Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia „stela”
Jarosław jot-Drużycki mówi o sobie „warszawiak na zaolziańskiej emigracji”.Pisarz, publicysta, autor zbioru reportaży „Hospicjum Zaolzie”, dziś u nas z ważnym dla Śląska tekstem.
Od kilkunastu lat na niektórych samochodach z rejestracjami SCI można dostrzec owalną nalepkę. Widnieje na niej herb - złoty orzeł w koronie na błękitnym polu, wokół którego biegną półkolem litery, układające się w słowa: „Księstwo Cieszyńskie”. Czasem towarzyszy jej jeszcze napis, podkreślający dumę z przywiązania do rodzinnego gniazda: „Jo je stela” - jestem stąd.
Ale nalepka to tylko nalepka. Natomiast od listopada 2016 roku na kilku instytucjach samorządowych w Cieszynie załopotała flaga. I choć na pierwszy rzut oka właściwie niczym nie różni się od powiatowej, to po wnikliwym spojrzeniu okaże się, że złoty orzeł ukazany jest tam bez czerwonej literki „C” na piersiach i kształt jego jest zgoła odmienny; bardziej przypomina orły używane w heraldyce jagiellońskiej niż czeskiej bądź niemieckiej. Bo tak właśnie prezentuje się cieszyńskie godło na przechowywanej w zbiorach Muzeum Śląska Cieszyńskiego chorągwi księcia Adama Wacława z 1605 roku. A ta właśnie posłużyła za wzór do odtworzenia obecnej flagi, mającej - podług intencji jej inicjatorów - promować i propagować wśród mieszkańców, jak i przyjezdnych, niematerialne dziedzictwo regionu, któremu na imię Księstwo Cieszyńskie.
CZYTAJ KONIECZNIE:
TWARÓG: PROSTE SĄDY, PROSTE UMYSŁY. CIESZYNIOKI PODAJĄ ODTRUTKĘ
Być może na twarzy kogoś „nie stela” wywoła to wręcz ironiczny uśmieszek, że takie to tam „księstwo” rodem z grup rekonstrukcyjnych. Albo że to zabawa regionalnych monarchistów, którzy nie mogą się pogodzić z faktem, że od niemal wieku mieszkają w państwach o ustroju republikańskim. Ale to błędne mniemanie. Odwołanie się do fenomenu - bo tak to trzeba ująć - istniejącego de facto do 1920 roku Księstwa (choć nie miało już wtedy ni monarchy, ni regenta), to ukłon w stronę piastowskiego, ergo polskiego, dziedzictwa i społeczno-kulturowej odmienności, na którą niebagatelny wpływ miał chociażby rozwój reformacji. To ukłon w stronę podtrzymywanej przez wieki - mimo braku związków polityczno-administracyjnych - swoistej więzi z mieszkańcami państwa Jagiellonów i sejmikującej szlachty. Tu starczyć może przykład księcia Alberta Sasko-Cieszyńskiego, który przez konfederatów barskich chętnie był widziany na tronie polskim - oczywiście nie z tego powodu, że przesiadywał w grodzie nad Olzą, lecz że jego ojcem był August III. Ale cały czas używał on czterodzielnego herbu Rzeczypospolitej z umieszczonym poniżej cieszyńskim orłem, co można zobaczyć choćby na słynnej panoramie Cieszyna autorstwa Ignacego Chambrez de Ryvos z 1800 roku, albo na frontonie ufundowanego przez królewicza kościoła św. Barbary w Strumieniu.
To wreszcie wspomnienie, bo i to jest niezwykle istotne, pozostawania w orbicie habsburskiej do końca jej istnienia. To dzięki różnorakim reformom, przede wszystkim o charakterze oświatowo-politycznym, które zadekretowali cesarze, będący do tego zmuszeni przez „swe wierne ludy” bądź też nawet i nie, a także zaniechanie prób działań prawnych, wymierzonych w potoczną mowę miejscowej ludności, wzrosła świadomość i poczucie tożsamości mieszkańców Księstwa Cieszyńskiego (choć administracja austriacka niechętnie posługiwała się tym terminem i wolała oficjalne Herzogtum Ober- und Niederschlesien - Księstwo Górnego i Dolnego Śląska, w którego skład wchodziło również Opawskie).
