nie żyje - 21 rannych”. Tydzień temu, 17 sierpnia, na tym samym zakręcie, historia z wypadkiem autobusu zza wschodniej granicy niestety się powtórzyła. Czy da się coś zrobić, by kolejnych dramatów już tu nie było?
Płacz, nawoływanie dzieci, ojców, córek, babć, wnucząt. Jęki rannych. Wołanie o pomoc. Autokar leżący na dachu, porozrzucane bagaże. Zakrwawieni ludzie. Taki przejmujący widok zastali strażacy, mieszkańcy Leszczawy Dolnej, w gminie Bircza, policjanci i ratownicy, którzy dotarli na miejsce tragedii w ubiegły piątek. Autokar wiózł wycieczkę ze Lwowa do Wiednia. Na zakręcie drogi stoczył się z 17-metrowej skarpy, po czym dachował. Autobusem podróżowały 54 osoby, wliczając dwóch kierowców i pilota. Pasażerowie byli w wieku od 8 do 55 lat.
- Na miejsce wypadku przyjechaliśmy 20 minut po godzinie 22 - mówi Andrzej Łabiak z Ochotniczej Straży Pożarnej w Leszczawie Dolnej. - Dzwoniliśmy jeden do drugiego, by szybko się zorganizować i pomóc rannym. Wyciągaliśmy poszkodowanych z autobusu. Wynosiliśmy ich do ulicy, gdzie stały karetki pogotowia. Mniej poszkodowanych zwoziliśmy do szkoły.
Widok był straszny. Podróżujący autokarem byli w szoku. Nie wiedzieli, co się stało. Inny mieszkaniec Leszczawy mówi, że to był jeden jęk, płacz, krzyki.
- Widziałem ludzi pokrwawionych, bez butów, bez koszulek. Spanikowanych. Coś niewyobrażalnego. Jakaś matka rozpaczała, że bez dziecka nie pójdzie do karetki. Ktoś szukał bliskich.
Od razu tubylcom stanęły przed oczami dramatyczne wydarzenia sprzed lat. Konkretnie z 23 sierpnia 1991 roku. Nomen omen, także z piątku. Zresztą tych podobieństw da się dostrzec więcej. W wypadku brał udział także autokar zza wschodniej granicy. O tej tragedii informowaliśmy na pierwszej stronie w poniedziałek, 26 sierpnia 91 r. Przypomnijmy te fakty. Tragedia wydarzyła się przed 4. nad ranem, na odcinku szosy między Kuźminą a Leszczawą Dolną. Ikarus wiózł do domów grupę radzieckich podróżnych ze znanego miasta portowego na południu Ukrainy - Chersonia koło Odessy. Na ostrym zakręcie przebił barierkę, po czym, dwukrotnie koziołkując, stoczył się z wysokiej skarpy i na dole znów stanął na kołach. - Kiedy byliśmy na miejscu wypadku, ujrzeliśmy przerażający obraz - relacjonował wówczas nasz dziennikarz Jan Miszczak. - Obok rozbitego autokaru, z którego wyleciały wszystkie szyby, a wnętrze przypominało pobojowisko, leżały jeszcze zwłoki siedmiu ofiar, nieopodal zaś toboły, walizki, plecaki.
Udało mu się wtedy porozmawiać z kierowcą, zanim jeszcze ten został przesłuchany przez policję i prokuraturę. Oto, co mówił Anatolij B.:
„W pewnym momencie, w gęstej mgle, dostrzegłem przed sobą, w bliskiej odległości ciężarówkę, która gwałtownie zahamowała. Rozbłysły czerwone światła hamulcowe. Wtedy, żeby w nią nie uderzyć, skręciłem w lewo. I wówczas, w jednej chwili, stoczyłem się ze skarpy.”
Autokar ze Lwowa także jechał we mgle.
Czy to jakieś fatum? Czy los tak chciał?
W archiwalnym wydaniu “Nowin” czytamy także, że wycieczka z Chersonia była wcześniej na przejściu granicznym w Barwinku, lecz służby czechosłowackie nie przepuściły jej na swoją stronę, więc kierowcy musieli zawrócić i kierować się w stronę Medyki.
To przypomina scenariusz z piątkowego wypadku.
W dalszej części tekstu przeczytasz m.in.:
"Niektórzy płakali. Czekali tylko na jakiś ciepły gest, by ktoś potrzymał ich za ręce, przytulił. Jedna kobieta pytała, gdzie są jej wnuki. Inny mężczyzna, dokąd pojechała jego żona."
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień