Kociąt w tym roku będzie znacznie więcej
Bydgoszcz przyznała już dofinansowanie na sterylizację i dokarmianie kotów wolno żyjących. W tym roku przeznaczy na to 80 tysięcy złotych.
Mruczka nie jest łatwo złapać. Zwierzęta, które żyją na wolności są nieufne i bojaźliwe. Niechętnie wchodzą do klatek, a tylko za ich pomocą można je przewieźć do klinik weterynaryjnych na zabieg. - Opiekuję się około 70 kotami, które mieszkają na różnych bydgoskich osiedlach - mówi Mirosława Tomczak, która prowadzi fundację Koty SOS. - Większość udało się wysterylizować.
Z powodu coraz łagodniejszych zim, kotki rodzą nawet trzy razy do roku.
- Dlatego wyłapywanie zwierząt zaczęłam już pod koniec stycznia, a nie jak było wcześniej w marcu - opowiada. - W tym roku udało mi się złapać 13 samic i 11 kocurów.
O dotację z urzędu miasta wystąpiło pięć organizacji. To właśnie one otrzymały do podziału 50 tysięcy złotych na sterylizację kotów i 30 tysięcy na ich dokarmianie. - Wolno żyjące koty mają swój status prawny i nie wolno ich „więzić” w schroniskach, bo nie przeżyłyby odebrania im wolności, a na adopcje nie miałyby szans - tłumaczy Izabella Szolginia, dyrektor bydgoskiego azylu.
Nie ma danych, które szacowałyby liczbę wszystkich mruczków żyjących na wolności. Próby ich policzenia podjęto w Warszawie. - Obecnie każda z organizacji ma swoich karmicieli, ale brakuje ujednoliconej bazy - uważa Tomczak. - Bardzo ułatwiłoby to pomaganie. Gdybyśmy dokładnie poznali lokalizację miejsc, w których są dokarmiane zwierzęta moglibyśmy je też skuteczniej wyłapywać.
Fundacja Koty SOS opiekuje się 26 miejscami w mieście. Wszystkie są oddalone od bloków, aby nie przeszkadzały mieszkańcom. - Niestety najwięcej szkód powodują niedzielni karmiciele, jak ich nazywam - opisuje Tomczak. - Chcą dobrze, ale efekt ich działań jest odwrotny. Zamiast misek wystawiają plastikowe opakowania, które potem latają po osiedlu. Wrzucają do nich co popadnie. Znajdowałam już kości od kurczaka, rybie wnętrzności i spleśniały chleb. Koty tego nie jedzą, za to z przyjemnością lęgną się w tym robaki.
Tylko dla zwierząt, którymi się opiekuje dziennie potrzebuje ponad czterech kilogramów karmy mokrej i trzech suchej. A w tym roku otrzymała na ten cel zaledwie trzy tysiące złotych. - To tylko kropla w morzu potrzeb - przyznaje. - Na szczęście mogę liczyć na wsparcie darczyńców. Jednak większość karmicieli jedzenie dla czworonogów kupuje za własne pieniądze. A ponad połowę z nich stanowią osoby, które same nie mają zbyt wiele.