Niewątpliwie, do tego wzrostu świadomościowego przyczyniło się też w znacznej mierze - o ironio! - wcielenie podczas rozbiorów Polski ziem nazwanych potem „Galicją”, która to prowincja stała się sui generis Piemontem dla wschodniej części „austriackiego Śląska”. Bo oto na początku XX wieku 53 procent mieszkańców ziemi między Białą a Ostrawicą identyfikowało się z polskością, nie odżegnując się przy tym wcale od śląsko-cieszyńskiej tożsamości (tak na marginesie: a gdyby ta część Górnego Śląska, która ostatecznie po 1921 roku znalazła się w państwie polskim, jednak doń nie weszła, to pewnie polski fragment Śląska Cieszyńskiego - z Cieszynem, Strumieniem, Skoczowem, Ustroniem i Bielskiem - zostałby włączony do woj. krakowskiego (…).
***
Do dziś wyraźny jest dystans Cieszynioków do swych sąsiadów z północy, mimo że część badaczy regionalnych dziejów upiera się, że Śląsk Cieszyński stanowi z Górnym integralną całość. Lepiej by jednak było, jak to przystoi historykom, używać czasu przeszłego - stanowił. Podobnie jak ma się to w przypadku takiego Radomia (obecnie w woj. mazowieckim), o którym się zapomina, że przez wieki był jednym z miast Ziemi Sandomierskiej, czyli północnej części Małopolski. Cóż, zabory zrobiły swoje i przynależność wspomnianego miasta nad Mleczną do historycznej prowincji zawiadywanej z wawelskiego wzgórza znana jest już tylko niewielkiej garstce fachowców lub entuzjastów.
T ak ma się przecież rzecz i ze Śląskiem Cieszyńskim, który w latach 1742-1920 z resztą ziem śląskich, które trafiły pod panowanie pruskie alias niemieckie, nie miał nic a nic wspólnego, a stąd jego droga rozwoju w warstwie świadomościowo-kulturowej jest odmienna. Owszem, tych 180 lat z haczykiem nie jest może aż tak długim okresem, ale zważywszy na to, co się wtedy działo, można powiedzieć, że była to dość brzemienna w skutkach epoka. Wszak doszło wtedy do niespotykanego wcześniej w dziejach rozwoju edukacji i to bynajmniej nie w języku nasłanych urzędników, lecz miejscowej ludności, a równolegle rozbudziły się, albo może lepiej powiedzieć - narodziły się formy tożsamości narodowej. To wszystko ciągnęła lokomotywa rewolucji przemysłowej, ów symbol „wieku pary i elektryczności”, który doprowadził do wielkiej migracji ludnościowej, powstawania nowego typu miast i nowego społeczeństwa, i wręcz nowego sposobu określenia siebie jako wspólnoty. Wtedy nastąpił definitywny rozdział historycznego Górnego Śląska.
Każdy podział wywołuje też uczucie dumy z własnej odrębności, chociażby - jak jest to w przypadku Śląska Cieszyńskiego - z niekiedy dość specyficznego, balansującego na granicy komizmu, manifestowania swej polskości. Komizmu wyrażającego się postawami, że my byliśmy pierwsi, lepsi, że u nas było to, to i tamto, a w Polsce „psińco” („na Mazowszu i Litwie szlachta nie umiała czytać, a u nas chłopi pamiętniki pisali”, „a we władzach Rady aż trzy kobiety były, a w Polsce żadnych praw nie miały”, lub - co najczęściej słychać w zaolziańskiej, czeskiej obecnie, części regionu - „nasza gwara to prawdziwa polszczyzna, język Reya i Kochanowskiego”), co w warstwie niezwerbalizowanej przekłada się na chęć edukowania rodaków z innych dzielnic Polski w dziedzinie postępu, tolerancji, szacunku dla różnorodności etc.
***
Ale jest jeszcze druga strona medalu. Swoisty kompleks Śląska Cieszyńskiego uwarunkowany wyrokami historii, a ta się z jego mieszkańcami specjalnie nie cackała w ostatnich stu latach. Najpierw podział regionu podług kryteriów etnicznych na część polską i czechosłowacką, który po półtrzecia (?) miesiąca przerwał najazd czeski, czego skutkiem było podzielenie Księstwa na linii, gdzie kończyły się przemysłowe pretensje rządu w Pradze. A to oznaczało exodus sporej liczby Polaków z czeskiego zaboru. W dwadzieścia lat później nastąpił powrót do kryterium etnicznego, ale to na 11 miesięcy raptem, bo zaraz wjechały niemieckie czołgi, by zaprowadzić w szybkim tempie to, co na sąsiednich, wygranych na Marii Teresie ziemiach, mozolnie wdrażano przez półtora wieku. Tu już nie było jak za Bismarcka, tu były obozy koncentracyjne albo natychmiastowe wyroki śmierci dla tych, którzy zaryzykowali rezygnację z podpisania „trójki”.
P otem nastąpiło „wyzwolenie”. Powrót do granicy wygodnej czechosłowackim interesom i odwet na niemieckich mieszkańcach (z jednej i drugiej strony Olzy), którzy mieli wyjechać i więcej nie wracać. I tak jedno z niegdyś kresowych, granicznych miast Księstwa zostało pozbawione autochtonów. Zamieszkała je ludność niemająca nic wspólnego ze Śląskiem Cieszyńskim, promująca w jakiś czas potem termin „Podbeskidzie”, pojemny jak żywiecka skrzynia, do której chętnie wkładano także Cieszyn, zdegradowany ze stołecznego, książęcego miasta do jednego z wielu gminnych ośrodków utworzonego w 1975 roku województwa.
Obecnie samo pojęcie Śląsk Cieszyński coraz bardziej kurczy się do powiatu. Taka jest tendencja. I nie zmieni tego fakt, że przed dwoma laty jedno z szanowanych wydawnictw kartograficznych wypuściło na rynek mapę turystyczną obejmującą Śląsk Cieszyński w jego granicach sprzed 1918 r. Nie zmieni tego pewnie i flaga Księstwa Cieszyńskiego, o której na początku, ale jej pojawienie się może ten proces przynajmniej nieco zahamować.
Może też pomóc Polakom na Zaolziu w odrodzeniu kontaktu z Macierzą, a do niej wszak - jak wielu tamtejszych polskich działaczy powiada - droga wiedzie nie przez Warszawę, a przez polską część Śląska Cieszyńskiego. A zważywszy, że do dziś potocznie mówi się o czeskim terenach Śląska jako o „Północnych Morawach”, albo że lokalne czeskojęzyczne samorządowe publikacje wręcz promują barwy morawskie, zaś miejscowe czeskie środowiska narodowe eksponują czarnego orła na złotym polu (który choć nam kojarzy się z Dolnym Śląskiem, to do 1918 roku widniał w herbie wspomnianego Herzogtum Ober- und Niederschlesien, a obecnie jest jedną z części składowych dużego herbu Republiki Czeskiej), toteż podtrzymująca cieszyńską tradycję flaga ze złotym ukoronowanym orłem może być pomocna w budowaniu tej wspólnej cieszyńskiej, a jednocześnie polskiej, więzi nad Olzą. Ponadto osobom przyjezdnym, turystom, którzy pojawiają się w Cieszynie czy wędrują granicznym pasmem Czantorii, pozwoli uświadomić, że owszem, tam za rzeką, tam po drugiej stronie grzbietu jest inne państwo, ale region historyczno-kulturowy pozostaje bez zmian. I tu, i tam tacy sami ludzie mieszkają, z tym samym cieszyńskim DNA.
***
Stąd też pozytywnie do „flagowego” przedsięwzięcia odniósł się burmistrz Cieszyna Ryszard Macura w piśmie do jego autorów: „Biorąc pod uwagę (...) historyczny charakter obszaru, do jakiego zrekonstruowana flaga się odnosi, uważam, że flagę można traktować jako element promocji Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego - bogatego w historię regionu naszej ojczyzny. W tym znaczeniu widzę możliwość jej wykorzystania przez podległe burmistrzowi instytucje miejskie, przy zachowaniu zdecydowanie pierwszorzędnego znaczenia polskich barw i symboli oraz właściwego eksponowania symboli Cieszyna”.
Ale pojawienie się flagi wzbudziło zainteresowanie także poza magistratem. Dyskusja, a momentami wręcz ocierający się o połajankę ostry spór, toczył się przede wszystkim na portalach społecznościowych i w prywatnej korespondencji mejlowej, a także w rozmowach przy kawie. Jej odpryski ujrzały światło dzienne także na łamach cieszyńskiego tygodnika „Dziennika Zachodniego”, ukazującego się na Zaolziu „Głosu Ludu”. Śledząc tę wymianę opinii, można było zauważyć, że bynajmniej nie wszyscy przyjęli z zadowoleniem taką formę promocji regionu. Pojawiły się bowiem dwie postawy wyraźnie ją kontestujące.
Pierwsza (w której można wyczuć żal, że cieszyńscy Ślązacy nie afiszują się herbem Prowincji Górnośląskiej z 1926 roku autorstwa Ottona Huppa, tylko orłem w koronie) wyrażała obawy, czy owa cieszyńska tożsamość nie przeszkodzi w budowie spójnej narracji górnośląskiej i wysuwała pod adresem autorów flagi zarzut dzielenia Górnego Śląska z uszczypliwymi komentarzami, jak to w Cieszynie polonizacja „zrobiła swoje” (tu można odbić piłeczkę, że germanizacja i akcja osiedleńcza na „pruskim” Śląsku też „zrobiła swoje”), a przez to Cieszynioki bardziej identyfikują się z Polską niż - zdaniem swych adwersarzy - czynić to powinni… I tak mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego mogą wznieść oczy ku niebu i podziękować Panu, że ich mała kraina nie została jednak wydana przed 250 laty na pastwę Fryderyków i Wilhelmów.
Była jeszcze druga opinia. Ta z kolei wykazywała wręcz graniczące z pewnością przypuszczenia, że powiewająca z Wieży Piastowskiej flaga Księstwa, przykrywa w rzeczywistości postawy separatystyczne i staje się bojową chorągwią w rękach tych, którzy pragną rozbicia polskiej wspólnoty narodowej i celowo chcą zarazić Cieszynioków bakcylem nienawiści do szeroko pojętej polskości, aby ci łacniej stali się podatni na manipulacje (w domyśle niemieckie). Czego dowodem miał być m.in. wpis na blogu prowadzonym przez jednego ze zwolenników flagi, gdzie wśród wielkich synów regionu, obok Pawła Stalmacha i Jana Michejdy, jednym tchem wymienił i Józefa Kożdonia, i Herberta Czaję. Ten pierwszy, na którego tak ochoczo powołują się entuzjaści wspomnianego herbu Huppa, wywołuje na Śląsku Cieszyńskim kontrowersje i powszechnie uznawany jest, nie bez racji, za renegata. Ale cóż, taki, siaki czy owaki, lecz historii nie zmienimy - był „stela” i tyle, a że nie trafił na swej życiowej drodze na odpowiednich mentorów? Ha! Nie każdy ma takie szczęście.
Zatem - z jednej strony - grupa odwołująca się do szeroko pojmowanego historyczno-geograficznie Górnego Śląska (acz już jakoś bez Oświęcimia i Zatora, by zatrzymać się tylko w obecnych granicach Polski), a z drugiej - bezkompromisowa opcja narodowa, interpretująca jakiekolwiek odwołania do kulturowego dziedzictwa wieloetnicznego (tj. polsko-czesko-niemiecko-żydowskiego) regionu, jako przejaw separatyzmu i próby oderwania się od Rzeczypospolitej. Ale obydwa te skrajne stanowiska łączy zgodnie jedno - niechęć do tych, którzy postrzegają swą małą ojczyznę, owo Księstwo Cieszyńskie, jako powód do chluby i mają chęć podzielenia się tym swoim skarbem z innymi.
Tu pojawia się jedna obawa. Żeby, nie daj Panie, to przyprawianie gęby „antyśląskości” lub „antypolskości” nie zadziałało jak samospełniająca się przepowiednia, i by na złość lub dla żartu nie założył ktoś w Cieszynie „wszechpolskich” bojówek, a ktoś inny nie zaczął słać pokornych adresów do Karola Habsburga w stylu: „Wracaj Panie na swój tron, wyzwól nas spod polsko-czeskiego jarzma!”
Szkoda wielka, że nadal trudno przebija się do głosu trywialna prawda, że można jednocześnie kochać i ojczyznę, i swój region. Jak to właśnie dzieje się na Śląsku Cieszyńskim. Bo choć w słynnej „Genealogii Potomków Sejmu Wielkiego” Marka Minakowskiego Cieszynioków ze świecą szukać, to trudno by też znaleźć miejsce, gdzie Cieszyniocy nie przelewali krwi za wolną Polskę. To w niej chcieli się znaleźć wraz z ziemią, na której się urodzili i wychowali. Z której dziedzictwa byli dumni tak jak ich wnukowie i prawnukowie dumni są dziś.
TWITTER: @jot_druzycki